11 sierpnia 2020
Wyciągam z plecaka szarego pilota i naciskam po kolei wszystkie cztery guziki jakie się na nim znajdują. Wydaje mi się, że ten najbardziej na lewo powinien otwierać bramę. Minęło jednak tyle czasu odkąd byłem tu po raz ostatni, że nie mam pewności ani co do guzika ani pilota. Brama chyba jest właściwa. Nic się nie dzieję poza mignięciem czerwonej diody w dolnej części urządzenia. Przysiągłbym, że poprzednim razem świeciła na zielono. Wciskam dalej te guziki, jak opętany, z takim samym marnym skutkiem. W końcu przykładam go sobie do głowy.
- Co robisz tata? - pyta Kukuncio z siedzenia obok, wyraźnie zaciekawiony.
- Otwieram bramę - odpowiadam powstrzymując się tym samym od powiedzenia, że strzelam sobie w głowę.
- A czemu naciskasz sobie głowę?
- Kiedyś był w telewizji taki program o samochodach. Nazywał się Top Gear. Prowadzący udowadniał, że głowa działa jak pudło rezonansowe i wzmacnia sygnał. Nie wiem tylko czy musi być pusta, żeby to działało i czy wzmocniony sygnał wychodzi z głowy przez oczy czy uszy - dopowiadam obracając głowę to na lewo, to na prawo i kierując wzrok na różne części bramy - O, może teraz wjedziemy.
- Zadziałało?
- Nie, ale ktoś inny przyjechał. Wjedziemy za nim.
Szary samochód podjeżdża pod bramę a ta zaraz potem zaczyna się nieśmiało uchylać. Pomarańczowy kogut rzuca jaskrawy snop światła. W tym pozornym spokoju mnóstwo jest napięcia. On przyjechał sam. Trzyma ręce na kierownicy i patrzy przed siebie. Wydaje się opanowany. My patrzymy na niego z góry, z wysokości kabiny terenówki. To dobry punkt obserwacyjny. Uprzywilejowany. Gdy prześwit osiąga szerokość samochodu on rusza nie czekając aż brama otworzy się do końca. My jesteśmy podekscytowani i w pełnej gotowości, by ruszyć jak tylko on znajdzie się po drugiej stronie. Gdy jednak jego zderzak przekracza linię posesji, on zatrzymuje się i przed otwartą szybę wystawia na zewnątrz rękę z pilotem. Naciska swój guzik. Brama zawraca gwałtownie i znów się zamyka. Nie wierzę własnym oczom.
- Równie dobrze mógłby od razu wystawić nam faka! - myślę sobie - cmoknąć środkowy palec a potem wysiąść z auta, położyć ręce na masce, podskoczyć i w powietrzu stuknąć butami. Potem poprawić spodnie, pociągnąć za mankiety koszuli, wykonać gest Kozakiewicza i odjechać. Skandal. Zostaliśmy na zewnątrz, przechytrzeni i poniżeni, być może nawet uznani za rabusiów. Obok nas stoi stare Renault, które zupełnie obrosło już roślinnością i któremu od zimy ktoś zdążył ukraść wszystkie koła. Rezerwa być może została chociaż nie sposób powiedzieć. Auto stoi na cegłach. Ciekawe czy on też kiedyś czekał na wjazd do środka. Boję się sprawdzić, czy siedzą w nim dwa kościotrupy różnej wielkości i czy jeden jest wciąż zapięty w foteliku.
- No co za gość! - mówię oburzony. Niesamowite co mieszkanie na grodzonym osiedlu robi z ludźmi. Miał rację Louis Wirth gdy pisał, że życie w getcie to swoisty stan umysłu. Do tego chyba trzeba być predysponowanym.
- Nie wjedziemy? - pyta Kukuncio wyraźnie zasmucony choć chyba nie w pełni świadomy tego, co się właśnie wydarzyło.
- Nie wiem - mówię z pilotem przyciśniętym do skroni. Naciskam znów wszystkie guziki - chyba wyczerpała się bateria.
- Mogę ja?
- Możesz.
Kukuncio otwiera szybę po swojej stronie, wystawia rękę z pilotem na zewnątrz i naciska lewy jego przycisk. Brama się otwiera.
- Działa - mówi beznamiętnie oddając mi pilota.
- Jak to zrobiłeś?
- Nacisnąłem ten guzik, który ty chciałeś.
- Myślisz, że wjedziemy tym samochodem na dół, czy lepiej zostawić auto tu na chodniku? - pytam gdy podjeżdżamy pod stromiznę prowadzącą pod budynek.
- Myślę, że nie. Zaparkujmy tutaj
- Sprawdźmy - mówię wychodząc z samochodu i schodząc pod sam garaż. Wyciągam rękę aż do końcówki zawiniętych do wnętrza drzwi garażowych. Nie lubię zbyt łatwo dawać za wygraną.
- Powinniśmy się zmieścić - mówię po powrocie, ze sztywna ręką wciąż uniesioną do góry, pod terenówkę. Dłoń dynda mi ponad dachem. Garaż jest więc tych kilka centymetrów wyższy. Dobrze, że pamiętałem rano o dezodorancie.
Zjeżdżamy w dół. Podniesiony tył samochodu w połączeniu z dużym nachyleniem zjazdu sprawia, że ma się wrażenie spadania w przepaść. Wydaje się, że zaraz się tam sturlamy na dno tego ciemnego dołu a prowadnice drzwi wbiją nam się w głowę. Kukuncio musi wyobrażać sobie podobne sceny. Chwyta bowiem za klamkę i poddenerwowanym lekko głosem wykrzykuje
- Ja wysiadam, nie zmieścimy się!
- Zmieścimy, spokojnie, sprawdziłem przecież przed chwilą - mówię starając się zatrzymać głosem tą pewność siebie, która powoli ze mnie ulatuje.
Z mniej więcej dziesięciu centymetrów różnicy, które zmierzyłem wcześniej, zrobiło się może 3-4. Należało wziąć poprawkę na to, że tył auta będzie znajdował się na podwyższeniu. Nie zrobiłem tego. Przejeżdżamy wolno pod samymi drzwiami. Ja co kilka metrów wystawiam głowę na zewnątrz i kontroluję prześwit. Kukuncio jest na skraju płaczu. Widzę jak zaciska z całych sił powieki w oczekiwaniu na dźwięk giętej blachy, pękających szyb i syren ambulansów.
- Ufff, udało się. Możesz otworzyć oczy - mówię do Kukuncia, gdy wszystkie cztery koła są już w środku - Wjechaliśmy.
Na miejscu numer 8 stoi stary, zakurzony samochód. Przechylony na swoją lewą stronę, za sprawą doszczętnie wypompowanego przedniego koła, sprawia bardzo przygnębiające wrażenie. Próbuję otworzyć drzwi pilotem ale również tym razem niewiele się dzieje. Otwieram kluczykiem drzwi od strony pasażera, w których jako jedynych działa jeszcze zamek, wdycham cudowny zapach skóry, wkładam kluczyk do stacyjki i przekręcam. Nie jarzą się nawet kontrolki. Zastanawiam się kiedy ostatnio byłem w tym garażu. Wydaje mi się, że mogłem być w lutym. Zdjęcia w telefonie sugerują jednak, że być może był to październik zeszłego roku. Szmat czasu.
- Bateria się zupełnie wyładowała - mówię do Kukuncia po powrocie do terenówki. Nici z dzisiejszej wycieczki.
- Co? - mówi on podnosząc oczy znad tabletu.
- Nie chcesz chociaż przypomnieć sobie jak wygląda Tuptuś w środku? Zostaw na chwilę tego Minecrafta.
- No dobra - mówi on lekko od niechcenia, odkłada tablet i wygramala się z terenówki. Ja wyciągam pompkę z bagażnika i pompuję to nieszczęsne koło. Wyjmuję akumulator, choć nie mam specjalnych nadziei, że uda się go jeszcze zreanimować. Przepycham to auto o pół metra do przodu, by koła skwadraciały teraz w nieco innym miejscu
- I jak tam? Lubisz wciąż Tuptusia? - pytam gdy on po pospiesznym rzucie oka do środka zamyka drzwi i wraca do terenówki
- Trochę tak.
- To auto jest jak skrzynia z zabawkami z dzieciństwa - myślę sobie pompując koło pompką, która wygina mi się pod butem - można otworzyć, zajrzeć do środka, wyjąć na chwilę to albo tamto, obrócić w palcach, przypomnieć sobie jakieś wydarzenia, po czym zamknąć na nowo i otworzyć za kolejnych 10 lat. W końcu nad kufrem pojawi się ktoś inny i powie:
- To jakieś graty dziadka, Straszny szmelc ale on chyba to kiedyś lubił więc może tego nie wyrzucajmy. Kto wie, czy to nie jest przypadkiem coś warte.
- Czyli co? Mam powiedzieć gościowi od nihilatora, że to już wszystko na dzisiaj?
- Tak, może odlatywać.
Zastanawiam się po co ludziom samochody, którymi nie jeżdżą i czemu ja wciąż trzymam ten swój. Patrzę teraz na niego i nie czuję żadnych emocji. Jest jak eksponat w muzeum, do którego przez jakiś zbieg okoliczności dostałem klucze i dzierżę w dłoni. Mimo wszystko nie chciałbym się go pozbywać. Czy powodem może być to, że był to mój pierwszy samochód, w dodatku kupiony za własnoręcznie zarobione pieniądze? Może dlatego, że gdzieś tam w głębi serca wciąż go lubię i wsiadając do środka przypominam sobie całe mnóstwo wspólnie przeżytych historii? Może też dlatego, że jesteśmy sumą tego, co przeżyliśmy a ten samochód przypomina mi mnie samego z młodości i to wszystko, co kiedyś mnie cieszyło? Może też jestem po prostu zachłanny, nie umiem się niczego pozbyć a na starość będę gromadził w mieszkaniu rozkładające się śmieci. Trzeba to będzie kiedyś koniecznie przemyśleć.
- Chodź Kukuncio, jedziemy, otwieraj garaż.
Tym razem brama stoi otwarta. Wyjeżdżamy bez zatrzymania a za nami zamykają się drzwi i chwilę później gaśnie światło. W rurach niesie się dźwięk spuszczanej gdzieś wody.
5 stycznia 2020
- Przeróżne rzeczy nam tu ludzi zwożą - mówi pan Adam, gdy otwierają się a później zamykają za nami drzwi garażu. Otrzepujemy buty ze śniegu, wchodzimy do środka, rozcieramy zmarznięte ręce. Każdy swoje.
On naciska pstryczek. Świetlówki chwile migają, po czym rozświetlają pełnym blaskiem przestronne pomieszczenie, na którego końcu stoi jakaś rama na kołach. Panuje tu wyjątkowy jak na zakład mechaniczny porządek - myślę sobie rozglądając się dokoła - niczego nie brakuje.
- Tam na zewnątrz to widział pan - mówi robiąc krok wstecz, jakby o czymś ważnym zapomniał, i przecierając ręką okienko w drzwiach garażowych pokazuje na najazd - stoi Jetta
Odrywam wzrok od kalendarza z nagą panią, który udało mi się właśnie wypatrzeć i pochylam się nieco, by wyjrzeć na zewnątrz - No rzeczywiście, widziałem ją już wcześniej - Przykładamy we trójkę twarze do szyby. Staram się nie oddychać, żeby jej nie zaparować.
- Gość twierdzi, że może 14 tysięcy wyłożyć i chce żeby mu to remontować - kontynuuje.
- Warte to w ogóle takich pieniędzy? - pytam ze sceptycyzmem
- Dla mnie nie warte, dla pana nie warte ale ludzie mają sentyment. O gustach nie ma co rozmawiać a to jeszcze podobno auto po dziadku. Ten pański Peugeot to też nie jest coś, za czym by się ludzie oglądali
- No ale to trochę inna sprawa. To auto jeździ na co dzień. Też zupełnie inne pieniądze chcę do niego dołożyć. Ile to będzie kosztowało? 2-3 tyś?
- Oglądniemy zaraz ale myślę, że raczej bliżej 3.5. Te progi to oba będą do wymiany, tak coś czuję. Już pod palcami wydają się miękkie. Nadkole do wymiany, drugie do konserwacji, hamulce pan mówił, że szrot, tylne zawieszenie do roboty, wymiana drzwi, jakaś tam konserwacja. Uzbiera się.
- Może ma pan rację. Czuję do tego auta jakąś sympatię. Pewnie nieuzasadnioną choć to naprawdę niezłe auto. Kto wie, czy za dziesięć czy piętnaście lat to nie będzie ostatni taki Peugeot kombi i ostatnia taka Jetta na rynku.
- No widzi pan. Wtedy się może okazać że było warto. Nie ma co jednak popadać w przesadę. Łatwo się zapędzić. Ten gość w tajemnicy przed żoną to auto remontuje. Tzn powiedzmy, że chciałby wyremontować. Na razie od kilku miesięcy na dwa tysiące zaliczki nie możemy się doczekać. Z tą mazdą 323 ta sama sprawa. Przywiózł chłop, mówi, że ma 15 tyś a potem kontakt się urywa. My już bez zaliczki nawet nie zaczynamy roboty. Ludzie kupują auta a potem porzucają.
- Z tą Jettą to nie wydaje się, żeby było dużo pracy
- No takie Jetty to trzy byśmy zrobili w czasie jaki zeszedł z tym pańskim Pajero. Drugi raz byśmy się za coś takiego już nie zabrali w tych pieniądzach. Powiem panu, że przygodę taką mieliśmy, że ojciec to już chciał wszystkim rzucić.
- Co się stało?
- Wtedy, co panu zdjęcia wysłałem. Szpachla natryskowa. Pomalowaliśmy i jesteśmy zadowoleni a tu dzień, dwa, trzy, nic nie schnie. Podkręciłem ogrzewanie, gorąc bucha a paluch się klei. Mówię co jest grane a tu się okazało, że proporcje źle dobrane. Dziadka nam przysłali , przywiózł nie wiadomo co. Szlag człowieka chce trafić.
- Skąd ten dziadek? To jakoś obwoźny handel? - pytam wyobrażając sobie wóz ciągnięty przez osiołka - Dało się go jeszcze znaleźć?
- Normalny sklep ale wożą te rzeczy. Dziadek nieogarnięty, za mało utwardzacza dał. Tak od początku coś mi nie pasowało ale myślę sobie nowa technologia, idą rzeczy do przodu, świat się zmienia. Trzeba być otwartym.
- No tak, koncentratu do prania też się coraz mniej leje. Tutaj jednak technologia się nie sprawdziła?
- A gdzie! We czterech żeśmy to skrobali od rana do nocy. Wszyscy nabuzowani. Pojawiłby się ten dziadek to byśmy go chyba zatłukli. Tyle tego zostało, siatka cała - mówi wyciągając spod regału worek pełny szaroniebieskich wiórów - materiał dowodowy.
Gdyby sprawy przybrały inny obrót to być może teraz oglądalibyśmy szczątki ludzie zakopane w ogrodzie. Wzdrygam się na samą myśl.
- Przyznali się? Oddadzą?
- Jeszcze się nie przyznali ale oddadzą z nawiązką.
- Zawsze od tych samych bierzecie?
- Od dawna
- Ale ślubu żeśmy z nimi nie brali! - mówi ten drugi, wychodząc z jakiegoś schowka z arkuszem blachy pod pachą.
- Z Novola bierzemy. Da się z nimi dogadać, umieją coś doradzić.
- Inni też to sprzedają ale jak są pytania to do Niemca każą dzwonić - wtrąca ten poprzedni. Obaj mówią teraz na zmianę, wchodząc sobie nawzajem w słowo - dobrze, że to Pajero to taki mały samochód bo chyba byśmy nie wytrzymali. Człowiek się może popłakać przy takiej robocie. Pokażę panu tu jeszcze coś innego - mówi podnosząc do góry blachę, którą chwilę wcześniej przyniósł - podłoga do tego Land Cruisera. Cztery tysiące takie coś na Allegro kosztuje a na całą podłogę idą takie trzy. Gość to w Czechach podobno trochę taniej kupił. Tak samo jak tą ramę - wskazuje na stojącą na kołach gołą konstrukcje a ja nadziwić się nie mogę, że kiedyś samochody były tak proste w budowie.
- Za tą ramę to rękę chciał sobie dać uciąć, że zdrowa. Ja mówię poczekaj pan aż to umyjemy. Umyliśmy i co? Tutaj pęknięte, tutaj jakie wżery, niech pan przejedzie palcem. Ten fragment to bibuła. Olej i piasek wszędzie. Widać, że zrobione na handel. Odpaliliśmy to jak tu przyjechał. Całe podwórko w dymie. Pańskie Pajero w ogóle nie dymi. Czasem naprawdę nie wiem po co ludzie takie samochody chcą robić. Niech pan tu podejdzie - mówi zachęcając do wejścia do kantorka - do tego land cruisera to gość jakieś prospekty podsyła. Instrukcje montażu tłumika. Ja wiem jak wydech zamontować, rozumiem co to jest obejma. Jakby to było ferrari za milion!
- Może właśnie tyle chce na niego wydać.
- Nie zdziwiłbym się jakby się tyle uzbierało. Chore pieniądze na te części idą. Szajba jakaś. Zastanawiam się, kiedy się to nam wszystkim znudzi.
- Nam kupowanie czy wam robienie?
- Jedno i drugie, choć dla nas na razie to dobrze. Rzucili się ludzie na te klasyki. Pracy nie brakuje.
- Drogie się to wszystko zrobiło. Może to ich trochę przyhamuje.
- No ale widział pan. Ludziom się wydaje, że jak już kupią auto to potem wszystko pójdzie łatwo, że to raz dwa i wyremontowane. Zwożą je potem do nas i stoi to miesiącami. Są auta wokół których puchnie bańka i na których myślą, że zarobią. Jest też trochę tanich, które można kupić w cenie katalizatora, który w nich jest zamontowany.
- No ale robota droga. Sam pan mówił, że tu 14 tyś, tam 15. Przecież to się nie opłaca.
- O tym nikt nie myśli a potem to już albo się robi do końca bo szkoda zostawić rozgrzebane albo idzie po rozum do głowy, podrzuca do nas i przestaje odbierać telefony.
- Wiem coś o tym. Sam kupiłem stare auto, które już trzy lata stoi rozkręcone w garażu.
- Teraz to chyba najlepiej na wszystkich świętych pod cmentarzami ludzi zagadywać - wtrąca Wróbel - co roku widzę przy tej okazji samochody na czarnych blachach w niezłym stanie.
- Zgadza się. Niektóre z nich pewnie raz do roku wyjeżdżają z garażu.
- Zarówno dziadki jak i samochody.
- No i co z tym zrobić? Dać wizytówkę, uśmiechnąć się i powiedzieć, że jak pan umrze to ja bym wziął to auto? Ile panu jeszcze zostało? Na ostatnią drogę jeszcze podwiozę? Przekazać taką informację wnukowi? - zastanawiam się - Ja powiem panu, że ja trochę się tym wszystkim nudzę - mówię po krótkim namyśle - Robię tą terenówkę bo szkoda nie robić jak jeżdżę tym autem i jakąś frajdę daję ale tak, żeby trzymać auto tylko dlatego, że jest stare to już chyba mi się odechciewa.
- No pewnie, wszystko się nudzi, ludzie się rozwodzą - dopowiada pan Adam gdzieś z tyłu warsztatu, gdzie z Wróblem dyskutują koszty malowania 205'tki - To dla pana czy na handel? - słyszę z oddali.
Czas się powoli zbierać. Robi się naprawdę późno a droga do Krakowa daleka. Słyszę jeszcze ostatnie urywki rozmów:
- Ludzie przyjeżdżają do nas i mówią, że auto świeżo malowane ale lakiernik nie chciał wypolerować. Pytają czy my możemy a ja mówię, że jak nie chciał to znaczy, że się nie da. Lakier tani, źle położony to się nie wypoleruje. Tego się nie da zrobić dobrze za dwa tysiące. Polerka to też nie taka tania sprawa. Pasta polerska to 400 zł.
- Do mojego brata ludzie przywożą nowe mercedesy z salonu. Auto za 200 tyś a blacha nierówna jakby ktoś w to kopał. Jak się ma wyczulone oko to czegoś takiego się nie zniesie. Ludzie się trzęsą. Poprawki robi, żeby to jakoś wyglądało, dobry jest w wyciąganiu każdego wgłębienia. Ta pańska 205'tka bardzo pofałdowana?
Myślami jestem już jednak w trasie. Przenoszę rzeczy z bagażnika kombi do Terenówki, sprawdzam, czy nic nie zostało w schowku i gdy Wróbel kończy negocjacje i umawia się na swój termin to żegnamy się i ja wyruszam na południe. Jest 15.04.
Szybko odkrywam, że nie działa wskaźnik temperatury wody, radio i lewy migacz a światła świecą po koronach drzew. Jedzie się jednak zdecydowanie lepiej. Nic się nie tłucze a samochód jedzie stabilnie. Co prawda nie widzę nic w ciemności a kierowcy samochodów nadjeżdżających z przeciwka zasłaniają oczy obiema rękami gdy się do mnie zbliżają ale nie są to wpływające na odbiór jazdy niewygody. Tęskniłem za tym autem. Nie wiem czy kiedyś go porzucę. Być może strefy niskiej emisji wypchną go poza codzienne użytkowanie a wtedy nie wiadomo, czy będzie sens go trzymać. Na razie czuję, że mógłbym nim jechać na koniec świata. No może wcześniej bym go trochę wywietrzył. Niesamowicie cuchnie chemikaliami.
Na jedym z postojów, odurzony długą jazdą w oparach konserwacji, wpadam na pomysł by naprawić migacz pięścią. Skutecznie. Pozostałych awarii niestety nie udaje się w ten sam sposób usunąć.
21:17. Kraków. Dojechałem na miejsce. Koniec tej epopei. Czas zająć się czym innym.