Christian na oko ma około 40-50 lat, rodowity Szwajcar. Okazuje się, że całkiem nieźle mówi po angielsku (a ja się do tej pory dogadywałem z nim łamanym niemieckim).
Jedziemy do Lexusa. Stoi pod jakimś budynkiem. Dosyć brudny, widać, że nie był myty od dawna.
Oglądam, oglądam. Odhaczam rzeczy do sprawdzenia na mojej checkliście. Mierzę lakier miernikiem. Na widok miernika sprzedający i jego kolega rozweselają się i coś tam komentują. Chyba jest to coś w stylu "Słuchaj, mówiłem mu że lakier jest oryginalny. Jeżeli coś było malowane to najwyżej od rys. On chyba mi nie ufa".
Już wiem, że nie mam do czynienia z padłem - co najmniej wizualnym. Auto naprawdę ładnie wygląda, trochę psuje to fakt, że jest brudne.
Wnętrze także dosyć brudne, siedzenia trochę przetarte, jak dla mnie do przyjęcia. Podobnie miałem przetarte w 407 i mi to nie przeszkadzało.
Sprawdzam elektronikę. O dziwo wszystko działa. Okazało się że nie działa jedynie wysuwana antena i podświetlenie wyświetlacza klimatyzacji (standard). W drodze powrotnej zauważyłem również, że nie świecą się podświetlenia niektórych przycisków na panelu klimatyzacji, radia, i inne w kabinie. Żadnego checku na zegarach.
W bagażniku zapas na oryginalnej alufeldze (inny model niż zamontowane). Komplet lewarków, kluczy, trójkąt. Wszystko idealnie wpasowane w podłogę. Widzę, że we wnęce koła zapasowego była jakaś dziura albo rdza, bo fragment (jakieś 20x20cm) jest pomalowany inną farbą. Jest oryginalny i nieruszany zestaw kluczy. Jest także w dedykowanej skrytce zapasowy magazynek do zmieniarki.
Zaglądam pod spód - żadnych wycieków, elementy zawieszenia standardowo brudne, ale nie mokre, ani zardzewiałe. Wydech bardzo ładny.
Zaglądam pod maskę - silnik czysty, niemyty, nie widać żeby gdzieś się lało. Plastiki na wierzchu potraktowane jakimś plakiem. Ładnie się prezentuje. Sprawdzam olej - ładny, przeźroczysty. Sprawdzam olej w skrzyni - ładny, czerwony, przeźroczysty. Widać że był wymieniany. Sprawdzam jeszcze pompę od wspomagania, ponieważ często lubią sobie przeciekać. Tutaj jest sucho. Christian mówi, że kupił mi nowy akumulator. Obejma do niego leży w bagażniku, wraz z maskującym ją plastikiem.
No dobra, to jazda próbna. Wyjeżdżamy z parkingu. Ja z emocji nie zwróciłem uwagi, że było czerwone światło. Rozpędzam auto, mam 80 w terenie zabudowanym. Christian jest przerażony. Raczej nie tym, że się rozbijemy, ale tym, że:
a) łamię już drugi przepis
b) mandat pewnie przekroczy wartość samochodu
Zwalniam, robimy rundkę po okolicy, szukam dróg z dziurami, ale nie mogę nic znaleźć. Pytam go o jakąś nierówną drogę - nie ma pojęcia o czym ja mówię. Parkujemy pod innym budynkiem, okazuje się to być ichniejszy wydział komunikacji. Mówię mu, że musimy jeszcze wyjechać na autostradę, bo nawet nie wiem, czy ten samochód ma jakąkolwiek moc. Jedziemy ponownie. Na autostradzie po raz trzeci łamię przepisy ruchu drogowego w CHF, ponieważ osiągam jakieś 150km/h. Ok, ma moc, ale tego w ogóle się nie odczuwa. Wracamy.
Już wiem, że tym samochodem dojadę do domu. Wcześniej miałem obawy, że auto okaże się dobre na pierwszy rzut oka, kupię je, a po 200km gdzieś się rozkraczy. Ale po przejechaniu paru km byłem przekonany że tak się nie stanie (co oczywiście mogło się i tak stać
).
Biorę. Idziemy do do wydziału, podpisujemy umowę. Daję mu kasę, a on prosi mnie tylko o kwotę netto. Nie rozumiem, pytam się "a co z VAT?" (u nich jest 8%). Również nie kuma o co mi chodzi. Dobra, nie będę się kłócił
Załatwiamy formalności przy jednym okienku, potem muszę jeszcze iść do drugiego zapłacić za tablice eksportowe, dowód i ubezpieczenie (250CHF). Na koniec odbieram tablice i dowód.
Wracam do auta, montuję tablicę. To już mój Lexus LS400!
Wyjeżdżam z malowniczej Szwajcarii. Spostrzegam po jakichś 50km, że nie mam winiety. Christian miał mi dać ją jak wyjdziemy z wydziału, ale zupełnie o tym zapomniałem. No nic, jadę. Mam nadzieję że mnie nikt mnie nie złapie.
Około godz. 14:30 dojeżdżam do granicy Szwajcarsko-Niemieckiej w Bazylei. Tutaj gubię się i nie wiem gdzie jechać, żeby dotrzeć do biura odpraw celnych. Próbuję wracać pod prąd, lawiruję między ciężarówkami, ale w końcu dojeżdżam pod budynek.
Załatwiam kwity, idę do jednego okienka DE, odsyłają mnie do strony CH. Tam babka mówi, że mam wypełnić dokumenty. Pokazuje jakiś komputer na sali i mówi, że tam jest wszystko wyjaśnione i tam mogę to zrobić, albo zatrudnić agencję które mieszczą się na górze (jest ich tam ze 20). Idę do komputera i już widzę, że bez tej agencji się nie obejdzie. Sam nie dam rady.
Teraz dotarło do mnie co mówił Christian - powiedział, że jak będę po godzinie 19 na granicy, to te agencje są pozamykane i mi, jako osobie prywatnej - urzędnik w okienku ma obowiązek pomóc w wypełnieniu tych formularzy. A jak będę wcześniej, i będzie dużo petentów - to odsyłają do agencji, jak nie potrafisz sam. A w agencji taka usługa kosztuje 100euro.
Oczywiście nie chciałem tkwić na granicy 5 godzin. Idę do jednej z nich. Proszą o umowę i dowód rejestracyjny i każą wrócić za 30 minut. Idę do auta zjeść ostatnie zapasy mojego jedzenia.
A tak się auto prezentowało pod budynkiem urzędu:
Wracam po 30 minutach. Dostaję fakturkę za usługę 100EUR. Płacę kartą, i tu również zdziwienie - pobierają tylko 80??? Dostaję stosik dokumentów. Mam najpierw iść na stronę CH, potem na DE, potem na 1 piętro do kasy zapłacić cło (10%) i VAT (19%), potem ponownie na sam dół, do jeszcze innego okienka i na koniec wrócić do nich. Tak robię, wszystko idzie sprawnie. W każdym okienku, coś z kwitów zabierają, coś dodają, jakiś stempel. Nawet tego nie czytam. Wszystko po niemiecku. Sprawdzam tylko czy dane się zgadzają.
W agencji mówią że to już wszystko. Każą wyjeżdźać, a na bramce dać taki niebieski kwitek. Mówię, że ja już przejechałem przez tą bramkę. Każą mi iść ponownie na parter i się tłumaczyć Niemcowi. Wtedy on ode mnie zabierze ten kwitek i da mi przepustkę do wyjazdu. Tak robię, Niemiec tylko przewraca oczami i bez słowa daje mi przepustkę (chyba wielu się tak myli).
Wjeżdżam do Niemiec około godziny 16:00. Jadę jeszcze 4 godziny. Łapie mnie zmęczenie. Szukam pierwszego parkingu z restauracją (żeby po pobudce napić się czegoś ciepłego). Znajduję po pół godzinie. Jazda z prędkościami rzędu 160-180 jest bardzo przyjemna i w ogóle nie męcząca. Wcale nie słychać silnika, jedynie szum opon (mimo, że to Nokiany zimowe, są strasznie głośne) i szum powietrza.
Idę spać na tylnej kanapie Lexusa. Budzę się po dwóch godzinach - z zimna. Odpalam auto, ponownie ogrzewam wnętrze. W tym czasie podjeżdża na sygnale policja i zatrzymuje się jakieś 3 miejsca postojowe obok. Ekstra - ktoś im zgłosił, że auto chodzi na postoju. Na szczęście zaraz odjechali. Ja położyłem się dalej do snu. Po następnych dwóch godzinach obudziło mnie zimno.
Idę do łazienki, szybka toaleta, kupuję parówkową z bułką i keczupem za 4EUR. Skończyły się już moje zapasy z plecaka. O 00:40 wyjeżdżam dalej.
Takie hity podczas powrotu leciały:
https://www.youtube.com/watch?v=XeYK96YHusg
O tej porze ruch już zdecydowanie mniejszy. Doczepiam się do nowej Audi A3 i jadę za nią jakieś 300km. Gdy rozdzielamy się jakieś 100km przed granicą z Polską - migam mu światłami i dziękuję za towarzystwo. Gościu odpowiada awaryjnymi.
Wjeżdżam do Polski, ostatnie tankowanie i prosto do domu.
W Łodzi jestem ok. 8:30. Zjeżdżam prosto na myjnię
Dojechałem szczęśliwie i bezpiecznie