Nie sądziłem, że kiedyś tu się wpiszę, ale nastał taki dzień. Zaznaczam, że wcale nie jestem z siebie dumny. Przeważnie jeżdżę spokojnie.
Klient: starszy (ode mnie) pan z bródką w wypasionym Pugu 607. Nie wiem jaki silnik, zauważyłem tylko 17 calowe felgi Dotz.
Okoliczności: próba wyprzedzenia kolesia pasem dla autobusów, a potem zatoczką przy przystanku

Godziny późno wieczorne. Ulice prawie puste.
Przebieg akcji: Jadę pasem dla autobusów i korzystając z okazji, że jestem bardziej rozpędzony (zmiana z czerwonego na żółte, ja się toczę, a na światłach stoją) chcę wskoczyć przed autko przede mną, zanim skończy się pas dla MPK (przystanek).
Gość w 607 dopiero rusza i nagle świruje. Gwałtownie dodaje gazu, zajeżdża mi drogę i blokuje wyjazd. Nagle czuję, jak benzyna gotuje mi się we krwi.

Depczę do podłogi i ładuję się jakimś cudem przed 607, po czym zjeżdżam na lewy pas. Ten wciąż nie odpuszcza. Jedziemy tak jakieś 100 metrów, do skrzyżowania. Zaczynam późno hamować i widzę, że tamten ma więcej rozsądku niż ja (widzę w lusterku). Dojeżdżamy do świateł. Chcę zagadać, czy coś, ale ten siedzi w aucie nieruchomo i patrzy przed siebie. Dalsza droga bez przygód

Jadę za panem w 607 i nie podejmujemy walki.