No dobra, obijałem się trochę ale czas powoli zakończyć ten temat.
Po pięknym, ale męczącym wieczorze padliśmy jak ścięci. O ile wcześniej wstawałem o 7 tak w sobotę rano obudziłem się dopiero o 10. Jakieś niecodziennie poruszenie miało miejsce wokół namiotów. Trochę się zaniepokoiłem, ale nie przypuszczałem że tak mnie zaskoczy to co usłyszę.
-Okradli Morpheussa!
Z zamkniętego samochodu, zaparkowanego przy samym namiocie ktoś podprowadził plecak z dokumentami i żywą gotówką. Dla niepoznaki samochód został na nowo zamknięty...Ten ostatni fakt trochę konsternacji wprowadził, bo patrząc jaki rozgardiasz panował w splądrowanym samochodzie niejeden sugerował że plecak musiał tam po prostu gdzieś zginąć...Nic z tego niestety. Kradzież stała się faktem i mieliśmy okazję najpierw rozmawiać ze zrozpaczoną właścicielką kempingu ( która była chyba wietnamką ) a potem z czeską policją. Właścicielka była tak zestresowana że bełkotała bez ładu i składu opowiadajac nam o swojej matce która chyba miała ze 120 lat, o dziejach rodziny i w ogóle jedyne co udało nam się zrozumieć to chyba to że obawiała się ekstradycji:)
Chwile potem przyjechało czeskie CSI, cyknęli fotki z 205 Morfiego w roli głównej po czym załadowali samego Morfiego z Gosią na tył radiowoźnej skody i zabrali się do kwatery głównej. My w tym czasie , dla skonsternowania ewentualnych kolejnych bandziorów zostawiliśmy zmyłki sugerujące naszą obecność w namiocie:
I wybraliśmy się na przeczesywanie okolicy w poszukiwaniu plecaka, tudzież chociaż samych dokumentów. Zwiedziliśmy przy okazji mało turystyczną, żeby nie rzec slumsową część Pragi:
W końcu policja oddała nam Morfiego ( podobno nawet go nie torturowali i nie indoktrynowali w kierunku uwielbiania skody zamiast peugeotow ) i mogliśmy pojechać na miasto. Tym razem tramwajem:
Dzikson zakupił brakujące bilety:
I można się było rozkoszować jazdą:
Wysiedliśmy przy moście Karola, gdzie od razu rzucił nam się w oczy drogowskaz na muzeum bitej śmietany:
Miejscówka była jedna z lepszych więc nie wypadało nie cyknąć sobie foty:
Jako że diabeł ubiera się w Prad(z)e

Bananowiec postanowił ubarwić swój strój wyjściowy torebką Asi. No cóż - chłopak jak z żurnala:)
Rafi, który rano na widok Policji postanowił się ewakuować, został przez nas przypadkowo dołapany na starówce. Po tym jak obadaliśmy jego nowe trampki:
zrobiliśmy sobie ostatnią wspólną fotkę:
I odeszli w siną dal:
Jeszcze rzut oka na Hradczany:
i poszliśmy coś przekąsić, bo ileż można wytrzymać na głodzie:
Pare koron do kieszeni:
I brzuszek od razu zadowolony:)
Po jedzeniu jeszcze wypad na małą przepitkę:
Zdravie!
I wszyscy rzucili się na precelki, bo poszła plotka że są za darmo:
Niestety nie były i przy zapłacie rachunku miny trochę nam zrzedły...
Niemniej jednak w końcu, rzucając po drodze okiem na muzeum jakiś sprzętów erotycznych dotarliśmy na rynek:
Jakby się przypadkiem miało przewrócić...
Głównymi atrakcjami rynku był kościół do którego wchodziło się przez sklep muzyczny oraz wieża ratuszowa, z której widok był po prostu genialny:
Mieliśmy akurat szczęście napotkać trębacza. W przeciwieństwie do tego z krakowskiej wieży Mariackiej nie miał szyji przebitej tatarską strzałą:)
Zjazd windą na dół:
Gdzie niektórzy odkryli że przechowywanie topionego sera w kieszeni to nie zawsze jest dobry pomysł:
Widok na wypasiony zegar, którego historii wysłuchali Zdzisław oraz Stefan ( Dzikson oraz Dervo;) )a ja nie zdzierżyłem po 2minutach:
Poza tym oprócz czasomierza były dziwy motoryzacyjne, do których niektórzy rościli sobie pretensje:
Oraz raj dla ślusarza - pomnik z kluczy:
Miłośnicy czeskich kreskówek też mogli czuć się jak w siódmym niebie:
Dzikson w ferworze świateł i wypasionych zabytków dał sie omamić błyszczącemu neonowi i wymienił złotówki na korony za pół ceny. Druga kradzież ( tym razem w świetle prawa ) stała się faktem:
Jako że powoli się zciemniało , nie pozostało nic innego jak zacząć zakrapiać trochę naszą imprezę:)
No to zdrowie - za Pragę i genialnych klubowiczów:)
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po mieście:
i w końcu wróciliśmy uporać się z baniakiem wina który wciąż zalegał na liście "to do"
Tyle śmiechu co wtedy to od dawien dawna nie zaznałem. Po 2 godzinach bolał mnie od spazmów śmiechu brzuch i głowa:) Epizodu z holendrem z przyczepy nie będę opisywał bo chyba się nie da oddać nastroju tamtej chwili:)
Tak czy siak - pobalowali i wstawać się nie chciało...
chociaż w końcu trzeba było się zebrać
aby na drogę się przygotować i pojazdy również:
Wypatrzyliśmy jeszcze na koniec 205 na francuskich numerach z przyczepionymi białymi wstążkami..
W okolicy kręcił się jakiś dziadek z laską tak na oko ze 30 lat młodszą i ktoś wywnioskował że te wstążki to na podróż poślubną a młode dziewcze to nowa żona owego jegomościa. Niestety po zagadaniu do niego po francusku okazało się że nie jest francuzem tylko holendrem a 205 jest nie jego bo on przyjechał na rowerze. Na dodatek dziewcze okazało się raczej córką niż kochanką bo zaraz pojawiła się w zespole starsza dama bardziej pasująca do niego jako żona:)
Następny przystanek to już Harrachov, gdzie na dobry początek Dzikson wsunął jak zwykle 3 obiady
I pojechaliśmy oglądać z bliska skocznie. Tak wyglądają z dołu:
A tak z samej góry:
Z ciekawych zdarzeń to cabrio Slavka odmówiło chwilowo posłuszeństwa :
Jednak szybko wróciło do formy i pojechaliśmy do Jeleniej Góry:
Gdzie po drodze zawitaliśmy na zakręt śmierci:
Gdzie z kolei prawie zostawiliśmy moją peżocinę biedną. Zawinił zbieg niekorzystnych okoliczności. Przestał mi działać rozrusznik i ... rozleciał się zamek od klapy, co dosyć utrudniło działania w pit stopie. Padł pomysł żeby ruszać na pych i pech chciał że łatwiej to było zrobić do tyłu...O ile do przodu nie raz pchałem to auto i nic się nie działo tak do tyłu musiało bardziej szarpnąć silnikiem i ...kolektor walnął w chłodnicę, przy okazji wbijając w nią sprężynkę która wcześniej odpadła z zamka...Efekt tego to dwie dziury w chłodnicy i sikawka wody jak z fontanny:
Na szczęście Bananowiec przypomniał sobie że widział na stacji jakieś opiłki to zatykania dziur w chłodnicy, które sprawiły cud i dziura przestała cieknąć:)
Jako pamiątka z tego zdarzenia zostały mi odciski rąk chyba wszystkich klubowiczy:)
W końcu przyszedł smutny czas rozstania, ostatnie uściski dłoni i życzenia rychłego ponownego spotkania...
Jako że Dzikson zdecydował się na zwiedzanie Krakowa to razem pokonaliśmy ostatni odcinek drogi ( wcześniej żegnając Bananowców we Wrocławiu, Czarka w Opolu i Morpheussa na zjeździe na Sosnowiec )
Koniec. Był to dla mnie niezapomniany czas. Bardzo wszystkim dziękuję za te wspólnie przejechane kilometry! Oby do następnego:)