405 STDT, czyli Gentry sedan turbo diesel
: 23 gru pn, 2019 4:06 pm
Ostatnio spisałem na kartce wszystkie samochody, które miałem i wyszło mi, że od 2007 roku było tego dokładnie dwadzieścia sztuk. Wszystkie to oczywiście 205-tki. Z tego się nigdy nie wyleczę i nawet nie będę próbował. No ale gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że trzeba przełamać ten monopol, żeby nie oszaleć totalnie i znaleźć nową perspektywę.
Dwa lata temu miałem krótką przymiarkę do 405, ale koniec końców odstąpiłem ją koledze z forum. To też nie był dla mnie dobry moment, żeby zaczynać przygodę z modelem od problemów technicznych i lakierowania całej budy (słynny Rouge Lucifer i odłażący klar). Potem znowu nakupowałem 205-tek, kończyłem rozgrzebane projekty i tak w kółko. Ale ostatnio ujarzmiłem nieco mój park maszynowy, a na podwórku pojawiło się wolne miejsce postojowe. Patrzyłem na nie każdego dnia i czułem, że trzeba tam coś postawić, bo skoro w Krakowie płaci się obecnie 6 złotych za godzinę parkowania, to głupotą byłoby takie miejsce marnotrawić...
Nowa zabawka miała być raczej czymś do jazdy na co dzień. Nie kolejną kapsułą czasu do zamknięcia w garażu, którą szkoda wystawić na deszcz. Spoglądałem tęsknym okiem w kierunku Citroenów. Kusiły mnie BX-y, ale akurat nic ciekawego w dobrych pieniądzach nie było do wzięcia lokalnie. Za to lokalnie, całkiem niedaleko, bo w Libertowie czekał na nowego nabywcę całkiem ciekawy okaz.
STDT, czyli najwyższa wersja wyposażenia 405 z turbodoładowanym dieslem pod maską. Fanatycy OLX-a pewnie go dobrze znają ze zdjęć, bo sprzedawał się chyba z pół roku, startując od ceny 8000 pln. Kilka dni temu odpaliłem apkę i w polecanych wyskoczył mi właśnie ten egzemplarz, tyle że z nową ceną. Z 5500 zrobiło się 4200 i to do negocjacji. Dogadałem się z Danielem, kolegą, który kupił ode mnie Greena, że wybierzemy się na oględziny.
Lubię słuchać o teoriach, które ludzie kładą sobie do głowy, przy kupowaniu samochodów. Jedną z moich ulubionych jest "coś się nie może sprzedać, długo już wisi, ciekawe co z nim nie tak". Przepiękny zlepek teorii spiskowej, ludzkiej podejrzliwości i przekonania, że jest dokładnie tak, jak nam się wydaje.
Ja mam nieco inne podejście. Najlepiej każdy przypadek zweryfikować osobiście, tym bardziej w takich przypadkach jak 405-tki, które znalazły się w jakimś tragicznym dołku cenowym. Są tanie, a w dodatku nikt ich nie chce kupować. Dziwne, ale dla potencjalnego nabywcy to dość krzepiąca tendencja.
Co się okazało na miejscu - przede mną auto oglądała tylko jedna osoba. Resztę odstraszyła cena. Sprzedającym był syn zmarłego w lutym tego roku właściciela pojazdu. Wcześniej użytkował 405-tkę przez 21 lat i był w niej totalnie zakochany. O czym zresztą szybko się przekonałem - już podczas oględzin.
Dwie dekady to sporo czasu, żeby samochód stał się członkiem rodziny. I takim - ponadtonowym członkiem - był ten samochód. Zawsze garażowany, terminowo serwisowany, z masą dodatkowej literatury, dokumentów, notatek, zapisków. Kiedy wdowa po właścicielu podała mi jego notes, w którym wypisane były wszystkie tankowania od 2011 (poprzednie notesy pewnie też gdzieś nadal mają), od razu poczułem jakąś dziwną więź. Przecież w dizlu-Lodołamaczu robiłem dokładnie tak samo. Drugi element, który mnie rozczulił, to zapasowa linka sprzęgła w bagażniku. Też woziłem zawsze. I też było to (przeklęte) Cofle...
Przespałem się z tematem i szczerze mówiąc, to następnego dnia nie bardzo wiedziałem, co robić. Druan doradził mi, żeby jeszcze się potargować. Zadzwoniłem z propozycją. Nie napotkałem oporu. O 19 byliśmy (tym razem z Druanem właśnie) znów na wycieczce w Libertowie. Dostałem szklankę wody z sokiem malinowym, a potem repetę. Do plecaka ledwo zmieściłem całą literaturę dodatkową i stertę teczek, kserokopii, faktur. Pan Jan, który przejechał 405-tką 130 tysięcy kilometrów był zapobiegliwy i komisową umowę kupna z 1998 roku skserował na wszelki wypadek czterokrotnie.
Sobota była deszczowa, ale trzy minuty po kupnie auta rozbijaliśmy się na parkingu pod salonem Opla z naszym przenośnym pit-stopem. Fabryczne felgi, odrapane, bez dekli, ze starymi oponami były tak szpetne, że przywiozłem inny zestaw kół, bo na tamte nie mogłem nawet patrzeć. Po kwadransie, trochę zmoknięci mogliśmy podziwiać efekt prac. Na błyszczących Exipach z szerokim rantem STDT w końcu zaczęło wyglądać godnie.
No i tak rozpoczęła się moja przygoda z większym bratem 205-tki. Dokładną specyfikację napiszę w kolejnym poście, bo jak zacznę wymieniać wszystkie opcje wyposażenia, to nikt tego do końca nie doczyta
Ale zdjęcia na pewno każdy obejrzy chętnie. No to siup!
20 grudnia, oględziny w ogrodzie.
Dzień później - wyprawa po konkrety, zmiana kół, pierwsze kilometry... Dzień trzeci. Oględziny zawartości bagażnika, lokalne przejażdżki.
Dwa lata temu miałem krótką przymiarkę do 405, ale koniec końców odstąpiłem ją koledze z forum. To też nie był dla mnie dobry moment, żeby zaczynać przygodę z modelem od problemów technicznych i lakierowania całej budy (słynny Rouge Lucifer i odłażący klar). Potem znowu nakupowałem 205-tek, kończyłem rozgrzebane projekty i tak w kółko. Ale ostatnio ujarzmiłem nieco mój park maszynowy, a na podwórku pojawiło się wolne miejsce postojowe. Patrzyłem na nie każdego dnia i czułem, że trzeba tam coś postawić, bo skoro w Krakowie płaci się obecnie 6 złotych za godzinę parkowania, to głupotą byłoby takie miejsce marnotrawić...
Nowa zabawka miała być raczej czymś do jazdy na co dzień. Nie kolejną kapsułą czasu do zamknięcia w garażu, którą szkoda wystawić na deszcz. Spoglądałem tęsknym okiem w kierunku Citroenów. Kusiły mnie BX-y, ale akurat nic ciekawego w dobrych pieniądzach nie było do wzięcia lokalnie. Za to lokalnie, całkiem niedaleko, bo w Libertowie czekał na nowego nabywcę całkiem ciekawy okaz.
STDT, czyli najwyższa wersja wyposażenia 405 z turbodoładowanym dieslem pod maską. Fanatycy OLX-a pewnie go dobrze znają ze zdjęć, bo sprzedawał się chyba z pół roku, startując od ceny 8000 pln. Kilka dni temu odpaliłem apkę i w polecanych wyskoczył mi właśnie ten egzemplarz, tyle że z nową ceną. Z 5500 zrobiło się 4200 i to do negocjacji. Dogadałem się z Danielem, kolegą, który kupił ode mnie Greena, że wybierzemy się na oględziny.
Lubię słuchać o teoriach, które ludzie kładą sobie do głowy, przy kupowaniu samochodów. Jedną z moich ulubionych jest "coś się nie może sprzedać, długo już wisi, ciekawe co z nim nie tak". Przepiękny zlepek teorii spiskowej, ludzkiej podejrzliwości i przekonania, że jest dokładnie tak, jak nam się wydaje.
Ja mam nieco inne podejście. Najlepiej każdy przypadek zweryfikować osobiście, tym bardziej w takich przypadkach jak 405-tki, które znalazły się w jakimś tragicznym dołku cenowym. Są tanie, a w dodatku nikt ich nie chce kupować. Dziwne, ale dla potencjalnego nabywcy to dość krzepiąca tendencja.
Co się okazało na miejscu - przede mną auto oglądała tylko jedna osoba. Resztę odstraszyła cena. Sprzedającym był syn zmarłego w lutym tego roku właściciela pojazdu. Wcześniej użytkował 405-tkę przez 21 lat i był w niej totalnie zakochany. O czym zresztą szybko się przekonałem - już podczas oględzin.
Dwie dekady to sporo czasu, żeby samochód stał się członkiem rodziny. I takim - ponadtonowym członkiem - był ten samochód. Zawsze garażowany, terminowo serwisowany, z masą dodatkowej literatury, dokumentów, notatek, zapisków. Kiedy wdowa po właścicielu podała mi jego notes, w którym wypisane były wszystkie tankowania od 2011 (poprzednie notesy pewnie też gdzieś nadal mają), od razu poczułem jakąś dziwną więź. Przecież w dizlu-Lodołamaczu robiłem dokładnie tak samo. Drugi element, który mnie rozczulił, to zapasowa linka sprzęgła w bagażniku. Też woziłem zawsze. I też było to (przeklęte) Cofle...
Przespałem się z tematem i szczerze mówiąc, to następnego dnia nie bardzo wiedziałem, co robić. Druan doradził mi, żeby jeszcze się potargować. Zadzwoniłem z propozycją. Nie napotkałem oporu. O 19 byliśmy (tym razem z Druanem właśnie) znów na wycieczce w Libertowie. Dostałem szklankę wody z sokiem malinowym, a potem repetę. Do plecaka ledwo zmieściłem całą literaturę dodatkową i stertę teczek, kserokopii, faktur. Pan Jan, który przejechał 405-tką 130 tysięcy kilometrów był zapobiegliwy i komisową umowę kupna z 1998 roku skserował na wszelki wypadek czterokrotnie.
Sobota była deszczowa, ale trzy minuty po kupnie auta rozbijaliśmy się na parkingu pod salonem Opla z naszym przenośnym pit-stopem. Fabryczne felgi, odrapane, bez dekli, ze starymi oponami były tak szpetne, że przywiozłem inny zestaw kół, bo na tamte nie mogłem nawet patrzeć. Po kwadransie, trochę zmoknięci mogliśmy podziwiać efekt prac. Na błyszczących Exipach z szerokim rantem STDT w końcu zaczęło wyglądać godnie.
No i tak rozpoczęła się moja przygoda z większym bratem 205-tki. Dokładną specyfikację napiszę w kolejnym poście, bo jak zacznę wymieniać wszystkie opcje wyposażenia, to nikt tego do końca nie doczyta
Ale zdjęcia na pewno każdy obejrzy chętnie. No to siup!
20 grudnia, oględziny w ogrodzie.
Dzień później - wyprawa po konkrety, zmiana kół, pierwsze kilometry... Dzień trzeci. Oględziny zawartości bagażnika, lokalne przejażdżki.