Właśnie się zorientowałem, że w natłoku zadań zupełnie przeoczyłem doroczne podsumowanie majowej wyprawy, w którą ruszyłem na pokładzie dizelka oczywiście.
Trochę zdjęć bez ładu i składu z kronikarskiego obowiązku, żeby cokolwiek się tu działo
Yugo Rallye jakiś specjalnie wymagający nie był. Na liczniku przybyło mi niewiele ponad 3 tysiące kilometrów.
Na pokładzie w roli pilota i kierowcy-zmiennika drugi rok z rzędu pojawił się Filipczak, człowiek o lekkim ciele, ale ciężkiej nodze...
(tu dzień pierwszy i droga do Belgradu)
P.S. Tak wyglądał odpicowany dizelek, zanim wyruszyliśmy w trasę. Robotę wykonał Filipczak, bo ja pewnie miałem jakieś inne sprawy do załatwienia na dzień przed wyjazdem.
W Belgradzie integracja przewidywała spotkanie z zaprzyjaźnionymi Serbami. Efektem spotkania było też kilka fajnych zdjęć, które wykonał mój przyjaciel - Nikola.
Tutaj parking pod hotelem Yugoslavija, tuż obok kasyna
Drugi kraj na naszej mapie przygód, był tym najważniejszym, bo jeszcze niezbadanym. Kosowo przywitaliśmy toastem!
Przepiękny kanion Rugowa - widoki zapierały dech w piersiach
Ale oczywiście nie tak, jak znalezione w okolicach Prisztiny 205-tki na policyjnym parkingu. Fury nie do odzyskania. Miejsce zamknięte na cztery spusty. Jak tam weszliśmy? Nagle okazało się, że umiem mówić po włosku na tyle dobrze, że udało mi się przekonać wartowników, do oprowadzenia po włościach. Na pierwszym obrazku widać jednak, że bardzo nie podobały im się moje reporterskie zapędy
A tak wyglądaliśmy, jak okazało się, że przy przydrożnej myjni gnije sobie pod gołym niebem masa staroci:
Tutaj fota pamiątkowa z właścicielem myjni, a właściwie to minikomisu samochodowego. Sympatyczny człowiek, wykształcony w lokalnej szkole finansowanej przez Amerykanów
Koniec części pierwszej...