Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Tutaj umawiamy się na spotkania klubowe, informujemy o odbywających się zawodach i imprezach sportowych i tuningowych.
Awatar użytkownika
helterskelter
Junior
Posty: 194
Rejestracja: 31 lip czw, 2008 6:02 pm
Posiadany PUG: 205 xad lux; 205 GTI export
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: WP

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: helterskelter »

Gratulacje dla Grześka za świetną organizację imprezy _O_

Pozdrowienia dla wszystkich uczestników i do zobaczenia następnym razem :W
Awatar użytkownika
szasz
Uzalezniony
Posty: 739
Rejestracja: 10 lip czw, 2014 8:45 am
Posiadany PUG: XS '92 [i] Partner Tepee Outdoor 1.6 HDI [i] Citroen C4 1.6 BlueHDI
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Gdańsk, miasto rodzinne Tomaszów Lubelski

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: szasz »

A ja dotarłem do chaty o 23:07 w całości i z Dzieciakiem i bez przygód.

Na szybko dziękuję wszystkim za miłe przyjęcie, miłą atmosferę i czas spędzony razem. No i Grześkowi za organizację ;-)

Pzdr wszystkich serdecznie ;-)

205 XS rulez :-)
Zawsze iść, rozkaz który mam we krwi..
Awatar użytkownika
PannaMilosza
Nowicjusz
Posty: 60
Rejestracja: 20 cze pn, 2016 6:22 pm
Posiadany PUG: Cabriolet, XSD
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Kraków

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: PannaMilosza »

Dzięki wielkie za miłe przyjęcie! Grzech - organizacja rewelka! Mam nadzieję, że następnym razem (nie każcie mi długo czekać :) ) uda mi się przyjechać moim gruzem :D
Btw. Miłosz w dalszym ciągu się nie znalazł :lol:
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Fox »

Przecieram oczy ze zdumienia, widząc, pierwszy raz od dawien dawna to forum w stanie życia a nie odrętwiałej wegetacji i rozkładu:) Po tym, gdy po ostatnim, greckim tripie, poziom aktywności uczestników sięgnął dna, wydawało się że to koniec. Serce rośnie że ktoś jeszcze potrafi napisać kilka składnych zdań na forum zamiast kliknąć lajka na fejsie czy podpisać zdjęcie komentarzem "ładnie wyglądasz, to nowe rękawiczki? Ten telewizor w tle to 3D?". Tym bardziej cieszę się że było nam dane uczestniczyć w całym tym wydarzeniu i poznać tylu nieznanych nam wcześniej ludzi.

No właśnie, na zlot wybieraliśmy się niepewni tego, co na nas czekało. Anita, koleżanka, którą tym razem zabraliśmy ze sobą pytała:
- Z kim jedziecie?
- No tak jak zawsze - odpowiadaliśmy bez zastanowienia - z ludźmi z forum 205.
- A, czyli znacie tam wszystkich? To te osoby, z którymi jeździcie co roku na wakacje?
- Hmm, właściwie , jakby się tak zastanowić to prawie nikogo tam nie znamy...
- :/

Szyba w tym czasie prowadził potajemny wywiad środowiskowy. On ma Facebooka. Występuje tam co prawda jako człowiek w kartonie na głowie ale ma dostęp do informacji poufnych. Nie raz potrafi dokonać imponujących odkryć:

- Młynu, jeden gość, który wybiera się na zlot wrzucił fotkę z laską topless, leżącą obok na leżaku
- Nieźle, ta laska też się wybiera na zlot?
- Chyba nie.

Innym razem
- Młynu, na liście zlotu występuje dwa razy Emilia
- Jak to?
- Emilia to Panna Miłosza, organizator chyba o tym nie wie
- Nieźle, skąd ty wiesz?
- Wpisz sobie w google PannaMiłosza to zobaczysz.
- oooo! Nieźle!

Pomimo pewnej dawki informacji nadal można śmiało powiedzieć że jechaliśmy w nieznane. Pogoda również była jedną wielką niewiadomą. Nawet pomimo tego iż prognoza od jakiś dwóch tygodni się nie zmieniała i niezmiennie zapowiadała na sobotę śnieżyce. Sprawdzałem ją codziennie, nawet kilka razy. Patrzę na onet, patrzę na meteoprog, patrzę na tvn. Wszędzie mówią to samo - w sobotę będzie sypało. Wchodzę na forum, wyrażam obawy, widzę odpowiedź że będzie pięknie, czarna droga, jechać śmiało na letnich oponach. Do końca więc biłem się z myślami co robić. Brać 205 na letnich oponach? Wyboru nie ułatwiało samo kombi, które przez ostatni tydzień dwa razy odmówiło odpalenia. Za każdym razem ulegało jednak presji młotka. W końcu przekonał mnie Szyba:
- Fenkju, czym jedziesz?
- Cabrio, myślę że nawet jak popada trochę śniegu to drogi i tak będą czarne.
- No dobra, przekonałeś mnie, muszę jechać kombi. Jak owiniesz się o drzewo to będę Cię wyciągał.

Kupiłem więc nowy rozrusznik, wrzuciłem do bagażnika obok skrzynki z narzędziami i wyruszyliśmy. Droga przez Skawinę i Wadowice była paskudna. Małopolskie wsie napawają mnie, raz po raz, obrzydzeniem. Nigdzie indziej nie ma tak zaśmieconego brzydkim budownictwem krajobrazu. Domy ciągnące się przez 50km wzdłuż drogi, domy porozrzucane po polach, domy porozrzucane pod lasem, w lesie czy na polanach. Wszędzie domy. Zbudowane bez ładu, składu czy jakiejkolwiek myśli urbanistycznej. Na śląsku jest nieco lepiej. Jemy obiad w karczmie przy rondzie, oglądamy tamę w Międzybrodziu i dojeżdżamy do Ustronia o 17:03.

Wita nas Grzesiek, kilka kolejnych osób podaje nam rękę
- Jestem Sławek
- Ja Sebastian
Więcej niż jedna osoba o imieniu na tą samą literę. Będzie ciężko. Zapoznając się z Jackiem zapominam już pierwsze dwa imiona. Witam się więc raz jeszcze, w odwrotnej kolejności. Chyba mam altzheimera. Gdybym się trzeci raz zapytał kto jak się nazywa to być może bym zapamiętał. Nie robię tego jednak aby nie wyjść na świra. Zamiast więc pytać raz po raz, idziemy na górę zobaczyć gdzie mieszkamy. Szyba daje nam klucz i wprowadza do pokoju. Jest ogromny, ma przedpokój, dwa łóżka i sporą łazienkę w której śmierdzi jak z szamba. Trzeba wziąć oddech zanim się wejdzie i szybko zamknąć drzwi żeby fetor się nie rozprzestrzeniał. Wychodzimy prędko na powietrze. Skromna jak na tą chwilę ekipa jest już gotowa. Siedzą w samochodzie. Wyruszamy w kierunku browaru na końcu stawki. Docieramy bez przygód chociaż przez dłuższą chwilę kluczymy po mieście. Myśląc że Grzesiek chce nam pokazać miasto nocą, nie protestujemy gdy drugi a potem trzeci raz przejeżdżamy tą samą ulicą. W końcu parkujemy na dużym parkingu pod pałacem. Zostawiamy samochody i idziemy po drewnianych schodkach na górę. Na szczycie czekają na nas Bananowce. Witam się z Bananem, próbuję powitać, zwyczajowymi cmoknięciami w policzek, Aśkę Banan. Wysoki kołnierz raz po raz utrudnia zadanie. W końcu się udaje. Z nieznanych nam przyczyn zamiast do browaru kierujemy się w górę stoku. Na szczęście Helter popełnił ten sam błąd i dzięki temu udaje nam się go spotkać. Gdyby nie to, możliwe że szwędałby się po parku jeszcze kilka godzin.

- Cześć Helter, co wy się tak ustawiacie na posterunku co kilkadziesiąt metrów? Kawałek niżej czekał Banan, teraz ty, jest tam jeszcze ktoś na górze? - pytam - jak żywe stacje na drodze krzyżowej albo alfonsi w Barcelonie.
- Nic mi na ten temat nie wiadomo ale możesz sprawdzić

Rozglądam się uważnie ale nikogo więcej nie widzę. Jest za to rower z wikliny. Sławek próbuje na niego wsiąść ale szybko się poddaje. Wiklina trzeszczy na mrozie no i brakuje mu zimowych opon. Kierujemy się pod bramę browaru. Zamknięta.

Obrazek

Ktoś próbuje szarpać za druty, ktoś inny popycha butem zawias. Nic z tego. Kłódka brzęczy w mroku nocy. Szyba sieje defetyzm.
- Jak robiliśmy zlot maluchów to też muzeum miało być otwarte. Potem się dopiero zorientowali że w święta nie pracują.
- Dokładnie tak - wtrącił ktoś inny - człowiek dzwoni, odpowiadają mechanicznie że jaki to dzień? piątek? dzień jak codzień, przyjeżdżajcie. Potem zapominają o sprawie i idą na marsz.

Z tych owocnych dyskusji wyrwała nas jakaś postać otwierająca drzwi w cieniu i poruszająca się w kierunku środka dziedzińca. Idzie, drepta powoli ale stabilnie. Nadzieja pojawia się w naszych sercach. Przystaje, schyla się, jakby czegoś szukał pomiędzy kamieniami. Pojawia się zwątpienie.
- Może wyszedł nas przepędzić tylko upadł mu paralizator i teraz szuka?
- Ja myślę że jednak nam otworzy - powiedział pierwszy tego wieczoru pozytywny głos, który o dziwo miał rację. Pan podszedł do bramy, otworzył ją, wpuścił nas, rozglądnął się dookoła po czym zamknął ją ponownie. Na szczęście my już byliśmy po dobrej jej stronie.

Pierwsze co rzuciło nam się w oczy to pokrywa kadzi, pełniąca rolę monumentu tematycznego:

Obrazek

- Można wyjść na ten zabytek? - pytam nieśmiało aczkolwiek z nadzieją
- Zawalić się nie zawali ale o tej porze, przy tej mżawce, może być ślisko - przestrzega mnie

Pomny tych słów wskakują na ten element bez zastanowienia, wspinam się na szczyt i wskakuję do środka przez okrągły otwór. Bardzo szybko orientują się że mogę stamtąd nie wyjść. Kwadratowy otwór na dole wydaje się być ciasny. Co gorsza trzeba się w jego stronę czołgać.
- Pięknie, Ula mnie zaraz zabije jak wyjdę stąd umorusany i potargany...
Próbuję więc wyjść tym samym wejściem, którym się tam dostałem. Nie jest to łatwe. Jest tam ciasno i wyżej niż mi się wydawało. Dobrą chwilę zajmuje mi znalezienie na dnie kamienia z którego wybijam się i wyczołguję na powierzchnię. Uff, skąd ja mam takie pomysły?

Po szybkim rekonesansie wchodzimy do środka. Drzwi, kilka schodków i jesteśmy w dużej sali ze stolikami. W witrynach stoją, podświetlone od dołu, butelki oklejone przaśnymi etykietami z różnych okresów historycznych. Pan prowadzący mówi nam o niebezpieczeństwie związanym z przebywaniem w browarze. Wtykając nos nie tam gdzie trzeba można udusić się amoniakiem albo dwutlenkiem węgla. Robimy więc fotkę na podstawie której później będziemy mogli się doliczyć towarzyszy podróży:

Obrazek

i ruszamy na wycieczkę:

Obrazek

W pierwszej sali było mini muzeum z witrynami, plakatami i fisharmonią:

Obrazek

Były też kufle:
Obrazek

Helter mógł się strapić na myśl że takich młodzieńców jak ten z 1865 roku już nie ma:

Obrazek

Są za to inni, mniej pokazujący dłonie i lubiący naklejki ze swojskim logiem rzeszy:

Obrazek

a gdy doszliśmy do makiety browaru:

Obrazek

Pan prowadzący wskazał na drewniane beczki w środku tego domku, którego akurat nie ma na tym zdjęciu, po czym zaczął swoją opowieść biologiczną

- Tutaj, jak się przyjrzycie, zobaczycie browar bardzo podobny do tego dzisiejszego. Niewiele się zmieniło. Różnica jest w beczkach. Dzisiaj nikt już nie używa drewnianych. Mają swoje plusy, mogą nadawać aromatu ale ciężko je doszorować. Nawet Ludwikiem. Branża browarnicza została opanowana przez traumę drobnoustrojową. Kto mi powie ile drobnoustrojów jest w tej pani - mówi wyciągając Ulę na środek sali.

Obrazek


- Pani wie ile ma pani w sobie drobnoustrojów?
- Pięć!
- No trochę więcej
- pięćdziesiąt milionów - pada głos z sali
- sama gałka oczna ma ich 120tys - podpowiada
W sali rozlega się szum, ludzie się naradzają, inni drapią po głowie, ktoś wyciąga z kieszeni stary kwit z marketu. Odpowiedź nie pada.
- 80 bilionów! - udziela ostatecznej odpowiedzi pan prowadzący - tyle jest w nas bakterii i innych organizmów.

- Fox, wiedziałeś o tym że Ula jest pełna mikrobów? Jeśli nie to chyba na tej podstawie można anulować małżeństwo jakby co:) - podpowiada radośnie, pełny życzliwości Bananowiec.

- Wróćmy jednak do meritum sprawy - dyscyplinuje nas miły pan - Mówiliśmy o drobnoustrojach. Są ich całe tabuny i zalęgają się w drewnianej beczce. Potem nie chcą z niej wyjść, gnieżdżą się i mnożą. Proponuję zrobić eksperyment. Kupcie sobie kiedyś na targu łyżkę drewnianą, widelec czy gałkę do tłuczenia prosa. Zróbcie jej zdjęcie po czym zacznijcie używać przez długie dnie i noce. W końcu spróbujcie to doszorować. Szorujcie w pocie czoła a gdy już wam się będzie wydawało że lśni i pachnie to zróbcie temu raz jeszcze zdjęcie i porównajcie z tym oryginalnym. Gwarantuję że będziecie zaskoczeni.

Po rozwiązaniu zagadki drobnoustrojowej nie pozostało nam nic innego jak zagrać pieśń tryumfalną. Chciałem się tym zająć ale kiepsko mi szło. Okazało się że granie oraz pompowanie nogami miechów fisharmonii to zajęcia dla osoby umiejącej wykonywać obie te czynności jednocześnie. Helter poradził sobie z tym doskonale.

Obrazek

Jako że brakowało w sali siedzisk to owacja była na stojąco. Zgasiliśmy za sobą światło i przemieściliśmy się do kolejnego pomieszczenia.

Były tam kadzie oraz rynna z kurkami. Początkowo wydawało mi się że wszystkie te urządzenia są miedziane. Okazało się jednak że są w ten deseń pomalowane. Jedno nie wyklucza oczywiście drugiego ale jednak pewne rozczarowanie pozostało.

Obrazek

Obrazek

Dowiedzieliśmy się tam że w krajach piwoszy moc tego trunku określają nie procenty a Balingi. Łatwo przeliczyć jedno na drugie. Balingi dzielimy przez pół po czym od wyniku odejmujemy jeden. Prosta matematyka. 18 Balingów na pół to 9, odejmujemy 1 i mamy wynik procentowy - 8%.
Dowiedzieliśmy się co to jest brzeczka, gdzie co się gotuje, gdzie co się miesza i gdzie się co filtruje. Kilka osób jeszcze raz liczyło na palcach czy przedstawione wyniki rzeczywiście się zgadzają a reszta udała się już dalej. Przez niski tunel pod kotłem i na zewnątrz, do sąsiedniego budynku:

Obrazek

Tutaj wytłumaczono nam różnicę pomiędzy Lagerem (dolna fermentacja), Ale'm (fermentacja górna) oraz Lambikiem (fermentacja taka jaka się uda czyli spontaniczna)

- Lagery są lekkie, nie wymagają myślenia, są idiotoodporne. Te z góry to już inna beczka. Są ciężkie i przenoszą takie aromaty jak zapach podwórka, skóry, końskiej derki...
- :/ ?
- Poleci mi pan swojego dilera? Towar musi być dobry - zagaduje wesoło Grzesiek.

Rzeczywiście dobór porównań może zaskakiwać. Lambiki za to są kwaśne.

Po przyswojeniu tych informacji oraz oglądnięciu niebieskiej lampy do wybijania komarów zeszliśmy na dół. Pięć pięter pod ziemią znajdywały się kadzie, w których, otoczone wszechobecnym grzybem, dojrzewały piwa:

Obrazek

Patrząc na ściany i sufit można podejrzewać że kiełbasy, sery, stopy a nawet cała osoba, która by się tam zasiedziała, mogłaby w tych warunkach szybko i efektownie dojrzeć.

Każdy zbiornik zaopatrzony był w niewielki kranik.

Obrazek

Przeszło mi przez myśl aby zrobić z niego użytek:

- Fenkju nadstaw usta a ja odkręcę to pokrętło - mówię do Szyby licząc na jego kooperację
- Mógłbym ale jeśli okaże się że to zbiornik pod ciśnieniem to mogę wtedy wypić 5l piwa w 0,7sek i wyjdę stąd nawalony
- To źle?

Nie było nam dane dokończyć tej rozmowy. Pan zaczął gasić światła w kolejnych pomieszczeniach. Zrobiliśmy jeszcze krótki postój przy dużym filtrze na korbę po czym, pomni ostrzeżeń o możliwości uduszenia się:

Obrazek

wystyrmaliśmy się na górę. W drodze powrotnej udało mi się jeszcze zrobić Anicie zdjęcie, na którym długo jej musiałem potem szukać:

Obrazek

Ostatnim etapem wizyty byłą degustacja oraz opowiadanie o zdrowotnych walorach piwa:

Obrazek

Wiemy już żeby w czasach zarazy pić piwo zamiast wody. Wiemy że stout z papryką ma działanie antynowotworowe a opijanie się piwem wcale nie jest alkoholizmem ani nie prowadzi do piwnego brzucha.

- Piwny brzuch, tak ładnie nazywany przez niektórych, to mit - mówi pan z przekonaniem. Jak ktoś zamiast się ruszać, się stresuje, mało śpi lub ma tuczną wadę genetyczną to jest gruby. To nie kwestia piwa.

Obrazek

Chyba wszyscy byli zadowoleni:

Obrazek

No może poza Helterem, który przyznał się nieopatrznie że jest kierowcą. Zamiast piwa dostał do poczytania broszurę:

Obrazek

Wyszliśmy z podziemi objuczeni butelkami w sześcio i więcej pakach. Niektórzy raczyli się wieloletnim, ekskluzywnym porterem z ładnej butelki ubranej w tubę z makulatury.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze stację na której niektórzy jedli zapiekanki, Helter się szwędał a my przesiedzieliśmy cały czas w samochodzie słuchając utworów niesłyszanych od późnych lat 80tych.

Obrazek

Wyjeżdżając ze stacji, zaraz za cabrio na łódzkich rejestracjach, kolejny raz ulegam wrażeniu że w tym samochodzie siedzi pięć osób a nie trzy. 205 jest tak małym samochodem że osoby siedzące z tyłu, razem z tymi z przodu, wyglądają jakby siedziały w jednym rzędzie. Efekt jest taki że wydaje się że wszystkie 3 osoby siedzą z tyłu. Mózg dopowiada że jeszcze dwie muszą być z przodu, bo jak to tak żeby przednie fotele niepozajmowane były, no i mamy galimatias gotowy. Nie idzie się ich doliczyć. W drugim samochodzie wydaje się za to jakby jechał w nim tylko kierowca. Potem okazuje się że na miejscu pasażera siedzi dziecko. Wszystko to sprawia że nie jesteśmy w stanie policzyć ile nas jest i ze zdziwieniem odkrywamy że większość osób, wbrew obliczeniem, spotykamy dopiero w pensjonacie. Powitania są wylewne choć nacechowane lekką nutką nieśmiałości. Ktoś wyciąga wódkę, ktoś inny ogromny gar flaków. Z kilkoma osobami robimy rekonesans po piwnicach. Znajdujemy tam ogromne felgi i stoły pełne czapek He-He. Wracamy do sali, gdzie Helter przyniósł gitarę. Na widok tego instrumentu młodzież bierze nogi za pas, kilka osób zaczyna rozmowę o renault 5 turbo a ja idę spać bo już grubo po północy.

Jak czas pozwoli to postaram się wrzucić resztę fotek z podpisami do końca tygodnia.
Ostatnio zmieniony 15 lis wt, 2016 10:47 am przez Fox, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
nowak68
Maniak
Posty: 1892
Rejestracja: 12 sty ndz, 2014 11:19 pm
Posiadany PUG: 205 GENTRY 1991, 405 GRDTubo 1992
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Świętygród

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: nowak68 »

Eeeeech, żal dupę ściska :cry:
Był XRD 1988, XAD 1989, XLD 1986, GREEN 1991, Automatic 1.9 z 1990, XS 1990, GTI 1.9 EXPORT 1987
Awatar użytkownika
bananowiec
Uzalezniony
Posty: 610
Rejestracja: 02 kwie śr, 2008 10:36 pm
Posiadany PUG: 205 CTI TURBOGNÓJ , 205 1.8 dturbo forever
Numer Gadu-gadu: 4940298
Lokalizacja: Wrocław
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: bananowiec »

Zlot był mega udany, za co dziękujemy organizatorowi, ale też i osobom które faktycznie wsiadły w swoje autka i stawiły się na miejscu. Ilość osób, które zdecydowały się przyjechać o tej porze roku mocno nas zaskoczyła _O_ :Y
Właśnie raczymy się ciepła herbatą z podarowanych nam przez Grzesia kubeczków i czytamy relację Foxa przypominając sobie wszystkie opisane momenty ;)
Fox, żałuje tylko jednej rzeczy, że nie piłeś z nami tego absynthu :(
Uprzedzając pytania, zadek Asi ma się dobrze i obyło się bez smarowania wyciągiem z jadu żmij ;)

A jeśli chodzi o relację to:
comment_R4BY2XNRsn3KEHJx48Tpn9gdUOPloebJ.gif
comment_R4BY2XNRsn3KEHJx48Tpn9gdUOPloebJ.gif (2.26 MiB) Przejrzano 18308 razy
Awatar użytkownika
olar24
Nowicjusz
Posty: 17
Rejestracja: 10 wrz czw, 2015 12:04 pm
Posiadany PUG: PUG 205 roland garros 1.4
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Ustroń

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: olar24 »

Świetnie, że 205tki przyjeżdżają tuż pod nasze drzwi, więc nie mogliśmy odpuścić uczestniczenia chociażby części zlotu :) Można dodać że na zlocie byliśmy przypadkowymi osobami, ale na pewno nie przypadkowo mamy 205tkę :D w kolejnych zlotach mamy nadzieję bardziej i w pełni uczestniczyć, bo Jacek se pluje w twarz że nie pogadał z Wami na temat 205 dogłębniej :D nie powiem świeżaki z nas, dlatego opowieści i doświadczenia Wasze się przydadzą. Zapraszamy w Beskidy częściej ale ze słońcem w tle :)
Pomysł i organizacja na medal :Y
p.s. jednak jechaliśmy w 3 :D
Awatar użytkownika
kojot662
Junior
Posty: 279
Rejestracja: 25 gru śr, 2013 2:16 am
Posiadany PUG: 205 xs
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Gorlice

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: kojot662 »

Ja ze swojej strony również dziękuję za mile towarzystwo w czasie zlotu i miło spędzony czas z wami wszystkimi... Miło było Was wszystkich poznać i mam nadzieję że takie spotkania będą częściej :) .
Do albumu Grześka wrzuciłem parę fotek ode mnie , wiec oglądajcie, kopiujcie i publikujcie :)
Grześku wielki szacun za przygotowanie wszystkiego, ogarnięcie i opiekę ;-) nad nami wszystkimi i myślę że za rok będzie nas co najmniej drugie tyle , więc.... do zobaczenia za rok... lub wcześniej ;)

tapatalk, Huawei P8
peugeot 205 1.4 xs
Awatar użytkownika
gpysz
Nowicjusz
Posty: 53
Rejestracja: 17 mar czw, 2016 11:13 pm
Posiadany PUG: 205 GTI / 304 Cabrio
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Bielsko-Biała

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: gpysz »

Weekend się zbliża ... ale było fajnie w poprzedni ;)
Fox świetna relacja ale ja chce dalsza cześć ...:)


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Fox »

Dzień 2

Pomimo padającego w nocy śniegu z marznącym deszczem, gdy wyjrzałem rano za okno, krajobraz był wciąż wyjątkowo zielony. Ziemia nie była jeszcze zmarznięta i większość śniegu stopniała zanim zdążyła uformować zaspy, bałwany czy igloo. Ostało się go trochę na dachach samochodów zaparkowanych przed pensjonatem:

Obrazek

Naszego kombi, zaparkowanego na placu zabaw, nikt na szczęście nie odholował. Nie zdemolowało go kijem bejsbolowym ani nie obrzuciło koktajlami mołotowa też żadne małe dziecko, wściekłe na utrudnienie jakie powodować mógł w drodze na huśtawkę.

Jako że poprzedniego wieczoru Anita odkryła włącznik wentylatora w łazience, fetor pochodzący z tamtego miejsca nie rozprzestrzenił się na resztę pomieszczeń a i w samej łazience jego stężenie wyraźnie spadło. Zasypialiśmy więc naturalnie a nie odurzeni toksycznymi oparami. Anita odczuwała tylko niewielkie niedogodności związane z tym, że łóżko jakie przypadło jej w przydziale, było za krótkie aby zmieścić na nim zarówno jej korpus jak i nogi. Poza tym wyspaliśmy się fenomenalnie. Radośnie, sprężystym krokiem osoby wypoczętej, zeszliśmy rano na śniadanie.

Szwedzki stół zastawiony był talerzami pokrytymi plastrami sera i szynki. Był pomidor, ogórek, kosz przeróżnego pieczywa i podgrzewacz z rolowanym topem wypełniony parówkami oraz wspomnieniem po jajecznicy. Patrząc ze smutkiem na kilka ostatnich okruchów smażonego jaja usłyszałem głos Anity, która akurat przechadzała się obok po dokładkę pieczywa.
- Jajecznica jest całkiem niezła
Spojrzałem w jej kierunku, zobaczyłem kopkę jajecznicy i zrobiło mi się smutno. Musiałem zrobić wyjątkowo rozczarowaną minę gdyż pani gospodyni, zza lady, wypowiedziała kilka, niekoniecznie skierowanych do mnie ale wyjątkowo pokrzepiających słów:

- Zaraz przyniosę dokładkę.

Jako że słowa szybko przekuła w czyn, zasiadłem do stołu z uśmiechem na ustach i pałaszowałem.
Spożywanie pysznej jajecznicy przypomniało mi opowieść Filipczaka z dnia poprzedniego:

- Podczas jazdy tutaj w samochodzie niesamowicie waliło nam zgniłym jajem.
- Potwierdzam - wtrącił Rafał - obojętne czy byliśmy przed Filipczakiem czy za nim to tak samo cuchnęło.

Domyśliłem się że Rafał jechał innym samochodem a nie przemieszczał się przed i za Filipczaka, w obrębie tego samego pojazdu, w poszukiwaniu źródła nieprzyjemnego zapachu.

- Początkowo myśleliśmy że to z pola. Podejrzewaliśmy jakiś nawóz, wody termalne czy budzący się do życia wulkan. Dopiero potem okazało się że to my. Dokładnie rzecz ujmując nasze cabrio. Po otwarciu maski oczom naszym ukazał się bulgocący i wyrzucający z siebie toksyczne piany akumulator. Wygląda na to że popsuł się regulator napięcia. Ładowanie mamy 16,5V. Kwas w akumulatorze się gotuje.

Jako że akurat skończyłem jajecznicę a tym samym wspomnienie o cuchnącym jaju to wróciłem do rzeczywistości. Do sali akurat wszedł Szyba z Aśką. Dosiedli się do stolika, który jeszcze minutę wcześniej zajmował Szasz z córką, którzy akurat poszli po repetę. Szasz jest wyjątkowo pozytywną i wesołą osobą. Uśmiech nie schodzi mu chyba nigdy z twarzy. Jest to dla mnie rzecz niebywała. Zwłaszcza że ma dzieci. Nie zdziwiłem się więc że Szyba dosiadł się do tego stolika. Nawet pomimo tego iż podejrzewam że zrobił to myśląc że nikt tam nie siedzi. Zagaiłem rozmowę:

- Jedziesz dzisiaj cabrio czy z nami w kombi?
- Chyba jednak z wami, wygląda na to że może być na drodze trochę śniegu. Zwłaszcza jeśli będzie padał śnieg.
- No tak ale mógłbyś zaryzykować. Jeszcze nigdy nie widziałem wydachowanego cabrio.
- Cabrio nie dachuje - dorzuca swoje trzy grosze Bananowiec po czym tłumaczy, widząc nasze otępienie - Nie ma dachu więc nie dachuje. Może co najwyżej wyszmatować.
- Chyba bym jednak nie chciał tak zrobić...
- Oj tam, moglibyśmy wypełnić twoje auto poduszkami i pościelą ze wszystkich łóżek, na drzwich nalepić czarno-żółte naklejki, jak na crash testach i tak byś sobie spokojnie jechał aż byś wypadł.
- No tak, rzeczywiście mógłbym tak zrobić ale chyba jednak pojadę w kombi.
- Spoko, to chyba trzeba się zbierać. Rafał już dawno zjadł kanapkę i niektórzy chyba już wyszli. O 10 mamy wyjechać.

- Dokąd jedziemy dzisiaj? - zapytała Anita
- Nie mam pojęcia. Znasz te okolice jak własną kieszeń pewnie - mówię, zmieniając trochę temat. Anita jest z tych okolic - byłaś na wszystkich tych górach dookoła?
- Jeszcze nie. Byłam na Czantorii i na jakiejś drugiej. Czyli nie wiemy gdzie dzisiaj jedziemy? - ponawia oryginalne pytanie
- Nie wiem ale Szyba na pewno będzie wiedział - mówię, zwracając się do stolika obok - Fenkju, pamiętasz plan wycieczki i to gdzie dzisiaj jedziemy?
- No tak, zaraz po śniadaniu jedziemy na kawę, potem na obiad, na podwieczorek i na koniec gdzieś na kolację
- A no to wszystko jasne. Chyba możemy iść się przygotowywać.

O dziwo udało nam się zebrać bez dużego spóźnienia. Woocash informował telefonicznie że do nas niebawem dojedzie ale ustalono że spotkamy się z nim na trasie. Śnieśniliśmy się więc w samochodach zaopatrzonych w opony zimowe lub chociaż całoroczne, pozostawiając pozostałe na parkingu i udaliśmy się w drogę:

Obrazek

Pomimo iż, przynajmniej do Wisły, droga była czarna a na poboczach, zamiast śniegu, leżały tylko luźno porozrzucane śmieci to jednak auta nadjeżdżające z naprzeciwka były mocno ośnieżone. Wróżyło to tyle co nic. Zatrzymaliśmy się więc przy remizie. Podobno Woocash był już blisko. Nie do końca było wiadomo czy jest przed nami czy z tyłu a także w którą stronę i na jakim biegu się porusza. Nie każdy wiedział też czy jest to pewna informacja, oparta na faktach, czy tylko kogoś łupało w kościach. W końcu Grześkowi udało się to wszystko ustalić drogą telefoniczną więc zarządził postój na oczekiwanie. Zablokowaliśmy wszystkie garaże straży pożarnej ale jak to w takiej sytuacji bywa oberwało się Helterowi, który jako jedyny zaparkował obok budynku. Akurat w krzaki, przy których parkował, chciała wjechać jakaś baba białym samochodem więc musiał przestawić auto. Po kilku minutach nadjechał Woocash.

Obrazek

Przywitał się opowiadając ciekawą anegdotę z podróży

Obrazek

- Policja chciała mnie zatrzymać za żółte światła ale tego nie zrobili.
- No nieźle

Obejrzałem sobie Woocash'owy samochód z każdej strony. Świetnie komponują się ze sobą jego kolor, barwa żarówek oraz żółć tablicy. Towarzyszka podróży nie wyszła do nas a ja do tej pory nie wiem nawet jak ma na imię. Mimo wszystko bardzo miła to osoba - pomyślałem, wsiadłem do naszego samochodu i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zaraz za Wisłą, która nie zrobiła na mnie ani trochę dobrego wrażenia, zaczęły się podjazdy i serpentyny. W miarę jak wznosiliśmy się w górę w skali m.n.p.m, droga oraz okolica stawały się coraz bielsze:

Obrazek

Obrazek

W końcu dotarliśmy do Koniakowa, gdzie zima wydawała się już być w swojej pełni. Droga była zupełnie biała a na parkingu przed restauracją, w której mieliśmy spożyć herbatę, zalegał śnieg po kostki.

Samochód przed nami szykował się do nawrotki do tyłu, na skręconych kołach i pełnym gazie. To znany wszystkim mniejszym lub większym szaleńcom manewr. Każdy to lubi bo jest łatwy, robi wrażenie na pasażerkach i nie trzeba mieć nawet sprawnego ręcznego. Problem w tym że na parkingu było dość ciasno.

- Jebnie....jebnie - obserwowaliśmy sytuacje z zapartym tchem - jebnął - wykrzyknęliśmy wszyscy w przerażeniu, widząc jak rzeczony samochód stuknął w inny, zaparkowany obok.

Rafał, stojący już pod drzwiami knajpy złapał się za głowę, ktoś inny pokazał ironiczny kciuk do góry, kiwając głową. Całe szczęście że, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie da się zauważyć żadnych szkód. Zaparkowaliśmy wszyscy, na wszelki wypadek, po drugiej stronie parkingu i udaliśmy się na punkt widokowy.

Chyba nie było osoby, na której nie zrobiłaby wrażenia taka panorama:

Obrazek

- O, jest jak w Hongkongu, Rzymie czy na tej górze w Grecji - mówi Szyba, wspominajac serię zdjęć, jakie zrobił w tych wszystkich miejscach. Dodam tutaj, dla osób, które go nie znają tak dobrze że na każdym z jego zdjęć jest tylko mgła.

Ustawiłem aparat żeby zrobić nam zdjęcie grupowe. W międzyczasie Grzesiek, który nie ufa mojemu canonowi, zaprosił jakiegoś obcego acz miłego pana żeby zrobił nam zdjęcia komórką:

Obrazek

Bez kolejnych cerygieli udaliśmy się do środka na ciepły napój:

Obrazek

C.D.N
grzesiek309
Peugeot 205 Master
Posty: 5502
Rejestracja: 01 lis ndz, 2009 8:13 pm
Posiadany PUG: Dużo 205 & Partner V6
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Białystok
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: grzesiek309 »

Żałowałem, ze nie mogłem być tam z Wami, a po relacjach Foxa żałuję jeszcze bardziej :cry:
Jest Ci smutno? Jest Ci źle? Wsiądź do puga, przejedź się!
Określenie "Poranny poprawiacz nastroju" nabiera nowego znaczenia... :D
Naprawy, modyfikacje, remonty 205 i nie tylko ;) https://www.facebook.com/205renovation/
Awatar użytkownika
Atmanov
Nowicjusz
Posty: 91
Rejestracja: 06 sie czw, 2015 1:36 pm
Posiadany PUG: Volvo V50 / był bażant GTI
Numer Gadu-gadu: 0
Lokalizacja: Wieliczka/Kraków

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Atmanov »

Relacja Foxa to mistrzostwo świata 8) :mrgreen: Czyta się lepiej niż niejedną powieść
Obrazek
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Fox »

Kieruję się do wnętrza za całą grupą. Ktoś przytrzymuje przede mną masywne, drewniane drzwi z kutą klamką. Wchodzę zamykając je za sobą. W przedsionku panuje półmrok, w powietrzu unosi się aromat ogniska i dobrego jedzenia. Przede mną kłębi się tłum. Niektórzy są zdezorientowani. Kolejka do baru miesza się z tą do toalety. Zastanawiam się ile osób, które stanęło tam by kupić sobie góralską banię skończyło pod pisuarem a ile osób z pełnym pęcherzem, przebierających nogami, dostało kolejnego grzańca. Po prawej stronie widać duży, kamienny kominek w którym trzaska ogień. Przed nim stoi kwadratowy, duży stół. Jakby specjalnie ustawiony dla nas, z wyliczoną ilością miejsc. Niestety nie siadamy przy nim. Widzę jak w oczach kolejnej osoby, chcącej tam usiąść, gaśnie nadzieja po pierwszym, powierzchownym rzucie oka.

- Rezerwacja - mówią, jakby na swoje usprawiedliwienie

Podchodzę bliżej i rzeczywiście widzę niewielką karteczkę, zgiętą w daszek i postawioną na środku stołu.
- "Rezerwacja 14:00" - czytam.

Nie mam zegarka ale dopiero co wyjechaliśmy z domu. Prawdopodobnie nie ma nawet południa a my przyjechaliśmy tu tylko na herbatę. No cóż. Idę za tłumem, chyba nie ma co nadgorliwie interweniować. Siadamy w głębi sali, łączymy stoły. Tutaj jest dużo jaśniej. W przeciwieństwie do przedsionka są tutaj okna. Wystrój stanowią masywne stoły, ławy z grubego drewna okryte kędzierzawą baranią skórą. Jest tak jak powinno być w górach. Przytulnie, swojsko a za oknem widać śnieg. Kelnerka przebrana za góralkę rozdaje nam menu, wyciąga duży brulion i długopis. Staje w pozie gotowości do notowania.

- Herbata
- Herbata
- Dla mnie może...- chwila namysłu i wertowania kartek - Herbata

Słyszę w tle zamieszanie spowodowane tym że ktoś się wyłamał i zamówił kawę. Korzystam z tego momentu i namawiam Anitę na alkohol. Uli nie trzeba przekonywać ale ona już zamówiła grzańca. Ja mam ochotę na herbatę z rumem ale jako kierowca muszę to rozegrać niestandardowo.

- Co ty na to że zamówimy sobie po herbacie z rumem a ja Ci oddam większość mojego rumu?
- No dobra
- Ale superowo:)
- Prosimy dwie herbaty z rumem ale zależałoby nam żeby rum był podany osobno
- Zawsze tak robimy, dostaną państwo po pięćdziesiątce i sami sobie zrobicie miksturę.
- Świetnie, to ja proszę jeszcze tego kołacza makowego - wskazuję palcem na kartkę w menu

Anita dostała więc 3/4 całego naszego rumu do herbaty a ja mogłem delektować się smakiem góralskiej herbaty, spokojny o nieprzekraczanie limitu 0,2 promila. Spokój ten jednak został dość szybko zmącony przez Grześka, chociaż to zmącenie uświadomiła mi dopiero późniejsza uwaga Szyby.

- Słuchajcie - obwieścił Grzesiek - jest propozycja aby zamiast od razu jechać do Węgierskiej Górki to zrobić pętle przez Słowację. Do obiadu mamy ponad 2h a krótką drogą dojedziemy tam maksymalnie w 20min. Drogą naokoło, wg google'a jest 2,5 godziny. Myślę że my przejedziemy to poniżej dwóch.
- O, nieźle, pojedziemy przez Słowację a tam jest limit 0,0%
- :/ , ooo idzie mój kołacz

Zamawiając kołacza, nie wiem w sumie dlaczego, spodziewałem się że dostanę jego kawałek. Wycięty trójkącik z większej całości. Jakież było moje zdziwienie gdy pani postawiła przede mną całe ciasto.
- Kołacz dla wszystkich! - wykrzyknąłem radośnie. Z braku noża pokroiliśmy go na mniejsze kawałki widelcem i jąłem wszystkich częstować
- Nie dzięki
- Ja nie chce
- Ja w sumie piję herbatę
- Prowadzę
- :(
- Bananowiec, ty się musisz skusić, Asia, weź kawałek bo mi smutno - zaczęła we mnie narastać desperacja.
- Dobry?
- Pycha
- To daj

W końcu udało się jeszcze namówić Emilię, Jaśka i Filipczaka. Pomyślałem sobie że ludzie się czasem krępują bo jeszcze się dobrze nie znamy. Jakby nie patrzeć, jeszcze 24h wcześniej większości z tych osób nie znałem. Nic dziwnego że wszyscy siadają koło osób, które znają już od dawna i tak mało się mieszamy. Poruszyłem ten temat i ktoś podrzucił pomysł zabawy integracyjnej
- Może sprawdzimy ile osób zmieści się do 205?
- Możemy też wpakować się wszyscy do kombi. Myślę że damy radę.
- A może nago? - padł głos z sali i przez chwilę zapadła konsternacja
- Podobno wieczorem przyjedzie Melos
- A to nie, nago nie.

W końcu czas drugiego śniadania dobiegł końca i zaczęliśmy wychodzić. Pomimo iż część osób płaciła przy barze a część przy stole to jakimś cudem pani kelnerka dokładnie wiedziała ile ma dostać i od kogo. Byłem pod niezwykłym wrażeniem. Na zewnątrz przestało padać. Próbowałem podpuścić Heltera aby wykonał kilka bączków na parkingu ale nie dał się wciągnąć w tą zabawę "ja ci klaskam a ty się rozwal ku naszej uciesze". Helter jest mądry i niejedno w życiu przeżył. Nie daje sobie w kaszę dmuchać. Załadowaliśmy się więc do samochodów i pojechaliśmy w stronę granicy.

Po polskiej stronie droga była bardzo przyzwoita. Jednopasmowa s-ka. Zrobiliśmy jeszcze postój na stacji, na której, pomimo iż nikt nie tankował gazu, co jest zazwyczaj zmorą tripów wszelakich. zeszło nam mnóstwo czasu. Biegał tam pies i Helter się jak zwykle szwędał. Wykorzystaliśmy ten czas aby zamknąć tylne lewe drzwi w samochodzie Woocasha, które całą drogę miał niedomknięte.

- Wiedziałem że mamy otwarte drzwi bo wiało i szumiało. Nie mogłem jednak dosięgnąć do tych lewych więc tylko kilka razy zamknęliśmy prawe - wytłumaczył zajście.

Na Słowacji droga była o wiele gorszej klasy a na dodatek, po kilku kilometrach zniknął śnieg, który został zastąpiony policjantami z radarami. Nie pamiętam żebym kiedykolwiek jechał tak wolno przez tak długi czas. Szary brud za równie brudnym oknem nie poprawiał nastroju. Przeżywałem katusze. W końcu słowackie radio wprowadziło mnie w letarg. Nie wiem gdzie byliśmy i jakim cudem nie wjechałem do rowu żeby nie musieć już tamtędy jechać. W końcu znów pojawiły się góry. Chwile później śnieg. Ktoś mądry zarządził postój. To był strzał w dziesiątkę. Jeździliśmy w kółko, buksowaliśmy kołami, jedliśmy i sikaliśmy w lesie.

Obrazek

Odżyliśmy. Woocash wjechał na jakiś stromy wał ziemny, kierujący do lasu i ku naszemu osłupieniu bez problemu przedzierał się przez śnieg

Obrazek

- Świetne musi mieć opony
- Robi wrażenie ten skromny człowiek. Wraca tyłem i nie dachuje. Wow!

Obrazek

Pamiątkowe zdjęcie

Obrazek

Na sam koniec zrobiłem nawrotkę jak ta, opisana wcześniej pod restauracją, z mniej spektakularnym zakończeniem, po czym pojechaliśmy do Węgierskiej Górki na umówiony obiad.

Parkując samochód w błocie pod płotem myśleliśmy chyba wszyscy tak samo
- Ależ jesteśmy głodni!

Można sobie z łatwością wyobrazić co czuliśmy gdy usłyszeliśmy te słowa, które chyba do tej pory niejednej osoby śnią się najgorszych koszmarach, w których na nowo przeżywa te "post-słowackie" chwile

- Przepraszamy ale nie ma miejsc. Wszystko zajęte.
- Chyba mieliśmy tu rezerwację
- Być może ale na 14. Teraz jest 16, proszę nie blokować przejścia, idę z gorącym garem. Do widzenia.
- :/

Przypomniał mi się 82 letni Japończyk, Hiromu Inada, który od przejścia na emeryturę przygotowywał się do iron mana na Hawajach. Przebiegłby go jako najstarszy człowiek w historii, gdyby nie to, że przekroczył limit czasowy o 6 sekund. Jak wpadał na metę to już wszyscy byli spakowani do domu, powiedzieli mu sorry gregory i odjechali z piskiem opon. Spróbuj za rok. Tak właśnie my pokonywaliśmy dwugodzinną trasę w trzy i pół i straciliśmy szansę na sławne placki ziemniaczane w Węgierskiej Górce.
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Fox »

Japończyk, wspomniany przeze mnie w poprzednim poście, nie poddał się. Rok później ponownie wystartował w zawodach iron man. Udało mu się je ukończyć w limicie czasu. Nam nie udało się co prawda ponownie podejść do tematu placków ziemniaczanych i większość z nas pewnie nigdy ich nie spróbuje ale obiad w końcu zjedliśmy.
Po niepowodzeniu w Węgierskiej Górce oraz zostaniu odprawionymi z kwitkiem kawałek dalej, w knajpie z niedźwiedziem w nazwie, skierowaliśmy nasze ślady do Żywca. Anita wspominała, że jest tam dobra i przystępna restauracja na przedmieściach. Pojechaliśmy więc prosto do centrum.
Żywiec, od tego roku, cieszy się sławą przekraczającą granice naszego państwa. Jak przystało na chcącą brylować w świecie, miejscowość z rejonu górskich uzdrowisk, został uznany za najbardziej zanieczyszczone miasto Unii Europejskiej. Jak to zwykle dzieje się w przypadku takich rankingów, podchodzi się do nich sceptycznie. Tak też było w naszym przypadku. Zamiast powtarzać niesprawdzone plotki ze świata szołbiznesu, po prostu wzięliśmy większy wdech zaraz po wyjściu z samochodów.

- Ależ tu cuchnie!
- Tam chyba ktoś pali oponę

Rzeczywiście. Miasto spowite było lekką mgiełką. Dymy z kominów, w przeróżnych kolorach, mieszały się nad naszymi głowami. Nawet nam, mieszkańcom Krakowa czy Śląska, ciężko było wyszukać bardziej wysublimowane słowa na opis sytuacji niż potoczne

- Tutaj po prostu wali.

Rozejrzeliśmy się po uliczce na którą zaprowadził nas Grzesiek. Przy samym rynku a mimo tu zupełnie pusta i cała dla nas. Idealne miejsce do zaparkowania naszych samochodów. No może gdyby nie fakt że obowiązywał na niej zakaz parkowania. Zastanawiałem się przez chwilę czy o tym wspominać gdyż reszta osób wyglądała na wyjątkowo zadowoloną z tej miejscówki. Człowiek zawsze ma jednak wyrzuty sumienia gdy musi komuś innemu zepsuć dobry humor. W końcu napomknąłem że my przestawimy nasze kombi i pojechaliśmy na ulicę prostopadłą. Zaraz za nami pojechał Sebastian. Znalazł miejsce niedaleko nas, na oko półtora długości 205tki ale z przodu stał, po skosie, duży wan. Mogło to wprowadzić zamieszanie w perspektywie oraz ocenie sytuacji gdyż po po trzech próbach zaparkowania tam, z których każda wyglądała na mniej udaną, stwierdził w końcu

- Nie zmieszczę się tutaj

I pojechał gdzieś dalej. Większość ludzi się rozpierzchła lub zgubiła. W takich chwilach nie pozostaje nic innego jak zadzwonić do Szyby. On zawsze jest w centrum wydarzeń i trzyma rękę na pulsie

- Cześć Fenkju, gdzie jesteście?
- W jakiejś knajpie na rynku
- Znajdziemy was? Już jesteśmy blisko
- Myślę że nie, siedzimy w środku i nas nie widać
- Aha, a jak się nazywa knajpa?
- Nie wiem, poczekaj chwilę, nazywa się 19.
- Dzięki - rozłączyłem rozmowę i wdychając PM10 z jakiegoś pobliskiego kotła skierowaliśmy się w tamtą stronę.

Obrazek

Rzeczywiście, młodzieńcy na wystawie wyglądali znajomo i jak z obrazka

Obrazek

A lokal na prawdę nazywał się 19:

Obrazek

Po zajęciu miejsc, Ula z Anitą umiejętnie połączyły potrzebę ogrzania zmarzniętych rąk z pomysłem na nowe zdjęcia na instagrama:

Obrazek

a Szyba z Aśką wpisali się w modną ostatnio formę integracji towarzyskiej:

Obrazek

Jako że siedziałem w samym kącie i nie mam smartfona to zająłem się fotografią ryby

Obrazek

Chwilę później, uciąłem jej głowę, nabiłem na widelec i chciałem nastraszyć Szybę

- Bu! - wykrzyknąłem, przystawiając mu rybę do oka.

Nie było reakcji.

Restauracja sprawiała wrażenie wyższej półki cenowej. Obrus nie był z ceraty, sztućce nie były z plastiku a talerze nie były z papieru. Kelnerzy też byli dobrze ubrani i nie reagowali na nasze zamówienia okrzykiem skierowanym w stronę kuchni
- Staszek, wyciągnij tą rybę z kosza, jednak ktoś ją zamówił

Nic z tych rzeczy. Było ładnie, schludnie, odczekać trzeba było swoje ale ryba była bardzo smaczna. Pełni wigoru mogliśmy przystąpić do dalszej części podróży. Pod toaletą spotkaliśmy ponownie żonę Woocasha. Podobnie jak przy poprzednich spotkaniach górę wzięła nieśmiałość i nikt do nikogo się nie odezwał. Ciszę przerwał dopiero Szyba, ciekawie zagajając rozmowę:

- Idź Młynu pierwszy, ja pójdę drugi.
- Dzięki

Zapadł już zmrok gdy ruszyliśmy w dalszą drogę. Przez Szczyrk do Białego Krzyża. Był to najciekawszy odcinek naszej wyprawy. Szczyrk, jako jedyne miasteczko po drodze, sprawiał wrażenie ciekawej miejscowości. Być może dlatego że było ciemno. Chwilę potem zaczęły się serpentyny a z nieba zaczął sypać gęsty śnieg. O ile w Szczyrku droga ładnie skrzyła się od pojedynczych płatków śniegu tak tutaj, po kilku zakrętach, zrobiło się zupełnie zimowo. Dwieściepiątka przed nami, z rejestracją KGR, której do tej pory nie umiem połączyć z właścicielem, jechała coraz wolniej, wbrew temu co sugerować może ta fotka, przywodząca na myśl startreka:

Obrazek

Gdy śniegu przybyło jeszcze więcej, wyraźnie zaczęła się ślizgać i rzucało ją na boki. Było coraz większe podejrzenie że utknie tam na dobre. Postanowiliśmy działać. Wyprzedziliśmy ją. Najpierw Bananowce, potem my pognaliśmy szaleńczo do góry, ciesząc się z szybkich zakrętów. Czasem lepiej nie widzieć cudzej niedoli.
Pomimo iż nasze kombi wyposażone jest w opony całoroczne to sprawdziły się one doskonale. Gryzły śnieg i parły do góry. Bez problemu dogoniliśmy Bananowców i pomknęliśmy razem na szczyt.
Tam zastał nas widok, którego ja osobiście się nie spodziewałem. Zaspy i działający wyciąg orczykowy. Dobrze że nie przyjechaliśmy na letnich oponach. Myślę że nie byłoby szansy tam wyjechać:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Grzesiek objaśnił nam że ta góra jest mekką kierowców z zielonym liściem, jeżdżących pojazdami marki bmw.
- Gdybyśmy tylko zostali tutaj na godzinę czy dwie to gwarantuję wam że zobaczylibyśmy jedno czy dwa auta kończące swoje akrobacje na barierce.

Niestety nie zostaliśmy tam na dłużej. Szkoda. Czas gonił. Mieliśmy jeszcze tego wieczoru odwiedzić znaną knajpę na Równicy. Szczęście nam sprzyjało. Nikt nie wydachował a pod biedronką nie było problemów z parkowaniem:

Obrazek

Sprawnie wróciliśmy do pensjonatu.

C.D.N
Awatar użytkownika
Fox
Peugeot 205 Master
Posty: 2053
Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
Numer Gadu-gadu: 6433729
Lokalizacja: Kraków
Kontakt:

Re: Zlot mini Beskidy 2016 - zakończenie sezonu !

Post autor: Fox »

W pensjonacie nastąpiły przetasowania wszelakiego typu. Anita przetasowała zawartość piwa najpierw do mikrofalówki a potem, w postaci grzańca, do żołądka. Ja próbując przetasować myśli przeciążyłem sobie mózg i zasnąłem. Woocash pożegnał się z nami i odjechał w siną dal. Tak jak przy powitaniu tak i teraz, machając nam na pożegnanie, nie przedstawił nam swojej żony. Ja jestem nieśmiały a reszta wykazała obojętność. Nikt nie zapytał. Natura nie cierpi jednak próżni. Jak na zawołanie, jego miejsce zajął więc Melos, który chwilę później, w tumanach czarnego dymu z rury, przybył na miejsce. Po opowiadaniach i historiach z tripów czy poprzednich spotkań, większość osób spodziewała się zobaczyć go, jeśli nie w negliżu, chociaż w kultowych białych majtkach. Niestety odziany był w całkiem normalną garderobę, pozapinany pod samą szyję (ku uldze niektórych i rozpaczy innych)

Obrazek

Pomimo to a może dzięki temu, czułych uścisków nie brakowało. Siata pełna alkoholu oraz druga, wyglądająca na wypełnioną cebulą, którą wręczył Aśce, zwiastowały wesoły lub chociaż ciekawy wieczór.

- Jest sauna? - zapytał gdy wyciągnąłem z kieszeni rękę by się z nim przywitać
- Jest ale malutka. Dwu, może trzy osobowa - odparłem ze smutkiem - mało miejsca na ekscesy.
- Nic się nie martw Fox, i tak coś wymyślimy

Mniej więcej w tym samym czasie, kawałek dalej, Filipczak z Jaśkiem sztorcowali cti. Wymontować należało alternator celem wymiany regulatora napięcia. Sławek, nadzorujący prace, zastanawiał się zapewne skąd na tym samochodzie tyle śniegu. Stał wszakże pod dachem. Zarówno Sławek jak i samochód. Ciężko odmówić komukolwiek prawa do konsternacji w zetknięciu z taką sytuacją:

Obrazek

Wróćmy jednak na parking. Grzesiek, korzystając z obecności większości osób, zarządził zbiórkę pieniędzy. Skarbnikiem mianował Heltera. Chyba dlatego że stał najbliżej. Autorytarnie. Zbiórka została przeprowadzona wzorowo ale wciąż brakowało pieniędzy od Szasza, który przebywał w pokoju z dzieckiem. Helter, w nagrodę za sprawne trzymanie banknotów, został więc mianowany gońcem. Widać było na pierwszy rzut oka że nie w sukurs mu takie stanowisko.

- Ja się zgodziłem być kasjerem, nie chłopcem na posyłki - bronił się stanowczo ale z każdą chwilą wyraźnie miękł pod naporem presji.
- Idź na górę po pieniądze
- Ej no co ja tam będę chodził, to nie moja rola
- Nie daj się Helter - próbowałem go wspierać - bądź asertywny. Zanieśmy gospodyni tyle ile mamy i powiedzmy że jeszcze jeden gość dopłaci swój udział później
- Nie ma co zwlekać - wkroczył na nowo do akcji Grzesiek, ze zdwojoną stanowczością - Szasz ma dziecko i nie wiadomo kiedy wyjdzie, Helter idź i weź od niego pieniądze.

Helter poszedł ale cała sytuacja odcisnęła na nim swoje piętno. Po drodze się rozpił. Wrócił z pieniędzmi, które nawet się zgadzały ale czuć było od niego alkohol. Okazało się że teraz nie miał kto zawieźć ludzi na górę, brakowało kierowców z samochodami na zimowych oponach.
- Ja pojadę twoim autem Helter - wygłosił kolejny dyktat Grzesiek - daj kluczyki
- Moim autem jeżdżę tylko ja! - odparł niespodziewanie Helter, któremu bąbelki z procentami dodały pewności siebie - moje auto zostaje na parkingu a ja jadę jako pasażer.

Schował kluczyki do kieszeni i ostentacyjnie wsiadł do czyjegoś samochodu. Sytuacja wkroczyła w impas. Bananowce ze Sławkiem już grzali cabrio

Obrazek

my siedzieliśmy, gotowi do wyjazdu, w naszym kombi. Nikomu nie było w smak przedużać te męki. W końcu wpakowaliśmy Melosa do nas, na szóstego, ktoś inny wziął Dorotę i wyruszyliśmy.

Droga wiodła najpierw przez miasto, gdzie dzięki uprzejmości Anitowego GPS'u jeździliśmy przez chwilę bez sensu dookoła jakiejś galerii handlowej a potem przez ślimaka do lasu. Było stromo, biało i serpentynowo. Pomimo to, trasa pochwalić się mogła wyjątkowo dobrą przyczepnością. Kombi sprawnie pokonywało kolejne wiraże i ani się nie spostrzegliśmy a już byliśmy na miejscu. Po prawej śmignęło nam jakieś oświetlone stoisko. Nawet nie zdążyłem przy tej prędkości zobaczyć co to jest

- Chyba tam trzeba było zapłacić za parking - podejrzewał Melos
- Jaki parking? Aa ten, tutaj? - zdziwiłem się że już jesteśmy na miejscu.
- Chyba nie ma się co nim przejmować, chodźmy do środka

Miejsce, do którego dotarliśmy, z zewnątrz wyglądało jak zwykła stodoła z szyldem. "Pod czarcim kopytem". Zeszliśmy w dół po kilku kamienny stopniach i przez małe, drewniane drzwiczki do środka.

- Uwaga na głowy!

Znaleźliśmy się w niewielkim przedsionku, na końcu którego było małe okienko, jak w starym kiosku ruchu, zza którego wyglądała twarz jakiejś baby. To bar. Podążając za instrukcjami Grześka, udaliśmy się na prawo. Za kolejnymi drewnianymi drzwiami była sala z klepiskiem, kilkoma ławkami i dużym paleniskiem na środku. Całe pomieszczenie spowite było gęstym dymem. Jak w wędzarni. Pod sufitem rozwieszone były suszone chabedzie podświetlone halogenem:

Obrazek

Na dole panował półmrok. Ciemność rozświetlały tylko iskry z paleniska oraz okienko barowe.

- Kiedyś była tu zwykła stodoła - opowiadał Grzesiek - Chłop zbudował tu palenisko i bar i przez długie lata to w tej formie funkcjonowało. Ludzi było niewiele. Każdy siadał na kawałku drewna czy czymkolwiek innym co udało mu się znaleźć i piekł sobie jedzenie. Można było spokojnie przyjść z dziewczyną i oddawać się amorom w ciemnym kącie. Gdy przyszedł ktoś obcy to się po prostu dołączał i nie było problemu.

- Ja się chyba urodziłem w złym czasie - myślę sobie - wszystko mnie ominęło. Jako dziecko stanu wojennego przegapiłem erę dzieci kwiatów, koncertów woodstock czy wolnej miłości. Z drugiej strony za moich czasów nie było jeszcze gimnazjów a bez tego też gier takich jak słoneczko. Chyba pochodzę z najnudniejszego pokolenia albo po prostu nie umiem się w swoich czasach odnaleźć.

- Potem jednak to miejsce stało się sławne - kontynuował swoją opowieść Grzesiek - ludzi przybywało a z nimi i pieniędzy. Jak przejdziecie tam na drugą stronę to zobaczycie jak to się rozbudowało. Gość trzy piętra pod ziemią wykopał, zrobił knajpę na kilkaset osób. Nowa, elegancka i zupełnie pozbawiona stylu. Na szczęście ta oryginalna komora, w której teraz siedzimy, pozostała

Rozważania nasze przerwała pani z baru:

- Herbata, grzaniec dwa razy, smalec dwa razy, ogórek

To nasze zamówienie. Ulince przypadł grzaniec:

Obrazek

Mi i Anicie smalec. Pajda chleba była przeogromna. Pierwsze gryzy przyniosły ekstazę, kilka kolejnych zmęczenie a po zjedzeniu połowy zacząłem mieć torsje. Za dużo tego tłustego. Nie udało mi się zmęczyć tej kromki:

Obrazek

Posiedzieliśmy tam do 22. Rozmawialiśmy a obok nas, jakieś dzieciaki piekły sobie pstrągi na patyku. To na prawdę świetne miejsce. Najlepsze, które odwiedziliśmy podczas tego tripu i coś co chyba uratowało ten dzień. Wcześniejsze jeżdżenie przez Słowacje było, nie wiem czy tylko dla mnie ale podejrzewam że nie, męczarnią. Ta knajpa to było coś co pozwoliło nam wszystkim o tym zapomnieć i uznać dzień za wspaniały. W końcu koliba miała być zamykana więc wyszliśmy na zewnątrz, gdzie spotkaliśmy Melosa ze Sławkiem. Wentylowali płuca.

Obrazek

Postaliśmy jeszcze chwilę, wysikaliśmy się na płot i pojechaliśmy w dół. Pierwsze kilkaset metrów pokonaliśmy za jakąś 205'tką ale w końcu szaleństwo wzięło górę. Wyprzedziliśmy resztę i pomknęliśmy dalej jako pierwsi. Melos próbował na zakrętach zaciągać mi ręczny ale na szczęście chyba nie zadziałał bo zjechaliśmy aż do Ustronia w jednym kawałku. Zastanawiałem się czy gdybyśmy tam byli całą naszą, coroczną tripową komitywą, z Gadem i Józkiem na czele, to czy ktoś by zginął. Na tripach jeździmy bez porównania szybciej. Z drugiej strony na tripach nie ma śniegu.

Po powrocie do pensjonatu padłem wykończony. Próbowałem czytać książkę. Dan Dennett, coś ze świadomością w tytule. Akurat czytałem o teorii tłumaczącej podobno powstawanie snów i innych halucynacji gdy zasnąłem. Z letargu wyrwał mnie telefon. Odebrałem nie wiedząc czy to część snu czy już jawa.

- Fox, gdzie ty jesteś? - pyta Bananowiec
- eee - rozglądam się dookoła. Ula leży obok, w telewizorze idzie jakiś kanał muzyczny a Anita coś czyta oparta o kaloryfer - w pokoju jestem, zasnęło mi się.
- Weź absynth i chodź na dół
- No tak, absynth, to tak a propos halucynacji - myślę sobie, zbieram się do kupy i schodzimy na dół.

Butelka zielonego absynthu to kawał historii. Kupiliśmy ją razem z Bananowcami w 2010 roku w Pradze. Z myślą że ją razem wypijemy zaraz, na drugi dzień, podczas kolejnego tripu aż w końcu minęło 6 lat, Bananowiec przeszedł kilka okresów abstynencji a ja co chwila o tym zapominałem. W końcu nadarzyła się okazja. Byliśmy w niezłym gronie i mieliśmy flaszkę pod ręka.

Procedurę picia poprzedziła burzliwa dyskusja na temat sposobu spożywania tego trunku. Również tym razem, przywództwo przejął Grzesiek.

- To proste, trzeba zamoczyć palce w kieliszku:

Obrazek

- Przyłożyć do ust i zrobić mocny wdech, wciągając opary alkoholowe prosto do płuc:

Obrazek

- Teraz uważnie, żeby nie zrobić przypadkiem wydechu, pijemy.

Chlup. Jak mu się udało o tym wszystkim opowiedzieć, nie wydychając powietrza, do tej pory nie wiem. Zrobiło to niesamowite wrażenie na wszystkich. Sławek wyglądał na zafascynowanego. Przyszła kolej na Melosa, któremu 72% napój zdawał się wykręcać twarz na lewą stronę. Kolejny był Bananowiec i ... skończyli się chętni. Trzeba było uciec się do standardowych zagrywek towarzysko-psychologicznych:

- Ej no, ty nie wypijesz? Ty nie dasz rady?

Lub bardziej subtelnych i wyszukanych, uszytych na kobiecą miarę:

- Ten absynth ma taki sam kolor jak twoja bluzeczka. To dobry znak.

Ostatecznie większość osób spróbowała chociaż niewiele było chętnych na powtórkę. To jednak jest strasznie niedobre. Razem z Ulą wypiliśmy po połówce kieliszka i nie mieliśmy najmniejszej ochoty pić więcej. Padły propozycje urozmaicenia rytuału:

- Może by tak zamoczyć palce u stopy?
- E nie wiem, jak w kieliszku zostanie komuś zagrzybiały paznokieć to ja puszcze pawia

Melos eksperymentował więc z ogniem. W miarę jak w jego żołądku znikały kolejne kieliszki trunku, tak z przedramienia Bananowca znikały kolejne włosy, palone zapalniczką Melosa. Ostateczną deską ratunku miał być cukier przekształcony termicznie do formy karmelu:

Obrazek

Ale werdykt Aśki był jednoznaczny

Obrazek

- w tej formie to jest jeszcze gorsze.

Pomysły się wyczerpały więc Melos, napędzany absynthową fantazją, wyciągnął Aśce krzesło spod pupy. Ta spadła z łoskotem na podłogę.

-Aaaaaała! - jęki bólu przeplatały się z cichym szlochaniem. Wyglądało to przeokropnie. Z mojej perspektywy, z której widziałem tylko jej nogi, wystające spod obrusu, podczas gdy ona leżała pod stołem i nie mogła się ruszyć, można było się spodziewać wszystkiego. Zapadła grobowa cisza.

- Aaaaałaaaaa ałaaaa ale boli - Aśka zawyła ponownie. Tym razem, w pełnej ciszy, dźwięki te miały o wiele większy wydźwięk dramatyczny. Nie wiedziałem co powiedzieć, co robić. Patrząc po pozostałych twarzach można było dojść do wniosku że oni też nie wiedzą jak się zachować, co powiedzieć.

- To chyba kość ogonowa, musiała się nieźle potłuc.
- Aśka już dwa razy miała złamaną tą kość - przypomniał Bananowiec.
- To się dwa lata zrasta i przez ten czas boli przeokropnie - powiedział Sławek
- Nic jej nie będzie, wyjdzie z tego - próbuje ratować sytuację Bananowiec
- A co, ty lepiej wiesz jak ją boli, tak? - Sławek wydawał się najbardziej zaniepokojony o stan Aśki, która wciąż nie podnosiła się z ziemi.

- Rany boskie, co ja zrobiłem, czemu ja jestem taki głupi? - Melos, ze zrozumiałych względów był najbardziej spanikowany. Łapał się za głowę i stracił połowę swojego normalnego koloru twarzy.

Po chwili Aśka na szczęście zaczęła dochodzić do siebie. Najpierw ruszyła nogami, potem z pomocą innych udało jej się na nowo usiąść. Każdy poczuł ogromną ulgę. Kręgosłup cały, będzie żyła
- Będziesz mnie teraz codziennie masował - wykrzyknęła wskazując palcem oskarżyciela na Melosa
- Kajaj się Melos - padły głosy z sali - masuj, noś poduszkę i podstawiaj jak tylko będzie chciała gdzieś usiąść!

Impreza trwała dalej ale dobry nastrój minął. Wychodząc na górę spotkałem jeszcze Filipczaka z Emilią. Wyszli na papierosa. Machnęli do mnie ręką żebym wyszedł z nimi. Nie palę więc stałem obok. Powietrze miało charakterystyczny zapach mrozu. Było zimno. Chciałem zapytać Emilię co znaczyły słowa, które chwilę wcześniej podsłuchałem że Kraków nie chce jej zatrzymać i być może wyjedzie. W końcu nie dokończyliśmy tematu. Zaproponowałem Filipczakowi że po powrocie do Krakowa dam mu alternator, jeśli jego wciąż będzie gotował akumulator. Mam dwa zapasowe, jeżdżąc samochodem dwa tygodnie w roku nigdy ich nie wykorzystam. Odmówił. Mówił że sobie poradzi, że niezręcznie mu przyjmować takie prezenty. Kiedyś, jeszcze w czasie studiów, gdy pracowałem w jakimś składzie budowlanym w Chicago, wieki temu, jeden pracownik powiedział mi że jak chcę coś osiągnąć to muszę stosować taką zasadę:

- Jak coś dają to bierz.

Nie wiem czy to dobra rada. Przez te wszystkie lata o niej nie pamiętałem. Przypomniała mi się teraz. Tak czy siak, akurat Ula z Anitą szły po schodach na górę do pokoju. Chciały klucze. Pożegnałem się i poszedłem z nimi na górę. Rozmowy z młodzieżą już nie dokończyłem.

Nie wiem też czy dokończę tą relację. Jak zwykle rozrosła się ponad miarę a czas, jaki chciałem na nią przeznaczyć, skończył się.
ODPOWIEDZ