Rozebrane wnętrze do końca, złożone, to co połamane to albo wymienione, albo przynajmniej wzmocnione. Wymyte, wycyckane, prawy fotel doprowadzony do stanu "prawie nowy", lewy gorzej, ale już "części" idą, dołożony wymiennik olej-płyn, chłodnica z GTI, tymczasowo na jeden wiatrak, ale drugi na miejscu i czeka na złożenie nowej wiązki. Do tego wszystko co się dało podokręcane, złożone, jazda testowa - sztywno, twardo, mieli kołami jak głupi (prawdziwa katapulta - to czego mi brakuje w 406), hamować nie hamuje. Wracam na kanał, odpowietrzenie i jest! Są hamulce, ale coś z prawej strony hałasuje - nie wiadomo, nie znalezione. Ruszam, za mało gazu - gaśnie. Przekręcam kluczyk i nic. Pyk, pyk, pyk. Ruszam kablami przy nim - są ciasno, ale po pomacaniu rusza. Reguluje sprzęgło, wkładam dywaniki, idę umyć ręce. Wracam i pyk, pyk, pyk. Szybki serwis - wypięcie przewodów z rozrusznika, skręcenie, itd. Pyk, pyk, pyk. Oooook - na pych dziada, najwyżej pod domem wymienię rozrusznik, byle dojechać...D**** - kontrolka alternatora się żarzy. Przegazówka - gaśnie aż w końcu znowu się gdzieś przebija znikąd. Miernik w łapę - 11,7 na aku i niezależnie od gazu. Wracam na resztkach prądu na działkę i zostawiam. Wrócę tam za 3 tygodnie lub ponad miesiąc. Jestem załamany. Wygląda, że padł altek i rozrusznik (altek - ok 8miesięcy, rozrusznik ok. roku). A może kabel między aku a rozrusznikiem poszedł tylko? By się zgadzały objawy chyba...chyba
