Do Chwałkowic w gminie Wińsko wyruszyliśmy w czwartkowy poranek. W powietrzu dało się wyczuć ekscytację - a może to był po prostu stopniowo nasilający się zapach świeżej padlinki? 
Jakieś tam złudzenia mieliśmy, ale obaj obstawialiśmy raczej, że CTI będzie struclem, który posłuży za bogate zaplecze części. W myślach już przygarniałem zderzaczek, felgi, uszczelki szyb i co tam jeszcze się da z niego wytargać  
 
Gdy zajechaliśmy pod wskazany adres, gospodarz stał już na drodze i zamaszystymi gestami zapraszał na podwórze. Jakoś udało się tam zmieścić lawetą i mogliśmy przystąpić do oględzin Puga.
Co tu dużo mówić - pięć minut wystarczyło, żeby porzucić plan rozebrania auta na części. Wiadomo było tylko, że bierzemy i później będziemy się zastanawiać co i jak.
Sprzedający okazał się w porządku gościem. Przyznał otwarcie, że CTI trafiło mu się po prostu podczas pracy - a zajmuje się sprowadzaniem rupieci z Niemiec (nawet psa stamtąd sprowadził). Starowinka, od której kupował jakieś meble po prostu dała mu to auto pod jednym warunkiem - że sam je sobie odgrzebie i wyciągnie ze stodoły. 
Nie muszę chyba mówić, co działo się dalej. CTI zostało odgruzowane (na dachu przez lata leżała wielka szafa) i zwiezione lawetą do Polski. Gość miał go robić (wiadomo  

  ) ale skończyło się na tym, że złożył dach i posiedział z żoną w aucie na własnym podwórku, wyobrażając sobie jazdę z wiatrem we włosach...
Gdy zapakowaliśmy furę na lawetę i obraliśmy kierunek na Kraków, nastał czas przemyśleń. Na początku nie wiedzieliśmy, czy wieźć CTI do mnie, czy do Józka. W końcu zrzuciliśmy je jednak w monster garage, gdzie jakimś cudem udało się zwolnić jedno miejsce kosztem drugiego grafitowego CTI. 
Jak już wiecie - na wepchnięciu auta do piwnicy się nie skończyło. Tuż przed północą udało się wybudzić je z długiego snu. Co to była za radość jak odpalił praktycznie od strzała to naprawdę trudno opisać 
Odrobinę naszego entuzjazmu oddaje ten filmik