O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
-
- Nowicjusz
- Posty: 89
- Rejestracja: 30 wrz pt, 2011 12:59 pm
- Posiadany PUG: było 205 1.9 D
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Kraków/Skawina
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
pt. Sam naprawiam Pajero
www.GCS TUNING.pl
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Kiedyś był taki plan. Jeszcze nie umarł. Na razie pisać nie ma kiedy a co dopiero eksploatować:) Tak serio to tak, kiedyś na pewno. Rozumiem zniecierpliwienie ale wpadłem trochę w pułapkę zbyt szczegółowych opisów. Nie za bardzo wiem jak się wykaraskać bez strat w spójności kompozycji i by jednak pozamykać większość luźno dyndających wątków.moralez pisze:Czy ta historia przerodzi się w temat o eksploatacji tego auta ?
wit007 pisze:Ja czekam od razu na książkę
W moim wykonaniu to raczej: "Sam sobie komplikuję, czyli jak żyć by było ciekawiej a niekoniecznie łatwiej"Struna pisze:pt. Sam naprawiam Pajero
-
- Nowicjusz
- Posty: 89
- Rejestracja: 30 wrz pt, 2011 12:59 pm
- Posiadany PUG: było 205 1.9 D
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Kraków/Skawina
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
ewentualnie - co by tu jeszcze spier..lić
www.GCS TUNING.pl
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Bardzo lubię Zamość. To właśnie tutaj przyjechaliśmy na pierwszą wycieczkę po urodzeniu się Kukuncia. Miał wtedy niewiele ponad miesiąc. Ja uczyłem go siedzieć, podpierając poduszkami z każdej strony, ustawiając delikatnie do pionu, jak domek z kart czy wieże z Jengi i wykrzykując:
- O siedzi!
- Ojej, już nie siedzi...chyba trzeba go jeszcze czymś podeprzeć....
nie wiedząc lub ignorując informacje, że to za wcześnie dla tak małego dziecka a Ula, jako że słabo widzi po zmroku, wjechała na rynku wózkiem w doniczkę z wonnym krzakiem.
- Wisienko, nie pchaj już tak tego wózka. Tu jest krzak.
- Hahahah, rzeczywiście!
Od tego czasu minęły już ponad cztery lata i śmiało można rzec, że żadne z tych wydarzeń nie okazało się ani traumatyczne ani brzemienne w skutkach. Być może logopeda, do której chodzimy wciąż regularnie, byłaby innego zdania. Tego nie wiadomo. Wolę o tym, tak na wszelki wypadek, nie wspominać. Teraz jadę na rowerze, patrzę na swojsko wyglądające blokowisko po lewej stronie i zastanawiam się co poszło nie tak, że jako naród postradaliśmy zupełnie zmysł estetyki a z urbanistyką jesteśmy tak bardzo na bakier. Umiemy budować niedrożne drogi, betonowe parkingi i płoty wokół osiedli. No i lepić ogrodowe krasnale. Ja skręcam w lewo, za znakiem na centrum. Wjeżdżam na stare miasto, staje na rynku. Przed ratuszem, lekko z boku, rozstawia się telewizja. Spotkania z historią. Naprzeciwko ekipa techniczna stawia kurtynę wodną. Jeszcze nie jest uruchomiona ale patrząc na niebo łatwo przewidzieć, że już niedługo będzie się z niego lał żar a z niej rozbita na drobne kropelki woda. Postanawiam przejechać przez wszystkie ulice na starówce. Pomysł wydaje się ambitny ale ostatecznie zajmuje tylko kwadrans. Ulic jest niewiele, ułożone są w kwadraty a rower to sprawny środek transportu. Powtarzam schemat. Tym razem w drugą stronę i poszukując jedzenia. W spożywczym kupuje pączka i butelkę coli oraz przeglądam miejscową prasę w której artykuł pt "Dzieci pójdą do szkoły", otoczony obrazami wypadków drogowych, jawi się jak zapowiedź nadchodzącej, nieuniknionej rzezi.
Na deser artykuł o Saharyniu. Na wypadek jakby komuś jeszcze było mało czytania o takiej czy innej masakrze. Rok 1944. Polskie oddziały partyzanckie AK, które dostają sygnał o planowanej akcji UPA, mającej na celu wyrżnięcie polskiej wioski, postanawiają w swoim geniuszu prewencyjnie wyrżnąć w pień pierwszą napotkaną na swojej drodze wioskę ukraińską. Brawo nasi, postawmy im kolejny pomnik. Przez chwile ciekawi mnie czemu, w tym kontekście, prokuratura wszczynać chce śledztwo o znieważenie narodu polskiego. Ostatecznie jednak przerywam wertowanie kartek. Być może ktoś zasugerował po prostu, że niewiele się jedni od drugich tak naprawdę różnili. Tego, jak było dokładnie, nie dowiemy się jednak bez odnalezienia numeru tej gazety w jakimś lokalnym archiwum. Odpinając rower od znaku drogowego pod sklepem spostrzegam, na parkanie z blachy, małe przeźroczyste pudełeczko z ulotkami w środku. Otwieram wieczko, wyciągam jedną kartkę zaciekawiony. Rekonstrukcja dawnego wyglądu kościoła zakonu Franciszkanów. Wyglądam ponad płotem i rzeczywiście coś się tam dzieje. Podnoszą dach, dobudowują ściany, przywracają barokową ekspresję i rozmach założenia. Koniec z funkcją wojskową, dość już kina "Stylowy", wracamy niebawem do nabożeństw, tym razem wzbogaconych o elementy multimedialne - można wyczytać z ulotki. Przypomina mi się jedna z pierwszych scen z Odysei kosmicznej 2001, w której małpy-pradziady znajdują szklany obelisk, który wyświetla im scenki z przyszłości i przekazuje nowe umiejętności.
Jadę ulicą brukowaną cegłami. Wracam na rynek, tym razem na ten mniejszy, Solny, gdzie rozkładają się powoli stragany. Kupuję dwa sery lokalnej produkcji. Jeden z ziołami, drugi pikantny. Pytam, czy trzeba je w lodówce trzymać czy można tak po prostu kupić i na rowerze po mieście obwozić.
- Skwar się dziś zapowiada. Można je tak w plecaku trzymać, nie zepsują się?
- Można, śmiało - mówi jedna sprzedawczyni a druga podchodzi, lekko zmieszana i coś jej coś do ucha szepce. Domyślam się, że mówić może:
- ej Hanka, co ty wygadujesz? Przecież to zjełczeje raz dwa w tym upale
Na to hipotetycznie wypowiedziane zdanie ta pierwsza macha dłonią, coś odszeptuje. Znów się domyślać tylko mogę, że strofuję ją i odpowiada coś w tym stylu:
- Zanim się chłop pochoruje to nas już tu nie będzie, nic się nie martw kochana. Biznes to biznes.
Udając, że niczego nie podejrzewam pakuję ser do plecaka, dziękuję uprzejmie i robię kolejne kółko. Przejeżdżam kilka razy koło stolika telewizyjnego, przy którym toczy się jakaś debata. Zastanawiam się czy ktoś znajomy ogląda teraz telewizję i czy zdziwi się bardzo widząc mnie w tle. Szybko dochodzę do wniosku, że nie ma takiej możliwości. Nikt o zdrowych zmysłach, lub kto chciałby je zachować, nie ogląda już telewizji publicznej. Jadę dalej. Zaspokoiwszy głód interesuję się sztuką. Podziwiam zdobienia kamienic, oglądam obrazy w jednej z galerii, w drugiej kupuje trzy domki ozdobne po czym wracam do warsztatu bo przecież auto raz dwa miało być gotowe. Stoi w innym miejscu, niż je zostawiłem więc rozbłyska mi w głowie iskierka nadziei.
- Za wcześnie pan przyjechał, nic jeszcze nie zrobiliśmy, cyt - gasi iskierkę w popielniczce
- Mówił pan, że jak tylko ten jeden samochód zjedzie z podnośnika to wjeżdżacie moim - mówię z lekką nutką rozczarowania i wyrzutu w głosie
- Tak było, nie zaprzeczę ale już panu mówię o co chodzi. Wjechaliśmy pańskim autem na ten podnośnik ale okazało się, ze tutaj progi są niżej niż rama. Nie damy rady go podnieść. Musi się zwolnić drugi podnośnik. Ten ma inną konstrukcję i się uda
- Kiedy przyjechać? Za godzinę? Półtorej?
- Bezpieczniej za dwie
Znów jadę do miasta, znów jestem na rynku, znów przejeżdżam koło telewizji. Tym razem jednak szersze zataczam koła. Najpierw wokół murów, potem na rynek nowego miasta, gdzie pomiędzy blokami i samochodami w koszulki, buty i disco polo można się zaopatrzyć. Po drugiej stronie miasta mijam Castoramę i do zoo ponad płotem zaglądam Mijam park, wypożyczalnie gokartów na pedały, mostki, kwiatki, twierdze ceglane I sam już nie wiem jakie potrzeby mógłbym jeszcze tu zaspokoić. Dobrze że to poranek a nie późny wieczór bo kto wie, co by mi do głowy jeszcze mogło strzelić. Jestem najedzony, zwiedziłem co nieco, obcowałem ze sztuką. Mógłbym teraz pewnie zainteresować się losem zwierząt, przejść na weganizm, oburzyć się uciśnieniem obywateli innych krajów, ludzi innej rasy. Obserwując to, co się dzieje w naszym kraju - w takiej pewnie kolejności. Szwendam się jednak bez celu po czym znów podjeżdżam pod warsztat. Terenówka stoi tym razem już na podnośniku. Przysiągłbym, że na tym, na którym wcześniej nie dało jej się podnieść. Nie drążę jednak tematu i pytam po prostu:
- I jak tam samochód, można odjeżdżać?
- Nic nie zrobiliśmy. Już panu mówię dokładnie dlaczego. Widzi pan - tutaj pękł przewód a u japończyków te przewody nie są zwyczajne. Ten ma taką jakby kulkę na końcu, o tutaj - pokazuje mi palcem fragment przewodu a ja wyjątkowo nawet rozumiem o co mu chodzi.
- No i nie da się takiego po prostu kupić?
- Da się ale nie o tej godzinie. Już prawie pierwsza, hurtownie pozamykane. Gdyby to była 9 czy 10 to nie byłoby problemu ale teraz to ja już nie wiem gdzie mógłbym zadzwonić.
- Przecież przywiozłem tu auto o 8.30, cóż mi tu pan mówi więc o braku czasu
- Źle mnie pan zrozumiał, ja się nie wykręcam. Mówię mechanikowi : klient do Krakowa musi wrócić, jak ja mu powiem, że nie zrobimy? Nie można tak, musimy zrobić.
- Niech pan kontynuuje, zaciekawiłem się
- Już mówię dokładnie jak to jest. Dorobimy panu ten przewód. Mamy kilka innych na stanie, niecha pan podejdzie Podchodzimy do stołu, przy którym stoi dwójka mechaników. Pierwszy z nich łączy przewody. Do krótszego, elastycznego dorabia fragment miedzianego. Całość przykręca do hamulca. Drugi robi coś zupełnie innego, co mnie zaciekawia. Zwłaszcza że, gdy podchodzę, odwraca się do mnie od razu plecami i pochyla nad stołem, blokując zupełnie widok. Zaglądam mu przez ramie ale nic nie udaje mi się wskórać. Odchodzi w inną stronę warsztatu. Postanawiam dać mu spokój. Na ścianie wisi obowiązkowy w takim miejscu kalendarz z gołą babą. - Takim rzeczom się zdjęć nie robi - strofuje mnie ten pierwszy widząc jak wchodzę pod prawe nadkole zaraz po tym, jak on je opuścił. Wzdrygam się jakbym został przyłapany na fotografowaniu tej pani z "sierpnia" a nie miedzianej rurki.
- To aż taka prowizorka? Myśli pan, że zginę? - pytam a w głowie przelatują mi kolejne nagłówki z poniedziałkowej gazety: "Śmiertelny powrót z weekendu; Skusił się na tanie auto. Kupił terenówkę bez hamulców i zginął; Zbrodnia w lesie Siekierzyńskim; Dzieci wracają do szkoły"
- Nieee, to jest dobrze zrobione, będzie się trzymać. Ta maska się w ogóle otwiera? - pyta na koniec, zmieniając nieco temat.
- Wczoraj kupiłem ten samochód i właściciel pokazywał mi silnik. Musi się jakoś otwierać. W środku jest chyba dźwignia - mówię otwierając drzwi i schylając się pod kierownicę.
- No to niech pan spróbuje
Ciągną za dźwignie i rzeczywiście nic się nie dzieje. Podchodzę do maski i próbuję ją ciągnąć do góry. Ani drgnie
- Już próbowaliśmy w ten sposób
- To się musi jakoś otwierać - mówię przez zęby, szarpiąc maskę z całych sił i rozglądając się za łomem.
- Tu trzeba pomysłu i małego paluszka - mówi kolejny mechanik i wpycha mały palec pod maskę, wymacując miejsce, gdzie jest blokada. Klik. Maska się otwiera
- Gotowe - mówi do nas i odchodzi w swoją stronę. Skromny bohater. Świat takich potrzebuje.
Dwaj pozostali przystępują szybko do akcji. Jeden z nich wskakuje za kierownicę, naciska pedał hamulca, drugi kręci odpowietrznikiem. Po uzupełnieniu poziomu płynu w zbiorniczku kontrolka zepsutych hamulców nie gaśnie jednak tylko wciąż się jarzy. Ktoś stuka w zbiornik młotkiem. Pomaga. Kontrolka gaśnie.
- Musiała się zawiesić. Z tym samochodem tak jest. Czasem trzeba go walnąć młotkiem ale nie da się go zepsuć. Znajomy takiego miał. Mogą z niego odpadać części ale będzie wciąż jechał do przodu. Niech pan spojrzy. Nawet przycisk od zerowania licznika jest zabezpieczony przed pyłem. Jak na pustynie. To jest niezniszczalny samochód. Ile mówi pan, że to auto ma lat?
- Dwadzieścia osiem
- Jak na japońską terenówkę to blacharka jest w świetnym stanie.
- No i rama zdrowa. Podobno przez dłuższy czas stał w stodole. Jakiś dziadek bardzo długo nie chciał go sprzedać. Myśli pan, że pozostałe przewody też niedługo popękają?
- Może tak być. Niech pan je powymienia jak już pan będzie w domu. Tak na wszelki wypadek.
- Tak zrobię. Ile się należy?
- 160 zł.
Dzwoni Ula
- No część, kiedy będziesz?
- Hmmm za jakieś cztery godziny pewnie. Za chwile dopiero wyjeżdżam
- Kukuncio chce się Ciebie o coś zapytać
- No dobrze, daj go do słuchawki
- Tata, no kiedy w końcu przyjedziesz tutaj tą tenerówką? Ile mamy czekać?
- Tenerówką? - uśmiecham się na dźwięk tego słowa. Nie poprawiam go więc tylko odpowiadam - Najszybciej jak się tylko uda. Już jadę.
- Zdążysz na 16? Wtedy musimy być już na wsi - to znów Ula.
- Może Aneta mogłaby was zabrać a ja przyjadę od razu na miejsce? Inaczej chyba nie ma szans, żebym się wyrobił. Tym autem podobno strach przekraczać osiemdziesiąt.
- No dobra, zapytam ale spróbuj się pospieszyć
- Okej
Płacę, wskakuję do samochodu i ostrożnie wycofuję. Hamulec znów działa. Wolno wyjeżdżam na drogę. Naciskam pedał jeszcze wiele razy zanim nabieram pewności, że można na nim polegać. Przyspieszam i opuszczam Zamość. Jadę wreszcie do domu.
- O siedzi!
- Ojej, już nie siedzi...chyba trzeba go jeszcze czymś podeprzeć....
nie wiedząc lub ignorując informacje, że to za wcześnie dla tak małego dziecka a Ula, jako że słabo widzi po zmroku, wjechała na rynku wózkiem w doniczkę z wonnym krzakiem.
- Wisienko, nie pchaj już tak tego wózka. Tu jest krzak.
- Hahahah, rzeczywiście!
Od tego czasu minęły już ponad cztery lata i śmiało można rzec, że żadne z tych wydarzeń nie okazało się ani traumatyczne ani brzemienne w skutkach. Być może logopeda, do której chodzimy wciąż regularnie, byłaby innego zdania. Tego nie wiadomo. Wolę o tym, tak na wszelki wypadek, nie wspominać. Teraz jadę na rowerze, patrzę na swojsko wyglądające blokowisko po lewej stronie i zastanawiam się co poszło nie tak, że jako naród postradaliśmy zupełnie zmysł estetyki a z urbanistyką jesteśmy tak bardzo na bakier. Umiemy budować niedrożne drogi, betonowe parkingi i płoty wokół osiedli. No i lepić ogrodowe krasnale. Ja skręcam w lewo, za znakiem na centrum. Wjeżdżam na stare miasto, staje na rynku. Przed ratuszem, lekko z boku, rozstawia się telewizja. Spotkania z historią. Naprzeciwko ekipa techniczna stawia kurtynę wodną. Jeszcze nie jest uruchomiona ale patrząc na niebo łatwo przewidzieć, że już niedługo będzie się z niego lał żar a z niej rozbita na drobne kropelki woda. Postanawiam przejechać przez wszystkie ulice na starówce. Pomysł wydaje się ambitny ale ostatecznie zajmuje tylko kwadrans. Ulic jest niewiele, ułożone są w kwadraty a rower to sprawny środek transportu. Powtarzam schemat. Tym razem w drugą stronę i poszukując jedzenia. W spożywczym kupuje pączka i butelkę coli oraz przeglądam miejscową prasę w której artykuł pt "Dzieci pójdą do szkoły", otoczony obrazami wypadków drogowych, jawi się jak zapowiedź nadchodzącej, nieuniknionej rzezi.
Na deser artykuł o Saharyniu. Na wypadek jakby komuś jeszcze było mało czytania o takiej czy innej masakrze. Rok 1944. Polskie oddziały partyzanckie AK, które dostają sygnał o planowanej akcji UPA, mającej na celu wyrżnięcie polskiej wioski, postanawiają w swoim geniuszu prewencyjnie wyrżnąć w pień pierwszą napotkaną na swojej drodze wioskę ukraińską. Brawo nasi, postawmy im kolejny pomnik. Przez chwile ciekawi mnie czemu, w tym kontekście, prokuratura wszczynać chce śledztwo o znieważenie narodu polskiego. Ostatecznie jednak przerywam wertowanie kartek. Być może ktoś zasugerował po prostu, że niewiele się jedni od drugich tak naprawdę różnili. Tego, jak było dokładnie, nie dowiemy się jednak bez odnalezienia numeru tej gazety w jakimś lokalnym archiwum. Odpinając rower od znaku drogowego pod sklepem spostrzegam, na parkanie z blachy, małe przeźroczyste pudełeczko z ulotkami w środku. Otwieram wieczko, wyciągam jedną kartkę zaciekawiony. Rekonstrukcja dawnego wyglądu kościoła zakonu Franciszkanów. Wyglądam ponad płotem i rzeczywiście coś się tam dzieje. Podnoszą dach, dobudowują ściany, przywracają barokową ekspresję i rozmach założenia. Koniec z funkcją wojskową, dość już kina "Stylowy", wracamy niebawem do nabożeństw, tym razem wzbogaconych o elementy multimedialne - można wyczytać z ulotki. Przypomina mi się jedna z pierwszych scen z Odysei kosmicznej 2001, w której małpy-pradziady znajdują szklany obelisk, który wyświetla im scenki z przyszłości i przekazuje nowe umiejętności.
Jadę ulicą brukowaną cegłami. Wracam na rynek, tym razem na ten mniejszy, Solny, gdzie rozkładają się powoli stragany. Kupuję dwa sery lokalnej produkcji. Jeden z ziołami, drugi pikantny. Pytam, czy trzeba je w lodówce trzymać czy można tak po prostu kupić i na rowerze po mieście obwozić.
- Skwar się dziś zapowiada. Można je tak w plecaku trzymać, nie zepsują się?
- Można, śmiało - mówi jedna sprzedawczyni a druga podchodzi, lekko zmieszana i coś jej coś do ucha szepce. Domyślam się, że mówić może:
- ej Hanka, co ty wygadujesz? Przecież to zjełczeje raz dwa w tym upale
Na to hipotetycznie wypowiedziane zdanie ta pierwsza macha dłonią, coś odszeptuje. Znów się domyślać tylko mogę, że strofuję ją i odpowiada coś w tym stylu:
- Zanim się chłop pochoruje to nas już tu nie będzie, nic się nie martw kochana. Biznes to biznes.
Udając, że niczego nie podejrzewam pakuję ser do plecaka, dziękuję uprzejmie i robię kolejne kółko. Przejeżdżam kilka razy koło stolika telewizyjnego, przy którym toczy się jakaś debata. Zastanawiam się czy ktoś znajomy ogląda teraz telewizję i czy zdziwi się bardzo widząc mnie w tle. Szybko dochodzę do wniosku, że nie ma takiej możliwości. Nikt o zdrowych zmysłach, lub kto chciałby je zachować, nie ogląda już telewizji publicznej. Jadę dalej. Zaspokoiwszy głód interesuję się sztuką. Podziwiam zdobienia kamienic, oglądam obrazy w jednej z galerii, w drugiej kupuje trzy domki ozdobne po czym wracam do warsztatu bo przecież auto raz dwa miało być gotowe. Stoi w innym miejscu, niż je zostawiłem więc rozbłyska mi w głowie iskierka nadziei.
- Za wcześnie pan przyjechał, nic jeszcze nie zrobiliśmy, cyt - gasi iskierkę w popielniczce
- Mówił pan, że jak tylko ten jeden samochód zjedzie z podnośnika to wjeżdżacie moim - mówię z lekką nutką rozczarowania i wyrzutu w głosie
- Tak było, nie zaprzeczę ale już panu mówię o co chodzi. Wjechaliśmy pańskim autem na ten podnośnik ale okazało się, ze tutaj progi są niżej niż rama. Nie damy rady go podnieść. Musi się zwolnić drugi podnośnik. Ten ma inną konstrukcję i się uda
- Kiedy przyjechać? Za godzinę? Półtorej?
- Bezpieczniej za dwie
Znów jadę do miasta, znów jestem na rynku, znów przejeżdżam koło telewizji. Tym razem jednak szersze zataczam koła. Najpierw wokół murów, potem na rynek nowego miasta, gdzie pomiędzy blokami i samochodami w koszulki, buty i disco polo można się zaopatrzyć. Po drugiej stronie miasta mijam Castoramę i do zoo ponad płotem zaglądam Mijam park, wypożyczalnie gokartów na pedały, mostki, kwiatki, twierdze ceglane I sam już nie wiem jakie potrzeby mógłbym jeszcze tu zaspokoić. Dobrze że to poranek a nie późny wieczór bo kto wie, co by mi do głowy jeszcze mogło strzelić. Jestem najedzony, zwiedziłem co nieco, obcowałem ze sztuką. Mógłbym teraz pewnie zainteresować się losem zwierząt, przejść na weganizm, oburzyć się uciśnieniem obywateli innych krajów, ludzi innej rasy. Obserwując to, co się dzieje w naszym kraju - w takiej pewnie kolejności. Szwendam się jednak bez celu po czym znów podjeżdżam pod warsztat. Terenówka stoi tym razem już na podnośniku. Przysiągłbym, że na tym, na którym wcześniej nie dało jej się podnieść. Nie drążę jednak tematu i pytam po prostu:
- I jak tam samochód, można odjeżdżać?
- Nic nie zrobiliśmy. Już panu mówię dokładnie dlaczego. Widzi pan - tutaj pękł przewód a u japończyków te przewody nie są zwyczajne. Ten ma taką jakby kulkę na końcu, o tutaj - pokazuje mi palcem fragment przewodu a ja wyjątkowo nawet rozumiem o co mu chodzi.
- No i nie da się takiego po prostu kupić?
- Da się ale nie o tej godzinie. Już prawie pierwsza, hurtownie pozamykane. Gdyby to była 9 czy 10 to nie byłoby problemu ale teraz to ja już nie wiem gdzie mógłbym zadzwonić.
- Przecież przywiozłem tu auto o 8.30, cóż mi tu pan mówi więc o braku czasu
- Źle mnie pan zrozumiał, ja się nie wykręcam. Mówię mechanikowi : klient do Krakowa musi wrócić, jak ja mu powiem, że nie zrobimy? Nie można tak, musimy zrobić.
- Niech pan kontynuuje, zaciekawiłem się
- Już mówię dokładnie jak to jest. Dorobimy panu ten przewód. Mamy kilka innych na stanie, niecha pan podejdzie Podchodzimy do stołu, przy którym stoi dwójka mechaników. Pierwszy z nich łączy przewody. Do krótszego, elastycznego dorabia fragment miedzianego. Całość przykręca do hamulca. Drugi robi coś zupełnie innego, co mnie zaciekawia. Zwłaszcza że, gdy podchodzę, odwraca się do mnie od razu plecami i pochyla nad stołem, blokując zupełnie widok. Zaglądam mu przez ramie ale nic nie udaje mi się wskórać. Odchodzi w inną stronę warsztatu. Postanawiam dać mu spokój. Na ścianie wisi obowiązkowy w takim miejscu kalendarz z gołą babą. - Takim rzeczom się zdjęć nie robi - strofuje mnie ten pierwszy widząc jak wchodzę pod prawe nadkole zaraz po tym, jak on je opuścił. Wzdrygam się jakbym został przyłapany na fotografowaniu tej pani z "sierpnia" a nie miedzianej rurki.
- To aż taka prowizorka? Myśli pan, że zginę? - pytam a w głowie przelatują mi kolejne nagłówki z poniedziałkowej gazety: "Śmiertelny powrót z weekendu; Skusił się na tanie auto. Kupił terenówkę bez hamulców i zginął; Zbrodnia w lesie Siekierzyńskim; Dzieci wracają do szkoły"
- Nieee, to jest dobrze zrobione, będzie się trzymać. Ta maska się w ogóle otwiera? - pyta na koniec, zmieniając nieco temat.
- Wczoraj kupiłem ten samochód i właściciel pokazywał mi silnik. Musi się jakoś otwierać. W środku jest chyba dźwignia - mówię otwierając drzwi i schylając się pod kierownicę.
- No to niech pan spróbuje
Ciągną za dźwignie i rzeczywiście nic się nie dzieje. Podchodzę do maski i próbuję ją ciągnąć do góry. Ani drgnie
- Już próbowaliśmy w ten sposób
- To się musi jakoś otwierać - mówię przez zęby, szarpiąc maskę z całych sił i rozglądając się za łomem.
- Tu trzeba pomysłu i małego paluszka - mówi kolejny mechanik i wpycha mały palec pod maskę, wymacując miejsce, gdzie jest blokada. Klik. Maska się otwiera
- Gotowe - mówi do nas i odchodzi w swoją stronę. Skromny bohater. Świat takich potrzebuje.
Dwaj pozostali przystępują szybko do akcji. Jeden z nich wskakuje za kierownicę, naciska pedał hamulca, drugi kręci odpowietrznikiem. Po uzupełnieniu poziomu płynu w zbiorniczku kontrolka zepsutych hamulców nie gaśnie jednak tylko wciąż się jarzy. Ktoś stuka w zbiornik młotkiem. Pomaga. Kontrolka gaśnie.
- Musiała się zawiesić. Z tym samochodem tak jest. Czasem trzeba go walnąć młotkiem ale nie da się go zepsuć. Znajomy takiego miał. Mogą z niego odpadać części ale będzie wciąż jechał do przodu. Niech pan spojrzy. Nawet przycisk od zerowania licznika jest zabezpieczony przed pyłem. Jak na pustynie. To jest niezniszczalny samochód. Ile mówi pan, że to auto ma lat?
- Dwadzieścia osiem
- Jak na japońską terenówkę to blacharka jest w świetnym stanie.
- No i rama zdrowa. Podobno przez dłuższy czas stał w stodole. Jakiś dziadek bardzo długo nie chciał go sprzedać. Myśli pan, że pozostałe przewody też niedługo popękają?
- Może tak być. Niech pan je powymienia jak już pan będzie w domu. Tak na wszelki wypadek.
- Tak zrobię. Ile się należy?
- 160 zł.
Dzwoni Ula
- No część, kiedy będziesz?
- Hmmm za jakieś cztery godziny pewnie. Za chwile dopiero wyjeżdżam
- Kukuncio chce się Ciebie o coś zapytać
- No dobrze, daj go do słuchawki
- Tata, no kiedy w końcu przyjedziesz tutaj tą tenerówką? Ile mamy czekać?
- Tenerówką? - uśmiecham się na dźwięk tego słowa. Nie poprawiam go więc tylko odpowiadam - Najszybciej jak się tylko uda. Już jadę.
- Zdążysz na 16? Wtedy musimy być już na wsi - to znów Ula.
- Może Aneta mogłaby was zabrać a ja przyjadę od razu na miejsce? Inaczej chyba nie ma szans, żebym się wyrobił. Tym autem podobno strach przekraczać osiemdziesiąt.
- No dobra, zapytam ale spróbuj się pospieszyć
- Okej
Płacę, wskakuję do samochodu i ostrożnie wycofuję. Hamulec znów działa. Wolno wyjeżdżam na drogę. Naciskam pedał jeszcze wiele razy zanim nabieram pewności, że można na nim polegać. Przyspieszam i opuszczam Zamość. Jadę wreszcie do domu.
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Wszystkie trasy zaproponowane przez Google prowadzą na autostradę. Trzysta pięćdziesiąt kilometrów i cztery godziny jazdy - widnieje przy najkrótszej z nich - Nie jestem przekonany. Czemu nie ma tu opcji wpisania najwyższej prędkości, jaką rozwija pojazd? Przecież to bardzo dużo zmienia - zastanawiam się wpatrując raz to w ekran, raz na drogę przede mną. Ręcznie dodaję Mielec jako punkt pośredni, prostując nieco trasę. Pięćdziesiąt kilometrów mniej. Pół godziny jazdy więcej. Brzmi bardziej realnie.
Nagły podmuch wiatru, spowodowany przez przejeżdżającą w drugą stronę ciężarówkę, przestawia mi lusterko. Widzę w nim teraz tylko swoje marne, trudne do zniesienia na dłuższą metę odbicie. Żeby je wyprostować muszę otworzyć okno, odgiąć lusterko, przytrzymać nogą kierownicę i naciskając jedną ręką przycisk a drugą ciągnąc szybę do góry, zamknąć okno z powrotem. Nic dziwnego, że w nowych samochodach lusterka reguluje się elektrycznie, z wnętrza pojazdu. Te tutaj, przy większej wichurze, powiewają jak chorągiewki. Jako ćwiczenie na abstrakcyjne myślenie próbuję wymyślić sposób, w który mógłbym wyregulować w czasie jazdy lusterko po stronie pasażera. Najbardziej realny wydaje się ten, w którym kładę cegłę na pedale gazu, blokuję kierownice do jazdy na wprost, wychodzę na dach przez okno w drzwiach kierowcy i z góry przestawiam lusterko po drugiej stronie. W międzyczasie macham do ludzi sprzedających przy drodze grzyby i jagody. Odrzucam go jednak ostatecznie, gdy odkrywam, że bez względu na to, jak ustawię kierownicę to po jakimś czasie auto i tak zaczyna skręcać w lewo. Niechybnie zjechałbym na przeciwny pas, zderzył się czołowo z tirem a moje zwłoki znaleziono by w szoferce, splecione w uścisku z kierowcą ciężarówki. Ewentualnie obaj wpadlibyśmy w takiej pozie do przedziału sypialnego zlokalizowanego za siedzeniem. Ja zrezygnowany, on z wybałuszem oczu. Mógłbym się też zderzyć z czymś niższym a samemu wpaść przez okno do domu stojącego na zakręcie drogi. Nie daj boże do łóżka albo talerza z zupą. Brakuje mi wyobraźni by wymyślić nagłówek poniedziałkowego wydania zamojskiej gazety opisującej podobne zdarzenie. Z jakiegoś powodu jednak nie drażnią mnie te niedogodności. Te samochodowe, ma się rozumieć, bo brak wyobraźni, tak samo jak głupota z resztą, nie bolą z założenia. To najfajniejszy samochód jaki kiedykolwiek miałem. Jadę osiemdziesiąt kilometrów na godzinę a mimo to nie męczę się. Czuję, że nigdzie się nie muszę spieszyć, że mogę po prostu jechać, siedzieć w tym fotelu, trzymać tą kierownicę, patrzeć na odstającą od drzwi tapicerkę i zastanawiać się gdzie się znów podziała gałka z kierownicy. Kolejne samochody, które wyprzedzam, sprawiają jednak, że dociera do mnie, że przez ogromne koła kręcące się pode mną licznik najprawdopodobniej przekłamuje w dół, i to sporo, a ja wcale się nie wlokę tylko pędzę. Próbuję przypomnieć sobie, czy mijałem już po drodze jakieś fotoradary i jeśli tak, to czy da się jeszcze jakoś zmienić datę na umowie kupna-sprzedaży. Patrzę na wlot powietrza na masce i szybko odpowiadam sobie przecząco na oba pytania. Moje myśli zajmuje teraz zupełnie inny temat. Szkoda, że nie mam pod maską jakiegoś mocnego V6 albo V8. Ten wlot budzi we mnie skojarzenia z bulgoczącym silnikiem siejącym grozę, z mocą przed którą drżą nogi i serca, w którą moja wersja samochodu nie została nigdy wyposażona. Co za paradoks - myślę sobie - że mocna wersja benzynowa, na którą mnie niespecjalnie stać, co łagodzi mój żal i sprawia, że te przemyślenia tracą sens, ma gładką maskę. Ja bym zostawił i w niej taki wlot a nawet go powiększył. Mogłyby z niego nawet buchać okazjonalnie jakieś płomienie. Np tak jak z paszczy smoka wawelskiego - po wysłaniu płatnego sms'a. Wracam jednak do rzeczywistości. Ula dzwoni coraz częściej z pytaniem kiedy wrócę a ja niespecjalnie umiem jej odpowiedzieć. Chociaż wydaje mi się że jadę wolno, podejrzewam że jadę szybciej to w praktyce chyba jadę jednak wolniej. Droga się wciąż dziwnie wydłuża a czas przyspiesza. Muszę sobie koniecznie przypomnieć po powrocie szczególną teorię względności.
- Justyna chce zorganizować powitanie przed bramą. Kiedy dokładnie przyjedziesz? - słyszę w telefonie
- Kto to jest Justyna? - pytam sam siebie ale chyba na głos, bo Ula odpowiada
- Koleżanka z pracy
- I czemu chce mnie witać? Przecież się nie znamy
- Widziała Cię kiedyś jak jechałeś na rowerze. Na estakadzie.
Dziwny jest świat, w którym ktoś, kogo nie znam zupełnie, może mnie rozpoznać, zapamiętać i jeszcze komuś o tym opowiedzieć. Zwłaszcza jeśli nie jest to operator miejskiego monitoringu. Pół biedy, że tym razem jest to ktoś życzliwy.
- Opowiadałam jej kiedyś o tobie i z jakiegoś powodu stwierdziła, że wyjdzie Ci pomachać. Organizuje cały komitet powitalny. Będą wybiegać na drogę.
- Miło z jej strony. To musi być super pozytywna osoba. Będę chyba najpóźniej za godzinę. Muszę kończyć.
Odkładam telefon i hamuję. Gwałtownemu wciśnięciu pedału hamulca towarzyszy powolne zmniejszenie prędkości. Przed maską rozlewa mi się morze ludzi. - Hamulce w tym samochodzie to groza - myślę sobie z przerażaniem - co to za wycieczka i czemu nie jadą gimbusem?
Uchylam lekko okno i słyszę śpiewy nagłaśniane przez megafon na kiju, który ktoś niesie przyczepiony do pleców. Pielgrzymka. Muszę być na jednej z dróg dojazdowych do Częstochowy. Wspaniale. Pierwsza grupa jest niewielka. Jestem w stanie dostrzec jej koniec. Gdy tylko kończą się barierki wyprzedzam ich jadąc po łące. Ten samochód jest po prostu niewiarygodny. Dalej jest dużo gorzej. Droga jest kręta a grupy dużo bardziej liczne. Są za to dobrze zorganizowane. Opiekuni z lizakami co jakiś czas przepuszczają samochody. Nie zmienia to jednak faktu, że jedzie się przeokropnie wolno a sznur ludzi wydaje się nie mieć końca.
- Co sprawia, że ludzie wychodzą z domów i nagle, bez racjonalnego powodu zaczynają iść tyle kilometrów i śpiewać? Pierwsza grupa intonuje pieśni sakralne, druga natomiast szanty. Z gazet wiem, że wielu z nich zemdleje, umrze na zawał, kilkoro zostanie rozjechanych przez samochody, inni nabawią się tylko odcisków. Kogoś pogryzą bezpańskie psy. Z drugiej strony po co ktoś wsiada na rower i jedzie do Tomaszowa po takiego starego grata jak ten, którego kupiłem ja, również zupełnie bez racjonalnego powodu? Czy każdy ma w sobie swojego Ophiocordyceps unilateralis?
Jadąc 5 kilometrów na godzinę, wpatrzony w plecy ludzi przede mną, z muzyką wypełniającą auto bez radia, zastanawiam się ile już rzeczy próbowałem robić, ile pomysłów na życie rozważałem i jak długo będę jeszcze szukał. Czy da się w ten sposób kiedyś być w końcu zadowolonym?. Czy szukam czegoś konkretnego, czy to wszystko, co robię, przybliża mnie w jakikolwiek sposób do tego ostatecznego znaleziska czy kręcę się tylko w kółko i miotam w mętliku? Ciekawość świata, próba zrozumienia siebie i gonitwa za marzeniami to szalenie skomplikowana i wymagająca wytrwałości sprawa. Wydaje mi się, że jednak zmierzam w dobrą stronę.
- a oni idą na łatwiznę. Łatwo iść z tłumem, znacznie trudniej pod prąd - dopowiadam sobie i wymijam ostatnią grupę na gest pana z lizakiem.
Odkładam telefon na półkę. Prawie czterdzieści lat temu ktoś zaprojektował w tym samochodzie miejsce, gdzie można odłożyć telefon tak, by wygodnie na niego patrzeć i skąd nie spada nawet pomimo braku skomplikowanego systemu uchwytów, przyssawek, trytytek czy szarej taśmy lepiącej. Wizjonerstwo, wyprzedzenie epoki, przebłysk geniuszu? Obstawiam jednak czysty przypadek. Nagły podmuch wiatru, spowodowany przez przejeżdżającą w drugą stronę ciężarówkę, przestawia mi lusterko. Widzę w nim teraz tylko swoje marne, trudne do zniesienia na dłuższą metę odbicie. Żeby je wyprostować muszę otworzyć okno, odgiąć lusterko, przytrzymać nogą kierownicę i naciskając jedną ręką przycisk a drugą ciągnąc szybę do góry, zamknąć okno z powrotem. Nic dziwnego, że w nowych samochodach lusterka reguluje się elektrycznie, z wnętrza pojazdu. Te tutaj, przy większej wichurze, powiewają jak chorągiewki. Jako ćwiczenie na abstrakcyjne myślenie próbuję wymyślić sposób, w który mógłbym wyregulować w czasie jazdy lusterko po stronie pasażera. Najbardziej realny wydaje się ten, w którym kładę cegłę na pedale gazu, blokuję kierownice do jazdy na wprost, wychodzę na dach przez okno w drzwiach kierowcy i z góry przestawiam lusterko po drugiej stronie. W międzyczasie macham do ludzi sprzedających przy drodze grzyby i jagody. Odrzucam go jednak ostatecznie, gdy odkrywam, że bez względu na to, jak ustawię kierownicę to po jakimś czasie auto i tak zaczyna skręcać w lewo. Niechybnie zjechałbym na przeciwny pas, zderzył się czołowo z tirem a moje zwłoki znaleziono by w szoferce, splecione w uścisku z kierowcą ciężarówki. Ewentualnie obaj wpadlibyśmy w takiej pozie do przedziału sypialnego zlokalizowanego za siedzeniem. Ja zrezygnowany, on z wybałuszem oczu. Mógłbym się też zderzyć z czymś niższym a samemu wpaść przez okno do domu stojącego na zakręcie drogi. Nie daj boże do łóżka albo talerza z zupą. Brakuje mi wyobraźni by wymyślić nagłówek poniedziałkowego wydania zamojskiej gazety opisującej podobne zdarzenie. Z jakiegoś powodu jednak nie drażnią mnie te niedogodności. Te samochodowe, ma się rozumieć, bo brak wyobraźni, tak samo jak głupota z resztą, nie bolą z założenia. To najfajniejszy samochód jaki kiedykolwiek miałem. Jadę osiemdziesiąt kilometrów na godzinę a mimo to nie męczę się. Czuję, że nigdzie się nie muszę spieszyć, że mogę po prostu jechać, siedzieć w tym fotelu, trzymać tą kierownicę, patrzeć na odstającą od drzwi tapicerkę i zastanawiać się gdzie się znów podziała gałka z kierownicy. Kolejne samochody, które wyprzedzam, sprawiają jednak, że dociera do mnie, że przez ogromne koła kręcące się pode mną licznik najprawdopodobniej przekłamuje w dół, i to sporo, a ja wcale się nie wlokę tylko pędzę. Próbuję przypomnieć sobie, czy mijałem już po drodze jakieś fotoradary i jeśli tak, to czy da się jeszcze jakoś zmienić datę na umowie kupna-sprzedaży. Patrzę na wlot powietrza na masce i szybko odpowiadam sobie przecząco na oba pytania. Moje myśli zajmuje teraz zupełnie inny temat. Szkoda, że nie mam pod maską jakiegoś mocnego V6 albo V8. Ten wlot budzi we mnie skojarzenia z bulgoczącym silnikiem siejącym grozę, z mocą przed którą drżą nogi i serca, w którą moja wersja samochodu nie została nigdy wyposażona. Co za paradoks - myślę sobie - że mocna wersja benzynowa, na którą mnie niespecjalnie stać, co łagodzi mój żal i sprawia, że te przemyślenia tracą sens, ma gładką maskę. Ja bym zostawił i w niej taki wlot a nawet go powiększył. Mogłyby z niego nawet buchać okazjonalnie jakieś płomienie. Np tak jak z paszczy smoka wawelskiego - po wysłaniu płatnego sms'a. Wracam jednak do rzeczywistości. Ula dzwoni coraz częściej z pytaniem kiedy wrócę a ja niespecjalnie umiem jej odpowiedzieć. Chociaż wydaje mi się że jadę wolno, podejrzewam że jadę szybciej to w praktyce chyba jadę jednak wolniej. Droga się wciąż dziwnie wydłuża a czas przyspiesza. Muszę sobie koniecznie przypomnieć po powrocie szczególną teorię względności.
- Justyna chce zorganizować powitanie przed bramą. Kiedy dokładnie przyjedziesz? - słyszę w telefonie
- Kto to jest Justyna? - pytam sam siebie ale chyba na głos, bo Ula odpowiada
- Koleżanka z pracy
- I czemu chce mnie witać? Przecież się nie znamy
- Widziała Cię kiedyś jak jechałeś na rowerze. Na estakadzie.
Dziwny jest świat, w którym ktoś, kogo nie znam zupełnie, może mnie rozpoznać, zapamiętać i jeszcze komuś o tym opowiedzieć. Zwłaszcza jeśli nie jest to operator miejskiego monitoringu. Pół biedy, że tym razem jest to ktoś życzliwy.
- Opowiadałam jej kiedyś o tobie i z jakiegoś powodu stwierdziła, że wyjdzie Ci pomachać. Organizuje cały komitet powitalny. Będą wybiegać na drogę.
- Miło z jej strony. To musi być super pozytywna osoba. Będę chyba najpóźniej za godzinę. Muszę kończyć.
Odkładam telefon i hamuję. Gwałtownemu wciśnięciu pedału hamulca towarzyszy powolne zmniejszenie prędkości. Przed maską rozlewa mi się morze ludzi. - Hamulce w tym samochodzie to groza - myślę sobie z przerażaniem - co to za wycieczka i czemu nie jadą gimbusem?
Uchylam lekko okno i słyszę śpiewy nagłaśniane przez megafon na kiju, który ktoś niesie przyczepiony do pleców. Pielgrzymka. Muszę być na jednej z dróg dojazdowych do Częstochowy. Wspaniale. Pierwsza grupa jest niewielka. Jestem w stanie dostrzec jej koniec. Gdy tylko kończą się barierki wyprzedzam ich jadąc po łące. Ten samochód jest po prostu niewiarygodny. Dalej jest dużo gorzej. Droga jest kręta a grupy dużo bardziej liczne. Są za to dobrze zorganizowane. Opiekuni z lizakami co jakiś czas przepuszczają samochody. Nie zmienia to jednak faktu, że jedzie się przeokropnie wolno a sznur ludzi wydaje się nie mieć końca.
- Co sprawia, że ludzie wychodzą z domów i nagle, bez racjonalnego powodu zaczynają iść tyle kilometrów i śpiewać? Pierwsza grupa intonuje pieśni sakralne, druga natomiast szanty. Z gazet wiem, że wielu z nich zemdleje, umrze na zawał, kilkoro zostanie rozjechanych przez samochody, inni nabawią się tylko odcisków. Kogoś pogryzą bezpańskie psy. Z drugiej strony po co ktoś wsiada na rower i jedzie do Tomaszowa po takiego starego grata jak ten, którego kupiłem ja, również zupełnie bez racjonalnego powodu? Czy każdy ma w sobie swojego Ophiocordyceps unilateralis?
Jadąc 5 kilometrów na godzinę, wpatrzony w plecy ludzi przede mną, z muzyką wypełniającą auto bez radia, zastanawiam się ile już rzeczy próbowałem robić, ile pomysłów na życie rozważałem i jak długo będę jeszcze szukał. Czy da się w ten sposób kiedyś być w końcu zadowolonym?. Czy szukam czegoś konkretnego, czy to wszystko, co robię, przybliża mnie w jakikolwiek sposób do tego ostatecznego znaleziska czy kręcę się tylko w kółko i miotam w mętliku? Ciekawość świata, próba zrozumienia siebie i gonitwa za marzeniami to szalenie skomplikowana i wymagająca wytrwałości sprawa. Wydaje mi się, że jednak zmierzam w dobrą stronę.
- a oni idą na łatwiznę. Łatwo iść z tłumem, znacznie trudniej pod prąd - dopowiadam sobie i wymijam ostatnią grupę na gest pana z lizakiem.
Ostatnio zmieniony 22 kwie pn, 2019 11:54 am przez Fox, łącznie zmieniany 1 raz.
- szasz
- Uzalezniony
- Posty: 739
- Rejestracja: 10 lip czw, 2014 8:45 am
- Posiadany PUG: XS '92 [i] Partner Tepee Outdoor 1.6 HDI [i] Citroen C4 1.6 BlueHDI
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Gdańsk, miasto rodzinne Tomaszów Lubelski
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Fox, Boshe!!! Jesteś ojcem dzieciu!!!
Dopiero teraz to czytam, mając świadomość, że rzecz działa się roku temu i jestem zdruzgotany, faktami oczywiście, nie relacją. Ta jest jak każda Twoja relacja. Fascynująca.
Tomaszów Lubelski to moje rodzinne miasto. Nadal mam tam znajomych, ludzi, którzy pomogliby z wozem. Kupnem, naprawą, ludźmi, wszystkim.
Rzucasz temat na forum i ktoś Ci pomaga! Ja pierniczę. To co zrobiłeś, to jakaś epopeja, inaczej się nie da tego nazwać.
Mam nadzieję, że wóz ogólnie spoko, służy Ci i się do czegoś nadawał
Powodzenia!
Tapatalk z xcovera
Dopiero teraz to czytam, mając świadomość, że rzecz działa się roku temu i jestem zdruzgotany, faktami oczywiście, nie relacją. Ta jest jak każda Twoja relacja. Fascynująca.
Tomaszów Lubelski to moje rodzinne miasto. Nadal mam tam znajomych, ludzi, którzy pomogliby z wozem. Kupnem, naprawą, ludźmi, wszystkim.
Rzucasz temat na forum i ktoś Ci pomaga! Ja pierniczę. To co zrobiłeś, to jakaś epopeja, inaczej się nie da tego nazwać.
Mam nadzieję, że wóz ogólnie spoko, służy Ci i się do czegoś nadawał
Powodzenia!
Tapatalk z xcovera
Zawsze iść, rozkaz który mam we krwi..
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Do Tomaszowa planuję kiedyś wrócić i pojeździć, być może na rowerze, być może właśnie terenówką, po okolicy. Bardzo chciałbym zobaczyć też ten Horyniec, którego nazwa tak mi się spodobała. Kto wie, może się kiedyś umówimy i tam gdzieś spotkamy? Np nad jakimś stawem?:) Tzn o ile wciąż tam jeszcze czasem bywasz.szasz pisze:Fox, Boshe!!! Jesteś ojcem dzieciu!!!Tomaszów Lubelski to moje rodzinne miasto. Nadal mam tam znajomych, ludzi, którzy pomogliby z wozem. Kupnem, naprawą, ludźmi, wszystkim.
Rzucasz temat na forum i ktoś Ci pomaga!
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Kolejny raz dzwoni telefon:
- Gdzie jesteś? Dojeżdżasz już? - Ula pyta zniecierpliwiona - Wszyscy są głodni i coraz pożądliwiej patrzą na mięso.
- Nie dziwie im się. Na pewno wygląda świetnie.
- To będziesz zaraz?
- Raczej nie prędko. Nie czekajcie na mnie, zacznijcie jeść. Nie ma co wszystkich trzymać na głodzie. W końcu i tak się na to jedzenie rzucą - myślę sobie - natury nie da się długo oszukiwać. Można przez chwile, właściwie to bardziej siebie niż ją, ale potem się to z reguły źle kończy. Właściwie to prawie zawsze. W końcu puszczają hamulce i z człowieka wychodzi zwierze - Ja jestem tam gdzie byłem ostatnio. Utknąłem w pielgrzymce. Poruszam się więc wolno, jestem głodny a prawdziwy sens tego wszystkiego mi umyka.
- Jak to? W jakiej pielgrzymce? - Ula pyta niedowierzająco.
- Chyba takiej do Częstochowy
- To gdzie ty jesteś?
- Gdzieś przed Słomnikami. Dużo ludzi idzie drogą i śpiewają. Niektórzy szanty. Dopiero co ich wyminąłem.
- Jak to szanty?
- O barce.
- To kiedy przyjedziesz?
- No nie wiem, może za pół godziny.
- Ojej, to nie za dobrze. Aneta mówi, że nie może zostać długo i chce wracać zaraz po jedzeniu. Damy radę wrócić wszyscy tenerówką?
- No nie wiem, tutaj nie ma pasów z tyłu. Jest tylko ławka z przyklejoną poduszką. Poza tym mam tam rower.
- To co zrobimy?
- Zadzwonię do Marka, może on przyjedzie i was zabierze
- Nie jestem pewna czy chcę wracać z Markiem.
- Poproszę go, żeby się zachowywał przyzwoicie. Chyba nie mamy wyboru.
- No dobra.
- Dam znać jak będę dojeżdżał.
- Okej, to my jeszcze chwile poczekamy.
Wykręcam numer do Marka. W moim telefonie widnieje on pod pseudonimem "Sukin".
Ileż to już lat minęło, kiedy na studiach, biorąc urlop dziekański, razem pracowaliśmy na ziemniaczanym kombajnie w UK? Jeju, już ponad piętnaście. Gdy zaczynaliśmy to Polska jeszcze nie była w Unii. Kupiliśmy sobie wtedy nasze pierwsze telefony komórkowe: Motorole z klapką. Oszołomieni nową technologią wysyłaliśmy sobie mmsy z pokoju do pokoju. Jako pierwszy dostałem zdjęcie jego bosej stopy. Odesłałem mu w zamian swoje kolano. Na szczęście ani on nie kontynuował fotografowania siebie w górę ani ja nie wychodziłem przed szereg. W przeciwnym wypadku nie wiem, czy teraz miałbym do kogo zadzwonić. Faktem jest, że na fali entuzjazmu i w miarę świeżej jeszcze lektury "Wesela" Wyspiańskiego postanowił wpisać mnie wtedy do swojego telefonu jako "Skurwy". Zapewnienia, że to imię literackie, wymyślone przez wielkiego artystę, figurujące w wiekopomnym dziele jakoś do mnie nie przemówiły i w ramach rewanżu czy sprawiedliwości dziejowej, nazwałem go Sukinem. Byliśmy pierwszymi kontaktami w swoich telefonach.
- Cześć Mareczku, nudzi Ci się dzisiaj?
- Powiedzmy, że może mi się nudzić, czego chcesz?
- Żeby nie było, że dzwonię z sympatii albo troski co u Ciebie to od razu zaznaczam, że dzwonie interesownie
- No mów
- Nie przyjechałbyś do Gołego za niedługo?
- Po co?
- Kupiłem terenówkę i jadę tam na grilla ze znajomymi Uli z pracy. Potem trzeba będzie przywieźć Ule do Krakowa
- A ty nie możesz?
- Nie bo w tym aucie są tylko dwa siedzenia a mamy jeszcze Kukuncia.
- A Ula chce ze mną jechać? Ona chyba mnie nie lubi.
- Lubi jak nie jesteś obsceniczny. Nie lubi to mnie, twoja żona. Ma mnie za cymbała.
- No mnie też. To kiedy mam być?
- Możesz być zaraz?
- Nie, koszę trawę u teściów
- No to jak skończysz
- No dobra
- Przy okazji przejedziesz się terenówką.
- Nie musisz mnie przekupywać. Przyjadę. Będzie Aneta?
- Będzie. Czemu pytasz?
- Ona jako jedyna śmieje się z moich żartów
- Nawet z tych niewybrednych?
- Ze wszystkich.
Marek jest spoko. Chyba mamy jednak ze sobą dużo wspólnego. W upływem lat myślę, że coraz więcej. Jest może trochę dziwny ale praktycznie niezmienny od czasów liceum i za to go lubię, choć nie zawsze cenię. Ludzie, jeśli się zmieniają, to z reguły na gorsze. Zwłaszcza Ci, którzy myślą, że zmieniają się na lepsze. Niebezpieczni są głównie Ci, którzy myślą, że muszą, albo potrzebują, zmienić się z dnia na dzień. Ludzie starzy w nagłych zmianach zupełnie się nie odnajdują, nie potrafią dostosować. Każdy to widzi a niekiedy nawet rozumie. Ci w średnim wieku często też sobie w nowej sytuacji nie umieją poradzić, z tym że oni jeszcze o tym nie wiedzą. Kończą jako radykałowie albo zostawiają za sobą zgliszcza. Często jedno i drugie. Trzeba trzymać się więc blisko z tymi stałymi w zachowaniu, tymi, którzy od każdej zasady umieją znaleźć wyjątek albo chociaż tymi ewoluującymi spokojnie w obranym wcześniej kierunku. Nawet jeśli tym kierunkiem jest szaleństwo czy zjazd po równi pochyłej.
- Będę za chwilę, już zjeżdżam z górki - mówię tym samym dzwoniąc do Uli
- Dobra, to wybiegamy na drogę
- Tylko uważajcie, żeby z drugiej strony ktoś was nie rozjechał
Tam jest stromo i wrzucając na luz, obojętne czy samochodem, rowerem, czy traktorem z podpiętym wozem, można osiągać prędkości autostradowe. Tylko konie się tam nie rozpędzają. Może dlatego, że mają generalnie dość wiejskiego życia i mają nogi zamiast kół. Być może jest to jeden z powodów coraz rzadszej ich obecności na polskiej prowincji.
Zjeżdżam z górki z przeciwnej strony. Wieś położona jest bowiem w dolinie. Skręcam po łuku w prawo i rzeczywiście widzę ich. Są. Tym razem nie ci rozpędzeni szaleńcy a komitet powitalny. Nie mają transparentów ani nie odpalają petard ale machają rękami, widzę kilka uśmiechniętych twarzy. Jest miło i nawet się wzruszam. Ula trzyma Kukuncia, żeby nie wpadł pod koła. Domyślam się, że dziewczyna z szerokim uśmiechem, machająca energicznie na czele pochodu to Justyna. Reszta zachowuje stoicki spokój. Widać, że są głodni i po prostu normalni. Widok dziwaka w starym rzęchu nie wzbudza w nich entuzjazmu. Nie dziwie się im zupełnie. Zatrzymuję się przed bramą, wciągam Kukuncia do kabiny przez otwarte okno, sadzam na siedzeniu pasażera i jedziemy razem pod górkę. Szkoda że jest sucho i nie ma błota. Mógłbym w ramach szpanu pobuksować wszystkimi kołami. Mógłbym też się zagrzebać i skompromitować. Coś mi podpowiada, że bliżej mi do tej drugiej opcji. Czuje bowiem, że sprzęgło zaczyna ślizgać.
Gałęzie wychylonych ponad drogę jabłonek uderzają o szybę i szurają o dach. To auto jest niesamowicie wysokie. Bagażnikiem strącamy kilka kilogramów jabłek, które toczą się po dachu, odbijają o koło zapasowe by w końcu poturlać się w dół stoku, pod nogi podążających za nami pieszych.
- Fajna ta tenerówka tata - mówi Kukuncio uradowany - Może pojedziemy zaraz na jakąś wycieczkę?
- No jasne, że tak, tylko najpierw coś zjemy
- Może pojedziemy teraz a zjemy potem? Ja już nie jestem głodny.
- Ale inni są, czekają od dawna na jedzenie. Trzeba jeść.
- Jak się nie je to się nie będzie żyć?
- Jeśli się długo nie będzie jadło to rzeczywiście może tak być. Chodźmy. Daj mi rękę, pomogę Ci zeskoczyć bo tu jest wysoko Z obiadu nie pamiętam zbyt wiele. Minęło już mnóstwo czasu a moja pamięć jest coraz bardziej zawodna. Smaczne mięso, sporo różnorodnych sałatek. Dużo nowych dla mnie twarzy, po przedstawieniu się którym słyszałem
- Już się poznaliśmy u Tomasa
- A rzeczywiście, racja! Strzępki rozmów:
- Jak się spisał samochód?
- Nieźle. Zepsuł się dopiero po 30km. Pękł przewód hamulcowy. Dlatego jestem tak późno. Spędziłem noc w Zamościu. Aaa właśnie - przypomniałem sobie - przywiozłem ze sobą lokalne sery. Jeden śmierdzi
- Ale pech!
- Śmierdział już gdy go kupowałem. Chyba tak jest przyprawiony.
- Pech z samochodem.
- A, tak. Przeczuwałem, że tak będzie. Auto za sześć tysięcy nie mogło być w pełni sprawne.
- To auto kosztowało sześć tysięcy??? - zapytał ktoś z takim niedowierzaniem w głosie, że bałem się zapytać czy to dużo czy mało. Każdy ma inne wyobrażenie tego, ile coś może być warte. Someone's trash is someone else's treasure.
- Krzysiek jest niepocieszony - usłyszałem od Anety - napisałam mu, że kupiłeś Pajero i mówi, że jest zdruzgotany
- Teraz kolej na niego. W końcu nie mogło być tak, że tylko o tych samochodach rozmawiamy przy cytrynówce. Ktoś musiał się zabrać za realizacje tego planu.
- Tata, mogę się pobawić w taksówkę?
- Oczywiście, że tak! - A gdzie chcesz jechać?
- Nad morze!
Przyjazd Marka, żarty, śmiechy, próby zaciągnięcia Justyny przez Kukuncia do stodoły
- No chodź tańczyć a potem tam gdzie jest siano!
I zrobił się wieczór. We wsi położonej w dolinie ciemno robi się dużo szybciej niż na okolicznych wzgórzach. Mogło to zmylić przyjezdnych gości, którzy po kolei odpalali samochody i odjeżdżali. W końcu zostaliśmy tylko my w trójkę i Marek.
- Tata, może pojedziemy na jakąś wycieczkę?
- No dobra, poczekacie chwile? Zrobię z nim kółko po okolicy. Wsiadaj Kukuncio!
Chociaż bywam w tym miejscu już prawie dwadzieścia lat to uświadamiam sobie, że nie znam tam wcale układu lokalnych dróg. Zjeżdżamy w dół i skręcamy w pierwszą polną drogę w prawo. Dwa ślady są doskonale widoczne. Pas pomiędzy nimi obrasta jednak trawa wysoka prawie na metr. Odbijają się od niej światła reflektorów a ona sama szeleści delikatnie o zderzak.
- Czy tym autem można jechać wszędzie?
- Tak mówią. Myślisz, że przejedziemy tą drogą?
- Tak - Kukuncio odparł z taką pewnością w głosie, że aż nie mogłem się nadziwić. Brzmiało to tak, jakby doskonale to wiedział. Po prostu : tak, co to w ogóle za pytanie tata?
Patrzę na niego, na to, z jakim skupieniem patrzy przed siebie i myślę sobie, że rewelacyjne jest to dziecko.
- Kukuncio, pojedziemy kiedyś na jakąś wyprawę?
- Tak - znów tak po prostu.
Po lewej stronie w trawie siedzi grupka dzieci, zwalniam a one mówią nam wesoło, tak trochę zawadiacko, dobry wieczór. Albo są po prostu uprzejme albo położyły na drodze deskę z gwoździem i zachęcają do kontynuowania podróży - myślę ale zaraz potem ganię za to sam siebie - To wesołe, miłe dzieciaki. Nie wiem skąd u mnie takie negatywne nastawienie i tyle uprzedzeń.
Po minięciu ostatnich zabudowań przyspieszam. Szelest trawy narasta, auto podskakuje na dziurach i nierównościach ale bez najmniejszego problemu jedzie czterdzieści, pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Kusi mnie, by skręcić z tego polnego szlaku, dodać jeszcze trochę gazu, puścić się w dół pagórka i przejechać na przełaj przez łąkę. Znam jednak swoje szczęście i od razu wyobrażam sobie, że sekundę po takim manewrze odkryłbym siedzącą w trawie krowę lub porzucony betonowy krąg od szamba. Wjeżdżamy więc tylko dwoma kołami na groblę usypaną po prawej stronie i chwilę potem dojeżdżamy do drogi asfaltowej. Wracamy naokoło pól do domu.
- Co tak krótko? - pyta Kukuncio, wyraźnie zawiedziony
- Teraz kolej mamy. Zobacz jak jest już ciemno. Prawie noc. Mama też chce się przejechać. Wyskakuj. Będziemy jeszcze razem wracać dziś do Krakowa. Jeszcze się najeździsz
- Przypilnujesz go na chwilę? - pytam Marka - chodź Wisienko, teraz twoja kolej.
- Mam wybór? - pyta Marek retorycznie - co mam z nim robić?
- Jakbyśmy nie wrócili to zadbaj o jego edukacje. Pamiętaj, że musi iść na studia, znaleźć sobie fajną dziewczynę. Zadbaj o to, żeby niczego mu nie brakowało. Najlepiej jakbyś mu kupił mieszkanie. Będzie miał łatwiejszy start.
- Ha ha
Jedziemy tym razem w lewo, pod górkę i znów skręcamy w pierwszą drogę na lewo. Nie chcę drugi raz przejeżdżać koło tamtych dzieci. Ta ulica wiedzie na pola za domami, czyli tam gdzie ta poprzednia, tylko nieco wyżej. Po lewej stronie widać naszą stodołę. Skręcamy w tamtą stronę. O dziwo pierwszy fragment drogi jest asfaltowy. Nie mam pojęcia kiedy zrobiono tą drogę. Przysiągłbym, że tam były zawsze same rozpadliny rozjeżdżone przez traktory. Skręcam w prawo z myślą, że pojedziemy zobaczyć jak wygląda nasze pole. Ta droga jest wąska i wiedzie pomiędzy zaoranymi grządkami. Przed nami idzie wolno jakaś kobieta. Ubrana jest w długą sukienkę do pola. Jadę więc niespiesznie, wymijam ją z lewej. Szybko okazuje się jednak, że ta droga nigdzie nie prowadzi. Kończy się ślepo na grządce rzodkiewek. Nawracam ostrożnie i znów powoli wracamy po swoich śladach. Gdy dojeżdżamy do miniętej chwile wcześniej kobiety widzę, że ona wykonuje gest kręcenia korbą. Domyślam się, że prosi by otworzyć okno. Nie może wiedzieć, że u nas szyby otwierają się elektrycznie.
- Dobry wieczór - mówię uprzejmie, zagajając rozmowę, ciekawy tego, o co może nas zapytać.
- Co mi pan rozjeżdża bezczelnie pole!? - rozdziera się ona tymczasem tak niespodziewanie, że zupełnie nie wiem jak zareagować.
- Przepraszam ale nie rozumiem. Przecież jadę drogą - odpowiadam nieśmiało, przytłoczony tym nagle przypuszczonym atakiem.
- Teraz może tak ale ja widuje ten samochód codziennie, przynajmniej od miesiąca! Jeździcie po polach, niszczycie grządki. Myślicie że jak macie auto bóg wie jakie to wam wszystko wolno?!
- Jest pani pewna, ze to my? Zapamiętała pani numer rejestracyjny? Był z Zamościa? Skąd pani wie, że to ja?
- A co to ma za znaczenie? Wiem co widziałam! Nawet przed chwilą pan jeździł po polu, tam na końcu drogi!
- Przepraszam bardzo ale musiałem jakoś nawrócić. Przejechałem tylko przez ten kawałek, gdzie już wszystko jest zebrane. Niczego nie zniszczyłem.
- Teraz pan tak mówi a wczoraj szaleliście po całym polu! Wszędzie są ślady opon!
- No co pani mówi? Wczoraj dopiero kupiłem ten samochód koło Zamościa. Pierwszy raz tu jestem.
- No...
Trochę się uspokoiła i chyba chwilowo zabrakło jej argumentów albo powietrza. Wykorzystałem więc moment, pożegnałem się uprzejmie i pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do naszego pola korzystając z następnej przecznicy. Pszenica już zebrana, zostało ściernisko. Znów miałem ochotę wjechać tam i kolejny raz odpuściłem. W Anglii, na farmie, kręciliśmy kiedyś z Markiem bączki starą toyotą Hilux po polu porannej rosy. Szło nam żałośnie a osoby siedzące na pace czuły dyskomfort spowodowany ogromnym lękiem przed wypadnięciem. Dobrze, że nikt tego nie widział. Kilka dni później ktoś podjechał na to pole starym escortem, wysiadł i go podpalił. Nie ma to jednak żadnego związku z teraźniejszością i nie wiem dlaczego do tego nawiązałem. Czasem jedna myśl uruchamia kolejną i gdy dzieje się tak, gdy leży się już w łóżku, to ciężko potem zasnąć. Chociaż to moje pole i nie powinienem się przejmować to wciąż jednak czułem obecność tej rozeźlonej pani. Ona wciąż gdzieś tam była a jej złość unosiła się z wiatrem i niosła przez pola. Niedługo jakiś pies zaszczeka. One maja dobry węch. Nie dzisiaj więc, nie pora to na szaleństwa. Z miejsca, w którym stanęliśmy dało się dojechać do drogi, którą jechałem wcześniej z Kukunciem. Łączy je zakręt i rozpadlina z kałużą na dnie. Zawracamy. Nie znając możliwości tego samochodu boję się jeszcze wjeżdżać nim w taki dziury. Zwłaszcza w nocy, samemu, bez wyciągarki i na sparciałych oponach. Ruszyliśmy w stronę domu. Zaraz za zakrętem zauważyłem stojącego na poboczu, nieruchomo, chłopa. Na nogach kalosze, w ręce widły. Oświetlony bladym światłem księżyca. Jak z horroru. Brakowało tylko tego, by siedziały na nim kruki.
- Co on tu tak późno jeszcze robi w polu? Przecież jest prawie zupełnie ciemno.
Podjeżdżam bliżej, zwalniam, otwieram okno. Tym razem on zaczyna rozmowę.
- Dzień dobry, przyjechaliście tu na polowanie? - mówi spokojnie ale ze stanowczością w głosie. Poprawia uchwyt na stylisku. Ja znów nie wiem co odpowiedzieć. Ci ludzie to mistrzowie zaskakującego otwarcia.
- Strzelacie do ptaków, hę? - zadaje pomocnicze pytanie, widząc moją tępą minę.
- Skąd taka myśl?
- Ma pan porządny samochód terenowy.
- To? A tak, ale to prawie trzydziestoletnie auto. Nie wiem jeszcze czy jest porządne. Wczoraj go kupiłem.
- Czyli co? Na polowanie?
- Zupełnie nie. Pojechaliśmy zobaczyć jak się sprawy mają na naszym polu.
- Które to wasze pole?
- To następne za tym nielegalnie posadzonym lasem.
- To mój las
- A to pewnie już zalegalizowany?
- Skąd jesteście? - zmienia temat.
- No tutaj, spod dziesiątki. Od G.
- Znałem G. Heńka ma się rozumieć. Wcześniej mieszkał tu jego brat.
- No tak, Józek.
- Porządni ludzie. Pan to kto?
- Michał. Nie G. ale też od G. Heniek to był mój dziadek. Ja tutaj dopiero od niecałych dwudziestu lat bywam. Józka zupełnie nie pamiętam ale gdy dziadek dostał po nim w spadku ten dom to na strychu znaleźliśmy kilkaset butelek po winie. Inne rzeczy wyniosła podobno z domu żona.
- Różnie z tym bywało. Pan z Krakowa?
- Tak ale odkąd dziadek tutaj zarządzał to zawsze mu pomagałem. We dwóch wyremontowaliśmy ten dom, teraz ja to ciągnę dalej.
- Ja to całe życie spędziłem w tej wsi - mówi z nostalgią w głosie. Tutaj się urodziłem i tutaj umrę.
- Mało już jest takich ludzi. Teraz urodzić się trzeba w szpitalu. To już nie te czasy co kiedyś.
- Zgadza się. Wszystko jest inne a my tutaj wciąż żyjemy na swoim.
- A właśnie, o co chodzi z tym rozjeżdżaniem pola? Tamta baba nas przed chwilą zhepała równo, że niby niszczymy uprawy.
- To moja żona - mówi a ja dopiero w tym momencie zauważam, że ona wciąż stoi na skraju pola. Dziesięć, może dwadzieścia metrów przed nami. Patrzy ale nie podchodzi. Słucha. Jestem pewny, że to ona wezwała męża, żeby nas spacyfikował - już jest spokojna.
- Jak pan widzi, jeździmy tylko drogami i to wolno. Nie można nam niczego zarzucić - tym razem to ja zmieniam temat bo on wciąż ma w ręce widły. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zabrał je z domu celem przeprowadzenia szturmu na nasz samochód. Co prawda rozluźnił już trochę chwyt i wydaje się, że nie celuje mi już nimi w szyję ale broń to wciąż broń. Podświadomie czuć niepokój.
- Możliwe, że żona przesadnie zareagowała. Czasem jej się zdarza.
- Jeśli ktoś niszczy pola to nie ma się co dziwić. Doskonale ją rozumiem. Musimy już jechać. Dobranoc
- Dobranoc
Zamykam okno i powoli odjeżdżamy.
- Ufff, niebezpiecznie jest na tych polach nocą.
- Rzeczywiście chciałeś tylko jechać na nasze pole czy teraz to wymyśliłeś?
- Rzeczywiście. Myślałem, że tamtą wąską drogą tam dojedziemy od tyłu i nie będziemy musieli potem zawracać
- Aha
Nie wiem czy Ula gratuluje mi zręcznie przeprowadzonej rozmowy czy ma mnie za dobrego krętacza. Podejrzewam to drugie. Wracamy do domu. Jeszcze tylko kolej Marka żeby się przejechać i będziemy wracać do domu
- Wracajmy, robi się zimno. Kukuncio powinien już spać.
- Gdzie jesteś? Dojeżdżasz już? - Ula pyta zniecierpliwiona - Wszyscy są głodni i coraz pożądliwiej patrzą na mięso.
- Nie dziwie im się. Na pewno wygląda świetnie.
- To będziesz zaraz?
- Raczej nie prędko. Nie czekajcie na mnie, zacznijcie jeść. Nie ma co wszystkich trzymać na głodzie. W końcu i tak się na to jedzenie rzucą - myślę sobie - natury nie da się długo oszukiwać. Można przez chwile, właściwie to bardziej siebie niż ją, ale potem się to z reguły źle kończy. Właściwie to prawie zawsze. W końcu puszczają hamulce i z człowieka wychodzi zwierze - Ja jestem tam gdzie byłem ostatnio. Utknąłem w pielgrzymce. Poruszam się więc wolno, jestem głodny a prawdziwy sens tego wszystkiego mi umyka.
- Jak to? W jakiej pielgrzymce? - Ula pyta niedowierzająco.
- Chyba takiej do Częstochowy
- To gdzie ty jesteś?
- Gdzieś przed Słomnikami. Dużo ludzi idzie drogą i śpiewają. Niektórzy szanty. Dopiero co ich wyminąłem.
- Jak to szanty?
- O barce.
- To kiedy przyjedziesz?
- No nie wiem, może za pół godziny.
- Ojej, to nie za dobrze. Aneta mówi, że nie może zostać długo i chce wracać zaraz po jedzeniu. Damy radę wrócić wszyscy tenerówką?
- No nie wiem, tutaj nie ma pasów z tyłu. Jest tylko ławka z przyklejoną poduszką. Poza tym mam tam rower.
- To co zrobimy?
- Zadzwonię do Marka, może on przyjedzie i was zabierze
- Nie jestem pewna czy chcę wracać z Markiem.
- Poproszę go, żeby się zachowywał przyzwoicie. Chyba nie mamy wyboru.
- No dobra.
- Dam znać jak będę dojeżdżał.
- Okej, to my jeszcze chwile poczekamy.
Wykręcam numer do Marka. W moim telefonie widnieje on pod pseudonimem "Sukin".
Ileż to już lat minęło, kiedy na studiach, biorąc urlop dziekański, razem pracowaliśmy na ziemniaczanym kombajnie w UK? Jeju, już ponad piętnaście. Gdy zaczynaliśmy to Polska jeszcze nie była w Unii. Kupiliśmy sobie wtedy nasze pierwsze telefony komórkowe: Motorole z klapką. Oszołomieni nową technologią wysyłaliśmy sobie mmsy z pokoju do pokoju. Jako pierwszy dostałem zdjęcie jego bosej stopy. Odesłałem mu w zamian swoje kolano. Na szczęście ani on nie kontynuował fotografowania siebie w górę ani ja nie wychodziłem przed szereg. W przeciwnym wypadku nie wiem, czy teraz miałbym do kogo zadzwonić. Faktem jest, że na fali entuzjazmu i w miarę świeżej jeszcze lektury "Wesela" Wyspiańskiego postanowił wpisać mnie wtedy do swojego telefonu jako "Skurwy". Zapewnienia, że to imię literackie, wymyślone przez wielkiego artystę, figurujące w wiekopomnym dziele jakoś do mnie nie przemówiły i w ramach rewanżu czy sprawiedliwości dziejowej, nazwałem go Sukinem. Byliśmy pierwszymi kontaktami w swoich telefonach.
- Cześć Mareczku, nudzi Ci się dzisiaj?
- Powiedzmy, że może mi się nudzić, czego chcesz?
- Żeby nie było, że dzwonię z sympatii albo troski co u Ciebie to od razu zaznaczam, że dzwonie interesownie
- No mów
- Nie przyjechałbyś do Gołego za niedługo?
- Po co?
- Kupiłem terenówkę i jadę tam na grilla ze znajomymi Uli z pracy. Potem trzeba będzie przywieźć Ule do Krakowa
- A ty nie możesz?
- Nie bo w tym aucie są tylko dwa siedzenia a mamy jeszcze Kukuncia.
- A Ula chce ze mną jechać? Ona chyba mnie nie lubi.
- Lubi jak nie jesteś obsceniczny. Nie lubi to mnie, twoja żona. Ma mnie za cymbała.
- No mnie też. To kiedy mam być?
- Możesz być zaraz?
- Nie, koszę trawę u teściów
- No to jak skończysz
- No dobra
- Przy okazji przejedziesz się terenówką.
- Nie musisz mnie przekupywać. Przyjadę. Będzie Aneta?
- Będzie. Czemu pytasz?
- Ona jako jedyna śmieje się z moich żartów
- Nawet z tych niewybrednych?
- Ze wszystkich.
Marek jest spoko. Chyba mamy jednak ze sobą dużo wspólnego. W upływem lat myślę, że coraz więcej. Jest może trochę dziwny ale praktycznie niezmienny od czasów liceum i za to go lubię, choć nie zawsze cenię. Ludzie, jeśli się zmieniają, to z reguły na gorsze. Zwłaszcza Ci, którzy myślą, że zmieniają się na lepsze. Niebezpieczni są głównie Ci, którzy myślą, że muszą, albo potrzebują, zmienić się z dnia na dzień. Ludzie starzy w nagłych zmianach zupełnie się nie odnajdują, nie potrafią dostosować. Każdy to widzi a niekiedy nawet rozumie. Ci w średnim wieku często też sobie w nowej sytuacji nie umieją poradzić, z tym że oni jeszcze o tym nie wiedzą. Kończą jako radykałowie albo zostawiają za sobą zgliszcza. Często jedno i drugie. Trzeba trzymać się więc blisko z tymi stałymi w zachowaniu, tymi, którzy od każdej zasady umieją znaleźć wyjątek albo chociaż tymi ewoluującymi spokojnie w obranym wcześniej kierunku. Nawet jeśli tym kierunkiem jest szaleństwo czy zjazd po równi pochyłej.
- Będę za chwilę, już zjeżdżam z górki - mówię tym samym dzwoniąc do Uli
- Dobra, to wybiegamy na drogę
- Tylko uważajcie, żeby z drugiej strony ktoś was nie rozjechał
Tam jest stromo i wrzucając na luz, obojętne czy samochodem, rowerem, czy traktorem z podpiętym wozem, można osiągać prędkości autostradowe. Tylko konie się tam nie rozpędzają. Może dlatego, że mają generalnie dość wiejskiego życia i mają nogi zamiast kół. Być może jest to jeden z powodów coraz rzadszej ich obecności na polskiej prowincji.
Zjeżdżam z górki z przeciwnej strony. Wieś położona jest bowiem w dolinie. Skręcam po łuku w prawo i rzeczywiście widzę ich. Są. Tym razem nie ci rozpędzeni szaleńcy a komitet powitalny. Nie mają transparentów ani nie odpalają petard ale machają rękami, widzę kilka uśmiechniętych twarzy. Jest miło i nawet się wzruszam. Ula trzyma Kukuncia, żeby nie wpadł pod koła. Domyślam się, że dziewczyna z szerokim uśmiechem, machająca energicznie na czele pochodu to Justyna. Reszta zachowuje stoicki spokój. Widać, że są głodni i po prostu normalni. Widok dziwaka w starym rzęchu nie wzbudza w nich entuzjazmu. Nie dziwie się im zupełnie. Zatrzymuję się przed bramą, wciągam Kukuncia do kabiny przez otwarte okno, sadzam na siedzeniu pasażera i jedziemy razem pod górkę. Szkoda że jest sucho i nie ma błota. Mógłbym w ramach szpanu pobuksować wszystkimi kołami. Mógłbym też się zagrzebać i skompromitować. Coś mi podpowiada, że bliżej mi do tej drugiej opcji. Czuje bowiem, że sprzęgło zaczyna ślizgać.
Gałęzie wychylonych ponad drogę jabłonek uderzają o szybę i szurają o dach. To auto jest niesamowicie wysokie. Bagażnikiem strącamy kilka kilogramów jabłek, które toczą się po dachu, odbijają o koło zapasowe by w końcu poturlać się w dół stoku, pod nogi podążających za nami pieszych.
- Fajna ta tenerówka tata - mówi Kukuncio uradowany - Może pojedziemy zaraz na jakąś wycieczkę?
- No jasne, że tak, tylko najpierw coś zjemy
- Może pojedziemy teraz a zjemy potem? Ja już nie jestem głodny.
- Ale inni są, czekają od dawna na jedzenie. Trzeba jeść.
- Jak się nie je to się nie będzie żyć?
- Jeśli się długo nie będzie jadło to rzeczywiście może tak być. Chodźmy. Daj mi rękę, pomogę Ci zeskoczyć bo tu jest wysoko Z obiadu nie pamiętam zbyt wiele. Minęło już mnóstwo czasu a moja pamięć jest coraz bardziej zawodna. Smaczne mięso, sporo różnorodnych sałatek. Dużo nowych dla mnie twarzy, po przedstawieniu się którym słyszałem
- Już się poznaliśmy u Tomasa
- A rzeczywiście, racja! Strzępki rozmów:
- Jak się spisał samochód?
- Nieźle. Zepsuł się dopiero po 30km. Pękł przewód hamulcowy. Dlatego jestem tak późno. Spędziłem noc w Zamościu. Aaa właśnie - przypomniałem sobie - przywiozłem ze sobą lokalne sery. Jeden śmierdzi
- Ale pech!
- Śmierdział już gdy go kupowałem. Chyba tak jest przyprawiony.
- Pech z samochodem.
- A, tak. Przeczuwałem, że tak będzie. Auto za sześć tysięcy nie mogło być w pełni sprawne.
- To auto kosztowało sześć tysięcy??? - zapytał ktoś z takim niedowierzaniem w głosie, że bałem się zapytać czy to dużo czy mało. Każdy ma inne wyobrażenie tego, ile coś może być warte. Someone's trash is someone else's treasure.
- Krzysiek jest niepocieszony - usłyszałem od Anety - napisałam mu, że kupiłeś Pajero i mówi, że jest zdruzgotany
- Teraz kolej na niego. W końcu nie mogło być tak, że tylko o tych samochodach rozmawiamy przy cytrynówce. Ktoś musiał się zabrać za realizacje tego planu.
- Tata, mogę się pobawić w taksówkę?
- Oczywiście, że tak! - A gdzie chcesz jechać?
- Nad morze!
Przyjazd Marka, żarty, śmiechy, próby zaciągnięcia Justyny przez Kukuncia do stodoły
- No chodź tańczyć a potem tam gdzie jest siano!
I zrobił się wieczór. We wsi położonej w dolinie ciemno robi się dużo szybciej niż na okolicznych wzgórzach. Mogło to zmylić przyjezdnych gości, którzy po kolei odpalali samochody i odjeżdżali. W końcu zostaliśmy tylko my w trójkę i Marek.
- Tata, może pojedziemy na jakąś wycieczkę?
- No dobra, poczekacie chwile? Zrobię z nim kółko po okolicy. Wsiadaj Kukuncio!
Chociaż bywam w tym miejscu już prawie dwadzieścia lat to uświadamiam sobie, że nie znam tam wcale układu lokalnych dróg. Zjeżdżamy w dół i skręcamy w pierwszą polną drogę w prawo. Dwa ślady są doskonale widoczne. Pas pomiędzy nimi obrasta jednak trawa wysoka prawie na metr. Odbijają się od niej światła reflektorów a ona sama szeleści delikatnie o zderzak.
- Czy tym autem można jechać wszędzie?
- Tak mówią. Myślisz, że przejedziemy tą drogą?
- Tak - Kukuncio odparł z taką pewnością w głosie, że aż nie mogłem się nadziwić. Brzmiało to tak, jakby doskonale to wiedział. Po prostu : tak, co to w ogóle za pytanie tata?
Patrzę na niego, na to, z jakim skupieniem patrzy przed siebie i myślę sobie, że rewelacyjne jest to dziecko.
- Kukuncio, pojedziemy kiedyś na jakąś wyprawę?
- Tak - znów tak po prostu.
Po lewej stronie w trawie siedzi grupka dzieci, zwalniam a one mówią nam wesoło, tak trochę zawadiacko, dobry wieczór. Albo są po prostu uprzejme albo położyły na drodze deskę z gwoździem i zachęcają do kontynuowania podróży - myślę ale zaraz potem ganię za to sam siebie - To wesołe, miłe dzieciaki. Nie wiem skąd u mnie takie negatywne nastawienie i tyle uprzedzeń.
Po minięciu ostatnich zabudowań przyspieszam. Szelest trawy narasta, auto podskakuje na dziurach i nierównościach ale bez najmniejszego problemu jedzie czterdzieści, pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Kusi mnie, by skręcić z tego polnego szlaku, dodać jeszcze trochę gazu, puścić się w dół pagórka i przejechać na przełaj przez łąkę. Znam jednak swoje szczęście i od razu wyobrażam sobie, że sekundę po takim manewrze odkryłbym siedzącą w trawie krowę lub porzucony betonowy krąg od szamba. Wjeżdżamy więc tylko dwoma kołami na groblę usypaną po prawej stronie i chwilę potem dojeżdżamy do drogi asfaltowej. Wracamy naokoło pól do domu.
- Co tak krótko? - pyta Kukuncio, wyraźnie zawiedziony
- Teraz kolej mamy. Zobacz jak jest już ciemno. Prawie noc. Mama też chce się przejechać. Wyskakuj. Będziemy jeszcze razem wracać dziś do Krakowa. Jeszcze się najeździsz
- Przypilnujesz go na chwilę? - pytam Marka - chodź Wisienko, teraz twoja kolej.
- Mam wybór? - pyta Marek retorycznie - co mam z nim robić?
- Jakbyśmy nie wrócili to zadbaj o jego edukacje. Pamiętaj, że musi iść na studia, znaleźć sobie fajną dziewczynę. Zadbaj o to, żeby niczego mu nie brakowało. Najlepiej jakbyś mu kupił mieszkanie. Będzie miał łatwiejszy start.
- Ha ha
Jedziemy tym razem w lewo, pod górkę i znów skręcamy w pierwszą drogę na lewo. Nie chcę drugi raz przejeżdżać koło tamtych dzieci. Ta ulica wiedzie na pola za domami, czyli tam gdzie ta poprzednia, tylko nieco wyżej. Po lewej stronie widać naszą stodołę. Skręcamy w tamtą stronę. O dziwo pierwszy fragment drogi jest asfaltowy. Nie mam pojęcia kiedy zrobiono tą drogę. Przysiągłbym, że tam były zawsze same rozpadliny rozjeżdżone przez traktory. Skręcam w prawo z myślą, że pojedziemy zobaczyć jak wygląda nasze pole. Ta droga jest wąska i wiedzie pomiędzy zaoranymi grządkami. Przed nami idzie wolno jakaś kobieta. Ubrana jest w długą sukienkę do pola. Jadę więc niespiesznie, wymijam ją z lewej. Szybko okazuje się jednak, że ta droga nigdzie nie prowadzi. Kończy się ślepo na grządce rzodkiewek. Nawracam ostrożnie i znów powoli wracamy po swoich śladach. Gdy dojeżdżamy do miniętej chwile wcześniej kobiety widzę, że ona wykonuje gest kręcenia korbą. Domyślam się, że prosi by otworzyć okno. Nie może wiedzieć, że u nas szyby otwierają się elektrycznie.
- Dobry wieczór - mówię uprzejmie, zagajając rozmowę, ciekawy tego, o co może nas zapytać.
- Co mi pan rozjeżdża bezczelnie pole!? - rozdziera się ona tymczasem tak niespodziewanie, że zupełnie nie wiem jak zareagować.
- Przepraszam ale nie rozumiem. Przecież jadę drogą - odpowiadam nieśmiało, przytłoczony tym nagle przypuszczonym atakiem.
- Teraz może tak ale ja widuje ten samochód codziennie, przynajmniej od miesiąca! Jeździcie po polach, niszczycie grządki. Myślicie że jak macie auto bóg wie jakie to wam wszystko wolno?!
- Jest pani pewna, ze to my? Zapamiętała pani numer rejestracyjny? Był z Zamościa? Skąd pani wie, że to ja?
- A co to ma za znaczenie? Wiem co widziałam! Nawet przed chwilą pan jeździł po polu, tam na końcu drogi!
- Przepraszam bardzo ale musiałem jakoś nawrócić. Przejechałem tylko przez ten kawałek, gdzie już wszystko jest zebrane. Niczego nie zniszczyłem.
- Teraz pan tak mówi a wczoraj szaleliście po całym polu! Wszędzie są ślady opon!
- No co pani mówi? Wczoraj dopiero kupiłem ten samochód koło Zamościa. Pierwszy raz tu jestem.
- No...
Trochę się uspokoiła i chyba chwilowo zabrakło jej argumentów albo powietrza. Wykorzystałem więc moment, pożegnałem się uprzejmie i pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do naszego pola korzystając z następnej przecznicy. Pszenica już zebrana, zostało ściernisko. Znów miałem ochotę wjechać tam i kolejny raz odpuściłem. W Anglii, na farmie, kręciliśmy kiedyś z Markiem bączki starą toyotą Hilux po polu porannej rosy. Szło nam żałośnie a osoby siedzące na pace czuły dyskomfort spowodowany ogromnym lękiem przed wypadnięciem. Dobrze, że nikt tego nie widział. Kilka dni później ktoś podjechał na to pole starym escortem, wysiadł i go podpalił. Nie ma to jednak żadnego związku z teraźniejszością i nie wiem dlaczego do tego nawiązałem. Czasem jedna myśl uruchamia kolejną i gdy dzieje się tak, gdy leży się już w łóżku, to ciężko potem zasnąć. Chociaż to moje pole i nie powinienem się przejmować to wciąż jednak czułem obecność tej rozeźlonej pani. Ona wciąż gdzieś tam była a jej złość unosiła się z wiatrem i niosła przez pola. Niedługo jakiś pies zaszczeka. One maja dobry węch. Nie dzisiaj więc, nie pora to na szaleństwa. Z miejsca, w którym stanęliśmy dało się dojechać do drogi, którą jechałem wcześniej z Kukunciem. Łączy je zakręt i rozpadlina z kałużą na dnie. Zawracamy. Nie znając możliwości tego samochodu boję się jeszcze wjeżdżać nim w taki dziury. Zwłaszcza w nocy, samemu, bez wyciągarki i na sparciałych oponach. Ruszyliśmy w stronę domu. Zaraz za zakrętem zauważyłem stojącego na poboczu, nieruchomo, chłopa. Na nogach kalosze, w ręce widły. Oświetlony bladym światłem księżyca. Jak z horroru. Brakowało tylko tego, by siedziały na nim kruki.
- Co on tu tak późno jeszcze robi w polu? Przecież jest prawie zupełnie ciemno.
Podjeżdżam bliżej, zwalniam, otwieram okno. Tym razem on zaczyna rozmowę.
- Dzień dobry, przyjechaliście tu na polowanie? - mówi spokojnie ale ze stanowczością w głosie. Poprawia uchwyt na stylisku. Ja znów nie wiem co odpowiedzieć. Ci ludzie to mistrzowie zaskakującego otwarcia.
- Strzelacie do ptaków, hę? - zadaje pomocnicze pytanie, widząc moją tępą minę.
- Skąd taka myśl?
- Ma pan porządny samochód terenowy.
- To? A tak, ale to prawie trzydziestoletnie auto. Nie wiem jeszcze czy jest porządne. Wczoraj go kupiłem.
- Czyli co? Na polowanie?
- Zupełnie nie. Pojechaliśmy zobaczyć jak się sprawy mają na naszym polu.
- Które to wasze pole?
- To następne za tym nielegalnie posadzonym lasem.
- To mój las
- A to pewnie już zalegalizowany?
- Skąd jesteście? - zmienia temat.
- No tutaj, spod dziesiątki. Od G.
- Znałem G. Heńka ma się rozumieć. Wcześniej mieszkał tu jego brat.
- No tak, Józek.
- Porządni ludzie. Pan to kto?
- Michał. Nie G. ale też od G. Heniek to był mój dziadek. Ja tutaj dopiero od niecałych dwudziestu lat bywam. Józka zupełnie nie pamiętam ale gdy dziadek dostał po nim w spadku ten dom to na strychu znaleźliśmy kilkaset butelek po winie. Inne rzeczy wyniosła podobno z domu żona.
- Różnie z tym bywało. Pan z Krakowa?
- Tak ale odkąd dziadek tutaj zarządzał to zawsze mu pomagałem. We dwóch wyremontowaliśmy ten dom, teraz ja to ciągnę dalej.
- Ja to całe życie spędziłem w tej wsi - mówi z nostalgią w głosie. Tutaj się urodziłem i tutaj umrę.
- Mało już jest takich ludzi. Teraz urodzić się trzeba w szpitalu. To już nie te czasy co kiedyś.
- Zgadza się. Wszystko jest inne a my tutaj wciąż żyjemy na swoim.
- A właśnie, o co chodzi z tym rozjeżdżaniem pola? Tamta baba nas przed chwilą zhepała równo, że niby niszczymy uprawy.
- To moja żona - mówi a ja dopiero w tym momencie zauważam, że ona wciąż stoi na skraju pola. Dziesięć, może dwadzieścia metrów przed nami. Patrzy ale nie podchodzi. Słucha. Jestem pewny, że to ona wezwała męża, żeby nas spacyfikował - już jest spokojna.
- Jak pan widzi, jeździmy tylko drogami i to wolno. Nie można nam niczego zarzucić - tym razem to ja zmieniam temat bo on wciąż ma w ręce widły. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zabrał je z domu celem przeprowadzenia szturmu na nasz samochód. Co prawda rozluźnił już trochę chwyt i wydaje się, że nie celuje mi już nimi w szyję ale broń to wciąż broń. Podświadomie czuć niepokój.
- Możliwe, że żona przesadnie zareagowała. Czasem jej się zdarza.
- Jeśli ktoś niszczy pola to nie ma się co dziwić. Doskonale ją rozumiem. Musimy już jechać. Dobranoc
- Dobranoc
Zamykam okno i powoli odjeżdżamy.
- Ufff, niebezpiecznie jest na tych polach nocą.
- Rzeczywiście chciałeś tylko jechać na nasze pole czy teraz to wymyśliłeś?
- Rzeczywiście. Myślałem, że tamtą wąską drogą tam dojedziemy od tyłu i nie będziemy musieli potem zawracać
- Aha
Nie wiem czy Ula gratuluje mi zręcznie przeprowadzonej rozmowy czy ma mnie za dobrego krętacza. Podejrzewam to drugie. Wracamy do domu. Jeszcze tylko kolej Marka żeby się przejechać i będziemy wracać do domu
- Wracajmy, robi się zimno. Kukuncio powinien już spać.
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Po domem jest już zupełnie ciemno. Przejeżdżamy pod drzewami, mijamy pergolę. Reflektory oświetlają zszarzałe przez lata deski stodoły, drewno ułożone pod stajnią, subaru Marka i w końcu jego samego, stojącego na schodach. Czasem, gdy wjeżdżam tam samochodem nocą i światła wydobywają z mroku kolejne fragmenty zabudowań to w ciemności migają mi świecące oczy kotów. Żaden nie jest mój ale z jakiegoś powodu przychodzą tam i siedzą w dzień, krążą w nocy, zjadają myszy. Na szczęście nie sikają dużo i specjalnie nie cuchnie. Kiedyś przyszła tam ciężarna kotka, zadomowiła się i okociła w stajni. Dziadek, jako że to była jego stajnia i poczuł się zaszczycony tą obecnością oraz okazanym zaufaniem, donosił jej regularnie jedzenie a nawet wyciął w drzwiach dziurę przy zawiasie, by łatwiej jej było wchodzić i wychodzić. Małym kotkom, gdy już przestały być ślepe i zaczęły się ruszać, zrobił ze sznurków i patyczków zabawki do trącania łapkami. Piszczały wesoło i biegały dookoła. Tydzień później znaleźliśmy je rozszarpane na strzępy na zakrwawionym betonie. Dziadek oskarżył o to kotobójstwo, zaocznie ma się rozumieć, kunę. Trzeba bowiem wiedzieć, że kuny w tym miejscu są zdolne do wszystkiego. Słuchając jego czy sąsiadów, można by dojść do wniosku, być może słusznego, bo kto to może poza nimi wiedzieć, że to zwierzęta pozbawione skrupułów i hamulców moralnych. Nie różnią się więc pod tym względem od innych stworzeń. Znajdują się tylko w innej sytuacji i mają inne możliwości. Kiedyś z winorośli opartej o stodołę, w jeden dzień, zniknęły wszystkie kiście winogron. Sąsiadka przyuważona przy ogrodzeniu, właściwie jeszcze mlaskając, oznajmiła, tak praktycznie na ucho, szeptem i w wielkiej konspiracji, że wie kto to zrobił:
- To kuna
Prawie jak filmowy Zorro. Brakowało tylko litery K wygryzionej gdzieś na płocie. Dziadek był innego zdania i nawet specjalnie tego nie ukrywał
- A co mi pani o jakiejś kunie będzie opowiadać. Samaś to babo zeżarła!
Jedyną niewiadomą było jak, będąc grubą, przelazła przez chybotliwą siatkę. Zwłaszcza że siatka nie była powalona a na wystającej z niej drutach nie wisiały strzępy sukienki. To był słaby punkt oskarżenia i zarzut trzeba było ostatecznie oddalić. Tak czy siak, porzucając teraz tą dygresję, jadąc przez mrok zastanawiam się co by było, gdyby pewnego razu wyłonił mi się tam z ciemności jakiś potwór. Np topielec albo wisielec, czyli nie do końca potwór ale równie straszny. Ewentualnie ta baba z kiścią winogron. Ciszę nocy przeszywałoby jej mlaskanie a ona sama obsiadła by była przez kuny. Najlepiej całe czarne i z winogronami zamiast oczu. Mogłyby też być szkieletami ale wtedy zamiast winogron musiałyby mieć w oczodołach rodzynki. Jeju, mam nadzieję, że coś takiego nigdy mi się nawet nie przyśni. Tym razem jednak jest tu tylko Marek. Nad nim świeci się blado stara żarówka o małej mocy a światło zapalone w kuchni, pozbawionej firanek, kładzie się na trawniku jasnym prostokątem. Przez otwarte drzwi dochodzą nas dźwięki muzyki.
- I jak było? - pytam Marka zeskakując z siedzenia - gdzie Kukuncio? Kazał Ci się bawić samochodami?
- A nawet nie. Całkiem spoko było, puszczał mi winyle. Teraz chyba tańczy. Musze przyznać że on całkiem rozgarnięty i rozrywkowy jest w przeciwieństwie do Ciebie. Musicie mieć luźnego listonosza.
- No Kukuncio dobry jest. Do tego ładniejszy i ma większe powodzenie. Będzie miał fajne życie, mam nadzieję.
- Pewnie co innego też ma większe.
- Przerażasz mnie czasem. Właściwie to prawie cały czas.
- Spadaj. Jak wam się jeździło?
- Baba na nas nakrzyczała na polu a chłop chciał dźgnąć widłami ale jakoś się wywinęliśmy. Chcesz jechać?
- Nie za późno już? Ciemno jest całkiem. Ula nie chce jeszcze wracać? Czemu na was krzyczała?
- No nie wiem, zróbmy szybką pętle. Możemy się jeszcze chwilę przejechać? - zwracam się tym razem do Uli
- No jedźcie ale nie na długo. Ciemno już i zimno.
- No to wsiadaj - wręczam Markowi klucze
- Gdzie mam jechać? O kurde ale to auto jest wysokie. Jak autobus.
- Pojęcia nie mam. Z dala od tego pola. Może tam na wprost?
- Co tam jest?
- Chyba las. Tamta baba nas oskarżyła, że od miesiąca jeździmy jej tym autem po polu.
- Jeździcie?
- No jak?
- Rzeczywiście to auto chodzi jak autobus ale ten wlot na masce ma zajebisty.
- Mi trochę szkoda, że to nie V6. Zawsze chciałem mieć auto z prawdziwym silnikiem.
- E tam, to auto jest zajebiste tylko umyj mu przednią szybę i wymień opony bo są strasznie sparciałe.
- Nie wiem czy mnie stać na takie opony. One są przecież ogromne. Jak od monster trucka. Szybę mogę chyba umyć. Dobrze, że nie próbujesz włączać wycieraczek. Widziałem, że przewód od spryskiwacza jest dziurawy, z resztą tak samo jak zbiornik a wycieraczki nie maja gumy. Jeździłeś kiedyś takim autem?
- Takim trupem? Nie.
- Terenowym
- Raz, na wyjeździe integracyjnym. Zabrali nas na jakiś tor i wsadzili do takiego auta. Tamten to była chyba dwójka i to ta dłuższa wersja z pięcioma drzwiami. Tu jest szlaban, gdzie jedziemy? Mogę tu wjechać?
- Chyba tak chociaż ja już jestem wystraszony. Jak zobaczysz chłopa z widłami to uciekamy.
Jedziemy przez jakieś świeżo przeorane pole. Jest sucho więc się nie zapadamy. Wszędzie leżą duże grudy ziemi ale nie trzeba nawet włączać napędu na wszystkie koła by przez nie przejechać.
- Co Cię ten chłop tak wystraszył?
- Niepokojący był. Gdyby nie to, że jestem miejscowy to myślę, że by mnie zaatakował i poprzebijał tymi widłami opony. Chyba jakaś samoobrona chłopska się tu uformowała. Ciekawe czy kogoś tu zlinczują kiedyś.
- Szkoda że nie Ciebie. Spoko ten samochód. Wracamy? Ula pewnie będzie zła, że nas nie ma
- Wracamy. Postarasz się zachowywać normalnie jak będziesz z nią wracał?
- No mogę spróbować. Czasem nawet mi wychodzi.
- Dzięki
Gasimy światła, zamykamy dom. Marek z Ulą zjeżdżają na dół i czekają za bramą. Czerwone światła subaru znikają za żywopłotem. Ja usadzam Kukuncia na siedzeniu pasażera. Słychać cykające świerszcze. Niebo usłane jest gwiazdami. Okrążam samochód a nad głową przelatuje mi jakieś ciemne stworzenie.
- Widziałeś Kukuncio nietoperza? - pytam wsiadając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jak wyglądał?
- Taki czarny ze skrzydłami. Jak ptak tylko lata w ciemności - odpowiadam zadowolony z siebie, że znalazłem zarówno podobieństwo jak i różnicę pomiędzy gatunkami.
- Jak sowa?
- Cholera...Nie do końca ale chyba nie umiem tego na szybko wytłumaczyć. Emituje ultradźwięki, być może widzi promienie UV no i...w sumie...
Na szczęście Kukuncio, z taką samą łatwością, z jaką mnie zaskoczył chwilę wcześniej, tak teraz wybawia mnie z opresji sprowadzając trudne zagadnienie do samej jego esencji
- Może nas ugryźć? - pyta
- Sam nie wiem ale to chyba mało prawdopodobne. One gryzą tylko w filmach.
Zjeżdżamy na dół i my. Zamykam bramę.
- Jedziecie pierwsi? pytam Marka
- Nie, jedź ty. Subaryna ma tak słabe światła, że nic w nocy nie widzę
- No dobra
Ciemno, pusta droga, włączam długie światła, które oświetlają wszystko od asfaltu aż po korony drzew. Biały korytarz a po obu stronach ciemność, nicość. Na górce, za skrzyżowaniem, przy małym białym domku, jest długi ale zdradliwy zakręt w lewo. Rosną tam przy drodze drzewa i nie widać przez to ani jak ostry jest ten zakręt ani czy coś z przeciwka nie jedzie ani tym bardziej, że ten zakręt to tak na prawdę dwa zakręty jeden po drugim. Kiedyś, gdy wieźliśmy dwieściepiątką szafę na wieś, obróciło nas na mokrej nawierzchni i walnęliśmy tyłem auta w jedno z tych drzew. Huk, rozsypane wszędzie szkło z tylnej szyby, auto stojące w poprzek drogi...wzdrygam się na samo wspomnienie i widzę na poboczu psa, dokładnie w tym samym miejscu, tylko po drugiej stronie drogi. Stoi na poboczu i patrzy w naszą stronę. Widzę go tak dokładnie jakby wszystkie światła skierowane były tylko na niego a czas zwolnił. Ciemność, pomruk silnika i ten pies na poboczu wybiegający na drogę prosto pod koła. Naciskam hamulec ale praktycznie nic się nie dzieje, skręcam kierownicą ale nic to nie zmienia. Słychać niewielki stuk, czuć go na kierownicy. Łamane kości, zgniatana głowa.
- Przejechaliśmy po nim? - pyta Kukuncio. Tak spokojnie i bez emocji, że aż mnie przeraża.
- Tak - odpowiadam po chwili, zasmucony - wskoczył nam pod koła, nic nie mogłem zrobić - tłumaczę sam siebie. Nie wiem co mu odpowiedzieć. Nie wiem jak powinienem się zachować.
- Nie żyje?
Chwile nie odpowiadam, zamyślam się, w końcu mówię
- Obawiam się że tak.
Kukuncio ostatnio przechodzi etap zaciekawienia śmiercią. Pyta czy jak zachoruje to umrze, czemu umarł dziadek Henio i co się dzieje potem.
- Nic, znika się i tyle.
Tym razem jednak nie zadaje pytań. Patrzy przed siebie. Ja zwalniam. Hamulce w tym samochodzie to groza. Powinienem zatrzymać się, wyjść, sprawdzić co z tym psem? To pewnie pies z tego domu. Czyjś Fafik, czyjś kompan. Ktoś na niego pewnie czekał. Ktoś go znajdzie rano wybebeszonego. Co jeśli jeszcze żyje? Kukuncio kiedyś pożyczył sobie z biblioteki książkę o bohaterskich psach. Jeden został potrącony przez samochód a drugi przy nim czatował, szczekając i ostatecznie wzywając pomoc. Czy to jest taka właśnie sytuacja? A co jeśli ten pies jest w połowie płaski a druga połowa miotana jest konwulsjami? Co miałbym zrobić? Odklejać pierwszą połowę? Przejechać drugą? Przecież to sytuacja nie do zniesienia. Najłatwiej zapomnieć, wyrzucić z pamięci, pojechać dalej. Na szczęście tym razem z pomocną ręką przyszedł mi nieoczekiwanie Marek:
- Widziałeś zdechłego psa na drodze kilometr za Gołym? - pyta - Mi się wydaje, że mam coś z oczami. Przysiągłbym, że chwile wcześniej go tam nie było i nagle się pojawił.
- Ruszał się?
- Zdechły mówiłem. Ty to jednak jesteś strasznie głupi.
- Widziałem. Wcześniej rzeczywiście go nie było. Wszystko z tobą w porządku, tzn z oczami bo o reszcie się nie wypowiadam. To ja go rozjechałem. Chciałem go wziąć między koła ale się nie udało
- O to jak gęś kiedyś w Sielpi! Całe szczęście. Jakby Ci się powiodło to ja bym miał rozwalony zderzak a u Ciebie nie ma pewnie śladu
- No to się cieszę - odpowiadam - nie pamiętałem już o tej gęsi.
Jadę zamyślony, zwalniam. Szkoda mi tego psa jak cholera. Zjeżdżamy w dół, mijamy serpentyny. Na wyjściu z ostatniego zakrętu z krzaków wytacza się na drogę dwóch chłopów bez koszulek. Trzymają się nawzajem w pasie, żeby nie upaść. Naciskam hamulec i znów niewiele się dzieje. Kręcę kierownicą, czuję jakby serce mi stanęło, wstrzymuję oddech. Mijam ich lewą stroną. Dziesięć kilometrów na godzinę więcej i bym ich rozjechał.
- Ten pies, rzucając się pod koła, niejako uratował im życie - mówię do Kukuncia i w tym momencie zauważam, że on już śpi. Oddycha spokojnie oparty o oparcie fotela - gdyby nie to psie samobójstwo jechałbym teraz szybciej - dokańczam sam sobie w głowie...- to jednak był pies bohater.
Wjeżdżamy do kolejnej wsi, już na górce. Środkiem drogi, tutaj już krajowej, przemieszcza się następna grupa pijaków. Niektórzy próbują sami, inni idą parami. Niewiarygodne jak można się upodlić. Jadę wolno, mijam ich slalomem, wciąż szkoda mi tego psa. Słyszę, że ci tutaj śpiewają. Można by pomyśleć, że wracają z jakiegoś wesela ale przecież jest ledwo dziesiąta. Na dezerterów z pielgrzymki też nie wyglądają. Czasy mamy ciekawe ale jakbym u którego z nich zobaczył megafon na kiju to nie uwierzyłbym własnym oczom. Mimo wszystko nie mam pojęcia co się tutaj wyprawia. Swoje do całego tego mętliku dokłada Marek, który wyjeżdża na lewy pas i mruga długimi światłami. Teraz wygląda to jak dyskoteka. Męska potańcówka w blasku stroboskopu.
- Cóż ty wyprawiasz? - dzwonię do niego chociaż jedziemy tak wolno i tak blisko siebie, że moglibyśmy rozmawiać przez szybę
- To nie do Ciebie idioto. Tych z przeciwka ostrzegam, żeby ich nie rozjechali.
- A to spoko. Przerąbane jest jechać w sobotnią noc przez te wsie. Myślisz, że oni dożyją poranka?
- Ci pijacy? Myślę, że oni w ostatniej chwili odskakują.
Ja nie jestem tego taki pewien.
Dojeżdżamy do domu. Ula zanosi na rękach śpiącego Kukuncia. Ja wyciągam z bagażnika rower. Oglądam się na zaparkowany przed blokiem samochód
Ciężko ukryć, że on tu nie pasuje. Nie dość, że jest inny to jeszcze tak duży, że rzuca się w oczy. Jak zebra między kucykami. Plus dla niego, że ma swój charakter i tożsamość i takie rzeczy można stwierdzić od razu. Z ludźmi jest dużo trudniej. Można próbować miliona rzeczy, widzieć się w różnych sytuacjach, by ostatecznie nie przypasować do żadnej lub przypasować do niespodziewanej. Co gorsza bardzo rzadko da się to przewidzieć z góry. Zwłaszcza jeśli chodzi o te niespodziewane. Przynajmniej samemu. Być może z zewnątrz jest to tak oczywiste jak dla mnie w przypadku tego samochodu? W końcu on sam chyba jeszcze się nie zorientował, że to nowe, wygodne, spokojne to na dłuższą metę nie dla niego?
- Jak się jechało z Markiem? - pytam po wejściu do domu. Opieram rower o ścianę w przedpokoju - eh, nie zjedliśmy w końcu tego sera. Włożę go do lodówki.
- Włóż. Wyjątkowo dobrze się jechało. Zagadywał, opowiadał i ani trochę nie był chamski. Widać, że się starał. Nawet potrafi być miły.
Sms od Marka:
- Ula zapunktowała w drodze powrotnej. Powiedziała, że silnik subaryny fajny odgłos wydaje. Powstrzymywałem się też od komentarzy, które mogłyby wprawić ją w zakłopotanie. Chyba było nieźle. Połowę drogi się mnie pytała skąd się u nas biorą kryzysy 40 latków.
- Twoja żona Cię czasem chwali za ten silnik, czy ma Cię za debila, że coś takiego kupiłeś?
- Raczej to drugie.
Nie mam pojęcia skąd się biorą te kryzysy. Pewnie z miliona różnych przyczyn a może po prostu z tęsknoty za motywacją, by znów się w czymś postarać?
- To kuna
Prawie jak filmowy Zorro. Brakowało tylko litery K wygryzionej gdzieś na płocie. Dziadek był innego zdania i nawet specjalnie tego nie ukrywał
- A co mi pani o jakiejś kunie będzie opowiadać. Samaś to babo zeżarła!
Jedyną niewiadomą było jak, będąc grubą, przelazła przez chybotliwą siatkę. Zwłaszcza że siatka nie była powalona a na wystającej z niej drutach nie wisiały strzępy sukienki. To był słaby punkt oskarżenia i zarzut trzeba było ostatecznie oddalić. Tak czy siak, porzucając teraz tą dygresję, jadąc przez mrok zastanawiam się co by było, gdyby pewnego razu wyłonił mi się tam z ciemności jakiś potwór. Np topielec albo wisielec, czyli nie do końca potwór ale równie straszny. Ewentualnie ta baba z kiścią winogron. Ciszę nocy przeszywałoby jej mlaskanie a ona sama obsiadła by była przez kuny. Najlepiej całe czarne i z winogronami zamiast oczu. Mogłyby też być szkieletami ale wtedy zamiast winogron musiałyby mieć w oczodołach rodzynki. Jeju, mam nadzieję, że coś takiego nigdy mi się nawet nie przyśni. Tym razem jednak jest tu tylko Marek. Nad nim świeci się blado stara żarówka o małej mocy a światło zapalone w kuchni, pozbawionej firanek, kładzie się na trawniku jasnym prostokątem. Przez otwarte drzwi dochodzą nas dźwięki muzyki.
- I jak było? - pytam Marka zeskakując z siedzenia - gdzie Kukuncio? Kazał Ci się bawić samochodami?
- A nawet nie. Całkiem spoko było, puszczał mi winyle. Teraz chyba tańczy. Musze przyznać że on całkiem rozgarnięty i rozrywkowy jest w przeciwieństwie do Ciebie. Musicie mieć luźnego listonosza.
- No Kukuncio dobry jest. Do tego ładniejszy i ma większe powodzenie. Będzie miał fajne życie, mam nadzieję.
- Pewnie co innego też ma większe.
- Przerażasz mnie czasem. Właściwie to prawie cały czas.
- Spadaj. Jak wam się jeździło?
- Baba na nas nakrzyczała na polu a chłop chciał dźgnąć widłami ale jakoś się wywinęliśmy. Chcesz jechać?
- Nie za późno już? Ciemno jest całkiem. Ula nie chce jeszcze wracać? Czemu na was krzyczała?
- No nie wiem, zróbmy szybką pętle. Możemy się jeszcze chwilę przejechać? - zwracam się tym razem do Uli
- No jedźcie ale nie na długo. Ciemno już i zimno.
- No to wsiadaj - wręczam Markowi klucze
- Gdzie mam jechać? O kurde ale to auto jest wysokie. Jak autobus.
- Pojęcia nie mam. Z dala od tego pola. Może tam na wprost?
- Co tam jest?
- Chyba las. Tamta baba nas oskarżyła, że od miesiąca jeździmy jej tym autem po polu.
- Jeździcie?
- No jak?
- Rzeczywiście to auto chodzi jak autobus ale ten wlot na masce ma zajebisty.
- Mi trochę szkoda, że to nie V6. Zawsze chciałem mieć auto z prawdziwym silnikiem.
- E tam, to auto jest zajebiste tylko umyj mu przednią szybę i wymień opony bo są strasznie sparciałe.
- Nie wiem czy mnie stać na takie opony. One są przecież ogromne. Jak od monster trucka. Szybę mogę chyba umyć. Dobrze, że nie próbujesz włączać wycieraczek. Widziałem, że przewód od spryskiwacza jest dziurawy, z resztą tak samo jak zbiornik a wycieraczki nie maja gumy. Jeździłeś kiedyś takim autem?
- Takim trupem? Nie.
- Terenowym
- Raz, na wyjeździe integracyjnym. Zabrali nas na jakiś tor i wsadzili do takiego auta. Tamten to była chyba dwójka i to ta dłuższa wersja z pięcioma drzwiami. Tu jest szlaban, gdzie jedziemy? Mogę tu wjechać?
- Chyba tak chociaż ja już jestem wystraszony. Jak zobaczysz chłopa z widłami to uciekamy.
Jedziemy przez jakieś świeżo przeorane pole. Jest sucho więc się nie zapadamy. Wszędzie leżą duże grudy ziemi ale nie trzeba nawet włączać napędu na wszystkie koła by przez nie przejechać.
- Co Cię ten chłop tak wystraszył?
- Niepokojący był. Gdyby nie to, że jestem miejscowy to myślę, że by mnie zaatakował i poprzebijał tymi widłami opony. Chyba jakaś samoobrona chłopska się tu uformowała. Ciekawe czy kogoś tu zlinczują kiedyś.
- Szkoda że nie Ciebie. Spoko ten samochód. Wracamy? Ula pewnie będzie zła, że nas nie ma
- Wracamy. Postarasz się zachowywać normalnie jak będziesz z nią wracał?
- No mogę spróbować. Czasem nawet mi wychodzi.
- Dzięki
Gasimy światła, zamykamy dom. Marek z Ulą zjeżdżają na dół i czekają za bramą. Czerwone światła subaru znikają za żywopłotem. Ja usadzam Kukuncia na siedzeniu pasażera. Słychać cykające świerszcze. Niebo usłane jest gwiazdami. Okrążam samochód a nad głową przelatuje mi jakieś ciemne stworzenie.
- Widziałeś Kukuncio nietoperza? - pytam wsiadając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Jak wyglądał?
- Taki czarny ze skrzydłami. Jak ptak tylko lata w ciemności - odpowiadam zadowolony z siebie, że znalazłem zarówno podobieństwo jak i różnicę pomiędzy gatunkami.
- Jak sowa?
- Cholera...Nie do końca ale chyba nie umiem tego na szybko wytłumaczyć. Emituje ultradźwięki, być może widzi promienie UV no i...w sumie...
Na szczęście Kukuncio, z taką samą łatwością, z jaką mnie zaskoczył chwilę wcześniej, tak teraz wybawia mnie z opresji sprowadzając trudne zagadnienie do samej jego esencji
- Może nas ugryźć? - pyta
- Sam nie wiem ale to chyba mało prawdopodobne. One gryzą tylko w filmach.
Zjeżdżamy na dół i my. Zamykam bramę.
- Jedziecie pierwsi? pytam Marka
- Nie, jedź ty. Subaryna ma tak słabe światła, że nic w nocy nie widzę
- No dobra
Ciemno, pusta droga, włączam długie światła, które oświetlają wszystko od asfaltu aż po korony drzew. Biały korytarz a po obu stronach ciemność, nicość. Na górce, za skrzyżowaniem, przy małym białym domku, jest długi ale zdradliwy zakręt w lewo. Rosną tam przy drodze drzewa i nie widać przez to ani jak ostry jest ten zakręt ani czy coś z przeciwka nie jedzie ani tym bardziej, że ten zakręt to tak na prawdę dwa zakręty jeden po drugim. Kiedyś, gdy wieźliśmy dwieściepiątką szafę na wieś, obróciło nas na mokrej nawierzchni i walnęliśmy tyłem auta w jedno z tych drzew. Huk, rozsypane wszędzie szkło z tylnej szyby, auto stojące w poprzek drogi...wzdrygam się na samo wspomnienie i widzę na poboczu psa, dokładnie w tym samym miejscu, tylko po drugiej stronie drogi. Stoi na poboczu i patrzy w naszą stronę. Widzę go tak dokładnie jakby wszystkie światła skierowane były tylko na niego a czas zwolnił. Ciemność, pomruk silnika i ten pies na poboczu wybiegający na drogę prosto pod koła. Naciskam hamulec ale praktycznie nic się nie dzieje, skręcam kierownicą ale nic to nie zmienia. Słychać niewielki stuk, czuć go na kierownicy. Łamane kości, zgniatana głowa.
- Przejechaliśmy po nim? - pyta Kukuncio. Tak spokojnie i bez emocji, że aż mnie przeraża.
- Tak - odpowiadam po chwili, zasmucony - wskoczył nam pod koła, nic nie mogłem zrobić - tłumaczę sam siebie. Nie wiem co mu odpowiedzieć. Nie wiem jak powinienem się zachować.
- Nie żyje?
Chwile nie odpowiadam, zamyślam się, w końcu mówię
- Obawiam się że tak.
Kukuncio ostatnio przechodzi etap zaciekawienia śmiercią. Pyta czy jak zachoruje to umrze, czemu umarł dziadek Henio i co się dzieje potem.
- Nic, znika się i tyle.
Tym razem jednak nie zadaje pytań. Patrzy przed siebie. Ja zwalniam. Hamulce w tym samochodzie to groza. Powinienem zatrzymać się, wyjść, sprawdzić co z tym psem? To pewnie pies z tego domu. Czyjś Fafik, czyjś kompan. Ktoś na niego pewnie czekał. Ktoś go znajdzie rano wybebeszonego. Co jeśli jeszcze żyje? Kukuncio kiedyś pożyczył sobie z biblioteki książkę o bohaterskich psach. Jeden został potrącony przez samochód a drugi przy nim czatował, szczekając i ostatecznie wzywając pomoc. Czy to jest taka właśnie sytuacja? A co jeśli ten pies jest w połowie płaski a druga połowa miotana jest konwulsjami? Co miałbym zrobić? Odklejać pierwszą połowę? Przejechać drugą? Przecież to sytuacja nie do zniesienia. Najłatwiej zapomnieć, wyrzucić z pamięci, pojechać dalej. Na szczęście tym razem z pomocną ręką przyszedł mi nieoczekiwanie Marek:
- Widziałeś zdechłego psa na drodze kilometr za Gołym? - pyta - Mi się wydaje, że mam coś z oczami. Przysiągłbym, że chwile wcześniej go tam nie było i nagle się pojawił.
- Ruszał się?
- Zdechły mówiłem. Ty to jednak jesteś strasznie głupi.
- Widziałem. Wcześniej rzeczywiście go nie było. Wszystko z tobą w porządku, tzn z oczami bo o reszcie się nie wypowiadam. To ja go rozjechałem. Chciałem go wziąć między koła ale się nie udało
- O to jak gęś kiedyś w Sielpi! Całe szczęście. Jakby Ci się powiodło to ja bym miał rozwalony zderzak a u Ciebie nie ma pewnie śladu
- No to się cieszę - odpowiadam - nie pamiętałem już o tej gęsi.
Jadę zamyślony, zwalniam. Szkoda mi tego psa jak cholera. Zjeżdżamy w dół, mijamy serpentyny. Na wyjściu z ostatniego zakrętu z krzaków wytacza się na drogę dwóch chłopów bez koszulek. Trzymają się nawzajem w pasie, żeby nie upaść. Naciskam hamulec i znów niewiele się dzieje. Kręcę kierownicą, czuję jakby serce mi stanęło, wstrzymuję oddech. Mijam ich lewą stroną. Dziesięć kilometrów na godzinę więcej i bym ich rozjechał.
- Ten pies, rzucając się pod koła, niejako uratował im życie - mówię do Kukuncia i w tym momencie zauważam, że on już śpi. Oddycha spokojnie oparty o oparcie fotela - gdyby nie to psie samobójstwo jechałbym teraz szybciej - dokańczam sam sobie w głowie...- to jednak był pies bohater.
Wjeżdżamy do kolejnej wsi, już na górce. Środkiem drogi, tutaj już krajowej, przemieszcza się następna grupa pijaków. Niektórzy próbują sami, inni idą parami. Niewiarygodne jak można się upodlić. Jadę wolno, mijam ich slalomem, wciąż szkoda mi tego psa. Słyszę, że ci tutaj śpiewają. Można by pomyśleć, że wracają z jakiegoś wesela ale przecież jest ledwo dziesiąta. Na dezerterów z pielgrzymki też nie wyglądają. Czasy mamy ciekawe ale jakbym u którego z nich zobaczył megafon na kiju to nie uwierzyłbym własnym oczom. Mimo wszystko nie mam pojęcia co się tutaj wyprawia. Swoje do całego tego mętliku dokłada Marek, który wyjeżdża na lewy pas i mruga długimi światłami. Teraz wygląda to jak dyskoteka. Męska potańcówka w blasku stroboskopu.
- Cóż ty wyprawiasz? - dzwonię do niego chociaż jedziemy tak wolno i tak blisko siebie, że moglibyśmy rozmawiać przez szybę
- To nie do Ciebie idioto. Tych z przeciwka ostrzegam, żeby ich nie rozjechali.
- A to spoko. Przerąbane jest jechać w sobotnią noc przez te wsie. Myślisz, że oni dożyją poranka?
- Ci pijacy? Myślę, że oni w ostatniej chwili odskakują.
Ja nie jestem tego taki pewien.
Dojeżdżamy do domu. Ula zanosi na rękach śpiącego Kukuncia. Ja wyciągam z bagażnika rower. Oglądam się na zaparkowany przed blokiem samochód
Ciężko ukryć, że on tu nie pasuje. Nie dość, że jest inny to jeszcze tak duży, że rzuca się w oczy. Jak zebra między kucykami. Plus dla niego, że ma swój charakter i tożsamość i takie rzeczy można stwierdzić od razu. Z ludźmi jest dużo trudniej. Można próbować miliona rzeczy, widzieć się w różnych sytuacjach, by ostatecznie nie przypasować do żadnej lub przypasować do niespodziewanej. Co gorsza bardzo rzadko da się to przewidzieć z góry. Zwłaszcza jeśli chodzi o te niespodziewane. Przynajmniej samemu. Być może z zewnątrz jest to tak oczywiste jak dla mnie w przypadku tego samochodu? W końcu on sam chyba jeszcze się nie zorientował, że to nowe, wygodne, spokojne to na dłuższą metę nie dla niego?
- Jak się jechało z Markiem? - pytam po wejściu do domu. Opieram rower o ścianę w przedpokoju - eh, nie zjedliśmy w końcu tego sera. Włożę go do lodówki.
- Włóż. Wyjątkowo dobrze się jechało. Zagadywał, opowiadał i ani trochę nie był chamski. Widać, że się starał. Nawet potrafi być miły.
Sms od Marka:
- Ula zapunktowała w drodze powrotnej. Powiedziała, że silnik subaryny fajny odgłos wydaje. Powstrzymywałem się też od komentarzy, które mogłyby wprawić ją w zakłopotanie. Chyba było nieźle. Połowę drogi się mnie pytała skąd się u nas biorą kryzysy 40 latków.
- Twoja żona Cię czasem chwali za ten silnik, czy ma Cię za debila, że coś takiego kupiłeś?
- Raczej to drugie.
Nie mam pojęcia skąd się biorą te kryzysy. Pewnie z miliona różnych przyczyn a może po prostu z tęsknoty za motywacją, by znów się w czymś postarać?
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
EPILOG. Niedziela, 19 sierpnia
- Kukuncio, idziemy na rower, dość oglądania tych bajek! - mówię zdecydowanie - trzeba Cię w końcu nauczyć jeździć na dwóch kółkach. Masz już cztery lata. Czemu jeszcze jesteś w piżamie?
Za oknem świeci piękne słońce. Ten rok, jeśli chodzi o pogodę, jest naprawdę wyjątkowy. No może pomijając momenty, w których jeżdżę na rowerze. Podobnie niezwykły jest ten weekend i choć wydaje mi się że trwa już od tygodnia, wciąż jeszcze mi się nie znudził i, tak być może trochę z rozpędu, wciąż mam ochotę na więcej. Szkoda czasu na siedzenie w domu. Nie wszyscy są jednak tego samego zdania. Kukuncio siedzi rozchełstany a jego w połowie wypita herbata odłożona jest na szafkę przy łóżku i stygnie.
- To jak się skończy ta bajka - mówi wpatrzony w ekran.
Każdy by chciał, by jego bajka trwała jak najdłużej. Prędzej czy później trzeba jednak wrócić do rzeczywistości, zmierzyć się z realnymi problemami, które już nie są przeważnie tak kolorowe.
- No dobra, tylko teraz już się ubieraj. Masz tu spodnie i koszulkę. Zakładaj buty. Herbaty nie dopiłeś.
- To jak się skończą dwie. Potem będzie drugi odcinek - mówi sięgając po omacku po herbatę, starając się do ostatniego momentu nie odwracać wzroku od telewizora.
Nie wiedząc, czy on uczy się negocjacji, mając nawet przygotowane sensowne argumenty czy trenuje budowanie mentalnych map pokoju, dzięki którym nie musi patrzeć, by wiedzieć gdzie co jest, czy po prostu jest leniwy, ja optuję za prostym przekazem:
- Nie przeginaj. Dość tych odcinków. Oglądnąłeś już wystarczająco dużo. Mózg Ci się zlasuje.
- A możemy się gdzieś przejechać tenerówką?
Zmiana tematu to zawsze alternatywna strategia w tych pertraktacjach. Żeby nie wyjść na tyrana i dać do zrozumienia, że warto rozmawiać, cofam się o krok, próbując pozostać jednak nieugiętym.
- Możemy, jeśli chcesz, pojechać pod garaż i umyć jej szybę, ale zabieramy rower i zaraz potem idziemy się uczyć, ok?
- No dobra - odpowiada wolno, przeciągając oba "o" i dając tym samym do zrozumienia, że dobrze, że zrobi jak mówię ale z litości, bez przekonania i żebym sobie nie myślał.
Idę tymczasem do samochodu po narzędzia, odkręcam boczne kółka, przykręcam patyk do trzymania roweru. Idzie mi to wyjątkowo mozolnie i zanim kończę, słyszę z pokoju odgłosy czołówki kolejnego odcinka bajki.
- Damn it! Kukuncio, miałeś być gotowy jak się skończy bajka - mówię wykazując się niejako hipokryzją, bo przecież rower też nie jest jeszcze gotowy.
- Dopiero się zaczęła
- To już druga, ty mały oszuście - rzucam pierwszym lepszym oskarżeniem, by odwrócić uwagę od siebie. W dzisiejszych czasach to podstawowa umiejętność rządzących więc warto ją posiąść. Pospiesznie dokręcam ostatnią śrubę, stawiam rower na kołach, opieram o ścianę - Miałeś oglądnąć jedną. No i wciąż nie założyłeś butów.
- No dobra - i tym razem wymawiane przeciągle.
Gaszę telewizor pilotem, który odkładam na stół.
- No chodź już bąku pyzaty, masz tu kask, zakładaj na głowę.
O dziwo, ubierając kask wydaje się być zadowolony z wyjścia z domu. To dziecko ma to, czego zdecydowanie mi brakuje, czyli umiejętności cieszenia się ze wszystkiego i odnajdywania się w każdej sytuacji.
Zamykając mieszkanie słyszę głos Krzyśka a chwile potem, odwracając się, widzę jego głowę wychylającą się z sąsiednich drzwi.
- Cześć! Oglądałem rano twoje Pajero. Kurde, wczoraj jak Aneta zadzwoniła mówiąc, że kupiłeś to się załamałem.
- Dlaczego? To nie powód do rozpaczy. Stwierdziłem, że ktoś się musi w końcu za to zabrać, żeby drugi też się zmobilizował. Chciałem Cię zaskoczyć.
Podobno gdy zazdrościmy komuś czegoś, co dopiero przed nim, wkurza nas to i zżera. Rzeczy już zrealizowane natomiast, wręcz odwrotnie, mobilizują.
- No może i tak. Ja to od miesięcy przeglądam ogłoszenia, myślałem też o Pajero dwójce, o quadzie przeprawowym, a ty tak po prostu jedziesz i kupujesz.
- Pomyślałem, że raz kozie śmierć i co mi tam. Jak nie teraz to kiedy?
- Może to i racja. Wyjątkowo wysoki jest ten samochód.
- Bagażnik chyba potęguje to wrażenie choć tył ma rzeczywiście podniesiony.
- No właśnie. Zaglądałem tam i widziałem, że on ma tam dwie sprężyny. Wiedziałeś? Oprócz tej normalnej ma w jej środku jeszcze wciśniętą drugą, mniejszą. Ciekawe po co ktoś to zrobił.
- Wyższy chyba lepiej wygląda
- No ale tylko tył?
- Idziemy właśnie do niego, idziesz z nami?
- Poczekaj tylko założę buty. Wy z rowerem?
- Będę Kukuncia uczył jeździć na dwóch kółkach
- Fajnie to auto wygląda chociaż gdzieniegdzie jest trochę rdzy. To diesel? - pyta gdy jesteśmy już na ulicy.
- Tak, 2.5 z turbiną. 95 koni.
- Dizle są dobre, moment wysoki, w terenie się lepiej sprawdzają no i spalanie mniejsze.
- Nigdy nie jeździłem w terenie więc ciężko powiedzieć. Ja zawsze chciałem mieć V6. Z reduktorem momentu chyba i tak nie brakuje a jak trzeba na krótkiej odległości rozpędzić się, by wjechać pod górkę to benzyna się chyba szybciej zbierze.
- No ale to spalanie..Zaglądałeś pod spód? - pyta opierając rękę o zderzak i zaglądając pod samochód.
- Jeszcze nie ale myślę, że jeszcze dużo niespodzianek to auto przede mną odkryje. Pewnie trochę pozytywnych a trochę negatywnych. Ten zderzak na przykład muszę wymienić - mówię zwracając uwagę na mało znaczący detal - Pognieciony jest i nie ma tych plastików po bokach.
- Ktoś to ściągnął żeby koła nie obcierały. One są dużo większe niż oryginalne - słyszę głos dobiegający spod samochodu - tylko sparciałe strasznie. No i amortyzatory z przodu Ci już leją. Te gumy tutaj też zaczynają się kruszyć - mówi wskazując na mocowanie stabilizatora - Cały komplet trzeba by wymienić. A widziałeś tam dalej? Osłony na reduktor praktycznie w ogóle nie ma. Zupełnie ją zeżarło.
- No dobra, jednak te niespodzianki chyba będą głównie negatywne. Jak tak to wszystko wyliczasz to aż boję się sam tam zaglądać - przyznaję - Do tej pory cieszyłem się, że rama jest zdrowa. Chcesz się przejechać? - pytam próbując przerwać tą litanię niedoskonałości zanim zrobi mi się smutno.
- Nie, teraz nie, jedźcie. Może kiedy indziej będzie jeszcze okazja.
- No na pewno. Liczę, że to auto się tak szybko nie rozsypie.
- Do zobaczenia, szerokiej drogi!
- My tylko pod garaż
- Nigdy nie wiadomo, do zobaczenia!
* * *
- Mogę ja? Mogę ja? Proszę! - mówi Kukuncio gdy w garażu ściągam z półki płyn do mycia szyb i kawałek szmaty.
- No jasne, chodź, podsadzę Cię - Teraz z tyłu
- Z tyłu nie dostaniesz, za wysoko jest, nie ma na czym stanąć - mówię zabierając się samemu za psikanie płynem po szybie
- No to weź mnie na ręce
- Eh, no dobra, ty to się umiesz ustawić...no ale dość, wystarczy, odkładaj już tą szmatę. Wracamy
- A mogę też w środku?
- W środku chyba nie trzeba. Nie tym razem, musimy wracać.
* * *
Dobra, wsiadaj na siodełko. Nie masz teraz bocznych kółek ale będę Cię trzymał i w pewnym momencie Cię puszczę a ty pojedziesz sam - mówię w ramach wstępu do lekcji rowerowej, który jest też, poniekąd, planem na całe życie - jesteś gotowy?
- Tak, to mogę już jechać?
- No dobra, to próbujemy, spokojnie, nie rozpędzaj się tak od razu - mówię truchtając coraz szybciej za tym małym rowerkiem, który trzymam za rączkę na patyku. Kukuncio lekko zatacza się raz w prawo, raz w lewo ale szybko koryguje tor jazdy, łapie równowagę a ja go puszczam
Nie do wiary. Jak stał tak pojechał. Ciekawe czy będę równie zaskoczony gdy pewnego dnia wyprowadzi się z domu i stanie się z dnia na dzień zupełnie samodzielny. Biegnąc teraz za nim, bardziej żeby go nie zgubić niż z realnej potrzeby pomocy, przypominam sobie jak wieki temu mój tata uczył mnie jeździć. Miałem wtedy aż 5 czy 6 lat, trochę większy, szary czy niebieski rower z dziwną kierownicą jak od choppera, z którego chyba wszyscy się wtedy śmiali i dużo problemów, żeby nauczyć się jeździć. Może to kwestia tego, że Kukuncio, właściwie odkąd skończył 2 lata jeździł do przedszkola na rowerze biegowym a może po prostu jest lepszy ode mnie we wszystkim. Patrząc jak świetnie sobie radzi pokonując kolejne alejki, skręcając i nawracając nawet na trawniku ufam, że to ta druga ewentualność. Daje to nadzieję, że ludzkość będzie szła dalej do przodu.
- Z niewielkimi potknięciami - dopowiadam sobie podbiegając do niego, przygniecionego rowerem, leżącego na krawężniku.
- Boli - mówi z twarzą wykrzywioną cierpieniem i wyplątując nogę spomiędzy rur ramy.
- Zapomniałeś, że nie masz kółek jak się zatrzymałeś i się przewróciłeś?
- Tak
- To co, wracamy?
- Tak, boli...
- Ale spróbujesz jeszcze dojechać do domu?
- Tak
- A możemy przejechać koło tej drugiej terenówki?
- Tak
- Jeju, na ile rzeczy on się czasem zgadza - myślę sobie - jeśli tylko się go trochę przyciśnie rowerową ramą - dodaję uśmiechając się sam do siebie w myślach.
Przejeżdżamy koło bloku, pod którym parkuje Pajero, które zainspirowało mnie do kupna mojego. Stoi wciąż na swoim miejscu. Jestem nim jeszcze bardziej zachwycony niż wcześniej. Ciekawe czy mój też tak mógłby wyglądać - zadaję sobie pytanie podchodząc bliżej, przyglądając się mu już inaczej niż poprzednim razem, z większym zaciekawieniem i wypatrując różnic.
- Może chce pan kupić? - zagaduje do mnie jakaś kobieta z aparatem w ręce. Obchodzi samochód, robi zdjęcie z przodu i podchodzi do nas
- Ten samochód? - pytam zaskoczony - Właśnie w piątek takiego kupiłem tylko zielonego.
- No widzi pan a my tego dzisiaj wystawiamy na sprzedaż. Mąż stwierdził, że od dawna nim nie jeździmy i tylko miejsce parkingowe zajmuje niepotrzebnie.
- No nie! Naprawdę? czemu akurat dzisiaj? Czemu nie tydzień temu? - myślę sobie zdruzgotany ale zaraz potem pocieszam się, że taki egzemplarz, z takim wyposażeniem, na pewno kosztuje krocie i nie byłoby mnie na niego stać - za ile go pani wystawia?
- Jeszcze nie wiem. Nie mam pojęcia ile takie stare auto może być warte. Myślałam, że może pięć, sześć tysięcy?
- Mi się wydaje, że mogłaby go pani sprzedać nawet za więcej - zaczynam ale szybko gryzę się w język - Wystawiła pani już ogłoszenie?
- Nie, dopiero robię zdjęcia
- To niech pani chwile poczeka, mój sąsiad może być zainteresowany. Może mi pani dać numer telefonu? Za chwilę oddzwonię
- Jasne
* * *
- Cześć, no co tam? - pyta Krzysiek odbierając telefon
- Nie uwierzysz ale właśnie przechodziłem koło tego czarnego pajero i babka go wystawia na sprzedaż! Może ty go kupisz? Mam numer telefonu. Poprosiłem, żeby jeszcze go nie wystawiała bo może pójdziesz go obejrzeć od razu.
- Ale jaja, za ile?
- Powiedziała że nie wie za ile ale chyba tanio. Mówiła coś o sześciu tysiącach
- Kurde, poczekaj, pogadam z Anetą.
- Dobra, ja wracam do domu, dam Ci zaraz do niej numer. Aaa, teraz sobie uświadomiłem, że on nie ma wlotu powietrza na masce. To musi być benzyna. Jakby to było 2.6 to nie bierz. Podobno nie ma do tego w ogóle już części. V6 to już zupełnie inna historia.
* * *
- I jak?
- No byliśmy oglądać
- No i?
- Jest blacharsko w gorszym stanie niż twój. Progi zeżarte, w błotnikach dziury. Te białe znaczki na drzwiach, które wyglądają jak jakiś wzorek to po prostu odchodzący lakier.
- No widzisz a mi się wydawało, że to jakieś logo. Zwłaszcza, że na tylnej szybie ma jakąś naklejkę firmową.
- No to nie. To lakier odchodzi płatami ale za to wyciągarkę na bardzo dobrą, z syntetyczną liną. Sama taka wyciągarka to ponad 2 tysiące. Do tego ma nowe opony i to te najlepsze, Goodrich, MT'ki. Sam ten osprzęt jest wart prawie tyle, ile on chce za ten samochód.
- A silnik jaki?
- V6, z gazem. Cały bagażnik zajmuje butla. 80 litrów.
- Ale Ci będę zazdrościł!
- Ja tam był wolał diesel'a
- Możemy się zawsze zamienić - mówię przekornie wiedząc, że nikt nie wymieni V6 na byle diesela. Bez względu na poglądy. V6 w Pajero są dużo bardziej cenione. Przynajmniej sądząc po cenach i opiniach z auto świata.
- A reszta jak?
- No już Ci mówię. Zszedł do nas ten jej mąż. Prześmieszny facet, bardzo szczery. Pytam go czy auto było katowane w terenie. Mówi od razu, zupełnie bez ogródek:
- Było
- Był topiony? - pytam widząc, że ramy siedzeń są zardzewiałe
- Był - odpowiedział z uśmiechem od ucha do ucha - po to właśnie zamontowałem snorkel. Zdarzało się, że woda do połowy drzwi sięgała.
- A ten zderzak z tyłu? To oryginalny?
- Nie, trzy razy mi ktoś wjeżdżał w dupę to się wkurzyłem i zamówiłem taki pancerny, z ceowników. Jak ktoś chce to może się teraz do woli o tył rozbijać.
- Przewiózł was nim? Napędy działają, reduktor w porządku?
- Zabrał nas nad Wisłę. Wjechaliśmy na wał pod taką stromą górę, że w życiu bym nie uwierzył, że da się tak podjechać samochodem. Wygląda na to, że wszystko działa.
- Decydujecie się?
- Tak, powiedziałem mu, że jutro rano wypłacę pieniądze z banku i podpiszemy umowę.
- Za ile w końcu sprzedaje?
- Chciał osiem ale ostatecznie stargowaliśmy do siedmiu tysięcy.
- To praktycznie tyle, ile ja dałem za swojego jadąc na koniec świata. Ty ledwo wyszedłeś z domu na ulice i masz lepszego. Ale ekstra! Kto by pomyślał, że tyle o tych samochodach będziemy rozmawiać a na koniec w ten sam weekend kupimy dwa!
- Twój wcale nie jest zły. Mi się zielony dużo bardziej podoba. No i ty masz diesela. A jak Kukuncio?
- Nauczył się jeździć od razu. Popchnąłem go tylko i ruszył.
- Gratuluję!
- Ja również!
Piątek, 24 sierpnia
Sms od Anety:
"Dziś po deszczowej..." Patrząc na to zdjęcie wydaje mi się, że moje auto wygląda przy tym czarnym zupełnie jak Tarpan. Mimo wszystko nie zamieniłbym go na nic innego.
Pamiętam jak kiedyś usłyszałem od kogoś
- Po samochód jeździ się samochodem i już.
Z perspektywy czasu i tej wycieczki muszę powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Po samochód pod żadnym pozorem nie należy jeździć innym samochodem. Wybierając jedyne słuszne, jakby się mogło wydawać, rozwiązania, można pozbawić się naprawdę fajnej przygody. Chyba nie zawsze chodzi o to, by było łatwo i szybko, choć, jak pokazuje życie, bywa i tak, że szczęście samo wpada nam w ręce. Jedni znajdują wygrywające kupony lotto, inni wychodzą w papuciach przed blok i kupują wymarzony samochód a jeszcze innym szczęści się zupełnie inaczej. Oby wszystko to było początkiem jakiejś kolejnej wspaniałej przygody choć jak to się wszystko skończy nigdy nie wiadomo. Czasem szczęście staje się przekleństwem. W końcu losy ludzi, którzy wygrali w lotto podobno wcale nie są takie różowe.
KONIEC!!!
- Dość już tej bajki. Gasimy telewizor.
- A co będzie na samym końcu?
- Nic, po prostu się znika.
- A czy to już teraz jest koniec?
- Jeszcze nie, spokojnie, jeszcze troche przed nami. Zwlaszcza przed tobą. Dobranoc
- Kukuncio, idziemy na rower, dość oglądania tych bajek! - mówię zdecydowanie - trzeba Cię w końcu nauczyć jeździć na dwóch kółkach. Masz już cztery lata. Czemu jeszcze jesteś w piżamie?
Za oknem świeci piękne słońce. Ten rok, jeśli chodzi o pogodę, jest naprawdę wyjątkowy. No może pomijając momenty, w których jeżdżę na rowerze. Podobnie niezwykły jest ten weekend i choć wydaje mi się że trwa już od tygodnia, wciąż jeszcze mi się nie znudził i, tak być może trochę z rozpędu, wciąż mam ochotę na więcej. Szkoda czasu na siedzenie w domu. Nie wszyscy są jednak tego samego zdania. Kukuncio siedzi rozchełstany a jego w połowie wypita herbata odłożona jest na szafkę przy łóżku i stygnie.
- To jak się skończy ta bajka - mówi wpatrzony w ekran.
Każdy by chciał, by jego bajka trwała jak najdłużej. Prędzej czy później trzeba jednak wrócić do rzeczywistości, zmierzyć się z realnymi problemami, które już nie są przeważnie tak kolorowe.
- No dobra, tylko teraz już się ubieraj. Masz tu spodnie i koszulkę. Zakładaj buty. Herbaty nie dopiłeś.
- To jak się skończą dwie. Potem będzie drugi odcinek - mówi sięgając po omacku po herbatę, starając się do ostatniego momentu nie odwracać wzroku od telewizora.
Nie wiedząc, czy on uczy się negocjacji, mając nawet przygotowane sensowne argumenty czy trenuje budowanie mentalnych map pokoju, dzięki którym nie musi patrzeć, by wiedzieć gdzie co jest, czy po prostu jest leniwy, ja optuję za prostym przekazem:
- Nie przeginaj. Dość tych odcinków. Oglądnąłeś już wystarczająco dużo. Mózg Ci się zlasuje.
- A możemy się gdzieś przejechać tenerówką?
Zmiana tematu to zawsze alternatywna strategia w tych pertraktacjach. Żeby nie wyjść na tyrana i dać do zrozumienia, że warto rozmawiać, cofam się o krok, próbując pozostać jednak nieugiętym.
- Możemy, jeśli chcesz, pojechać pod garaż i umyć jej szybę, ale zabieramy rower i zaraz potem idziemy się uczyć, ok?
- No dobra - odpowiada wolno, przeciągając oba "o" i dając tym samym do zrozumienia, że dobrze, że zrobi jak mówię ale z litości, bez przekonania i żebym sobie nie myślał.
Idę tymczasem do samochodu po narzędzia, odkręcam boczne kółka, przykręcam patyk do trzymania roweru. Idzie mi to wyjątkowo mozolnie i zanim kończę, słyszę z pokoju odgłosy czołówki kolejnego odcinka bajki.
- Damn it! Kukuncio, miałeś być gotowy jak się skończy bajka - mówię wykazując się niejako hipokryzją, bo przecież rower też nie jest jeszcze gotowy.
- Dopiero się zaczęła
- To już druga, ty mały oszuście - rzucam pierwszym lepszym oskarżeniem, by odwrócić uwagę od siebie. W dzisiejszych czasach to podstawowa umiejętność rządzących więc warto ją posiąść. Pospiesznie dokręcam ostatnią śrubę, stawiam rower na kołach, opieram o ścianę - Miałeś oglądnąć jedną. No i wciąż nie założyłeś butów.
- No dobra - i tym razem wymawiane przeciągle.
Gaszę telewizor pilotem, który odkładam na stół.
- No chodź już bąku pyzaty, masz tu kask, zakładaj na głowę.
O dziwo, ubierając kask wydaje się być zadowolony z wyjścia z domu. To dziecko ma to, czego zdecydowanie mi brakuje, czyli umiejętności cieszenia się ze wszystkiego i odnajdywania się w każdej sytuacji.
Zamykając mieszkanie słyszę głos Krzyśka a chwile potem, odwracając się, widzę jego głowę wychylającą się z sąsiednich drzwi.
- Cześć! Oglądałem rano twoje Pajero. Kurde, wczoraj jak Aneta zadzwoniła mówiąc, że kupiłeś to się załamałem.
- Dlaczego? To nie powód do rozpaczy. Stwierdziłem, że ktoś się musi w końcu za to zabrać, żeby drugi też się zmobilizował. Chciałem Cię zaskoczyć.
Podobno gdy zazdrościmy komuś czegoś, co dopiero przed nim, wkurza nas to i zżera. Rzeczy już zrealizowane natomiast, wręcz odwrotnie, mobilizują.
- No może i tak. Ja to od miesięcy przeglądam ogłoszenia, myślałem też o Pajero dwójce, o quadzie przeprawowym, a ty tak po prostu jedziesz i kupujesz.
- Pomyślałem, że raz kozie śmierć i co mi tam. Jak nie teraz to kiedy?
- Może to i racja. Wyjątkowo wysoki jest ten samochód.
- Bagażnik chyba potęguje to wrażenie choć tył ma rzeczywiście podniesiony.
- No właśnie. Zaglądałem tam i widziałem, że on ma tam dwie sprężyny. Wiedziałeś? Oprócz tej normalnej ma w jej środku jeszcze wciśniętą drugą, mniejszą. Ciekawe po co ktoś to zrobił.
- Wyższy chyba lepiej wygląda
- No ale tylko tył?
- Idziemy właśnie do niego, idziesz z nami?
- Poczekaj tylko założę buty. Wy z rowerem?
- Będę Kukuncia uczył jeździć na dwóch kółkach
- Fajnie to auto wygląda chociaż gdzieniegdzie jest trochę rdzy. To diesel? - pyta gdy jesteśmy już na ulicy.
- Tak, 2.5 z turbiną. 95 koni.
- Dizle są dobre, moment wysoki, w terenie się lepiej sprawdzają no i spalanie mniejsze.
- Nigdy nie jeździłem w terenie więc ciężko powiedzieć. Ja zawsze chciałem mieć V6. Z reduktorem momentu chyba i tak nie brakuje a jak trzeba na krótkiej odległości rozpędzić się, by wjechać pod górkę to benzyna się chyba szybciej zbierze.
- No ale to spalanie..Zaglądałeś pod spód? - pyta opierając rękę o zderzak i zaglądając pod samochód.
- Jeszcze nie ale myślę, że jeszcze dużo niespodzianek to auto przede mną odkryje. Pewnie trochę pozytywnych a trochę negatywnych. Ten zderzak na przykład muszę wymienić - mówię zwracając uwagę na mało znaczący detal - Pognieciony jest i nie ma tych plastików po bokach.
- Ktoś to ściągnął żeby koła nie obcierały. One są dużo większe niż oryginalne - słyszę głos dobiegający spod samochodu - tylko sparciałe strasznie. No i amortyzatory z przodu Ci już leją. Te gumy tutaj też zaczynają się kruszyć - mówi wskazując na mocowanie stabilizatora - Cały komplet trzeba by wymienić. A widziałeś tam dalej? Osłony na reduktor praktycznie w ogóle nie ma. Zupełnie ją zeżarło.
- No dobra, jednak te niespodzianki chyba będą głównie negatywne. Jak tak to wszystko wyliczasz to aż boję się sam tam zaglądać - przyznaję - Do tej pory cieszyłem się, że rama jest zdrowa. Chcesz się przejechać? - pytam próbując przerwać tą litanię niedoskonałości zanim zrobi mi się smutno.
- Nie, teraz nie, jedźcie. Może kiedy indziej będzie jeszcze okazja.
- No na pewno. Liczę, że to auto się tak szybko nie rozsypie.
- Do zobaczenia, szerokiej drogi!
- My tylko pod garaż
- Nigdy nie wiadomo, do zobaczenia!
* * *
- Mogę ja? Mogę ja? Proszę! - mówi Kukuncio gdy w garażu ściągam z półki płyn do mycia szyb i kawałek szmaty.
- No jasne, chodź, podsadzę Cię - Teraz z tyłu
- Z tyłu nie dostaniesz, za wysoko jest, nie ma na czym stanąć - mówię zabierając się samemu za psikanie płynem po szybie
- No to weź mnie na ręce
- Eh, no dobra, ty to się umiesz ustawić...no ale dość, wystarczy, odkładaj już tą szmatę. Wracamy
- A mogę też w środku?
- W środku chyba nie trzeba. Nie tym razem, musimy wracać.
* * *
Dobra, wsiadaj na siodełko. Nie masz teraz bocznych kółek ale będę Cię trzymał i w pewnym momencie Cię puszczę a ty pojedziesz sam - mówię w ramach wstępu do lekcji rowerowej, który jest też, poniekąd, planem na całe życie - jesteś gotowy?
- Tak, to mogę już jechać?
- No dobra, to próbujemy, spokojnie, nie rozpędzaj się tak od razu - mówię truchtając coraz szybciej za tym małym rowerkiem, który trzymam za rączkę na patyku. Kukuncio lekko zatacza się raz w prawo, raz w lewo ale szybko koryguje tor jazdy, łapie równowagę a ja go puszczam
Nie do wiary. Jak stał tak pojechał. Ciekawe czy będę równie zaskoczony gdy pewnego dnia wyprowadzi się z domu i stanie się z dnia na dzień zupełnie samodzielny. Biegnąc teraz za nim, bardziej żeby go nie zgubić niż z realnej potrzeby pomocy, przypominam sobie jak wieki temu mój tata uczył mnie jeździć. Miałem wtedy aż 5 czy 6 lat, trochę większy, szary czy niebieski rower z dziwną kierownicą jak od choppera, z którego chyba wszyscy się wtedy śmiali i dużo problemów, żeby nauczyć się jeździć. Może to kwestia tego, że Kukuncio, właściwie odkąd skończył 2 lata jeździł do przedszkola na rowerze biegowym a może po prostu jest lepszy ode mnie we wszystkim. Patrząc jak świetnie sobie radzi pokonując kolejne alejki, skręcając i nawracając nawet na trawniku ufam, że to ta druga ewentualność. Daje to nadzieję, że ludzkość będzie szła dalej do przodu.
- Z niewielkimi potknięciami - dopowiadam sobie podbiegając do niego, przygniecionego rowerem, leżącego na krawężniku.
- Boli - mówi z twarzą wykrzywioną cierpieniem i wyplątując nogę spomiędzy rur ramy.
- Zapomniałeś, że nie masz kółek jak się zatrzymałeś i się przewróciłeś?
- Tak
- To co, wracamy?
- Tak, boli...
- Ale spróbujesz jeszcze dojechać do domu?
- Tak
- A możemy przejechać koło tej drugiej terenówki?
- Tak
- Jeju, na ile rzeczy on się czasem zgadza - myślę sobie - jeśli tylko się go trochę przyciśnie rowerową ramą - dodaję uśmiechając się sam do siebie w myślach.
Przejeżdżamy koło bloku, pod którym parkuje Pajero, które zainspirowało mnie do kupna mojego. Stoi wciąż na swoim miejscu. Jestem nim jeszcze bardziej zachwycony niż wcześniej. Ciekawe czy mój też tak mógłby wyglądać - zadaję sobie pytanie podchodząc bliżej, przyglądając się mu już inaczej niż poprzednim razem, z większym zaciekawieniem i wypatrując różnic.
- Może chce pan kupić? - zagaduje do mnie jakaś kobieta z aparatem w ręce. Obchodzi samochód, robi zdjęcie z przodu i podchodzi do nas
- Ten samochód? - pytam zaskoczony - Właśnie w piątek takiego kupiłem tylko zielonego.
- No widzi pan a my tego dzisiaj wystawiamy na sprzedaż. Mąż stwierdził, że od dawna nim nie jeździmy i tylko miejsce parkingowe zajmuje niepotrzebnie.
- No nie! Naprawdę? czemu akurat dzisiaj? Czemu nie tydzień temu? - myślę sobie zdruzgotany ale zaraz potem pocieszam się, że taki egzemplarz, z takim wyposażeniem, na pewno kosztuje krocie i nie byłoby mnie na niego stać - za ile go pani wystawia?
- Jeszcze nie wiem. Nie mam pojęcia ile takie stare auto może być warte. Myślałam, że może pięć, sześć tysięcy?
- Mi się wydaje, że mogłaby go pani sprzedać nawet za więcej - zaczynam ale szybko gryzę się w język - Wystawiła pani już ogłoszenie?
- Nie, dopiero robię zdjęcia
- To niech pani chwile poczeka, mój sąsiad może być zainteresowany. Może mi pani dać numer telefonu? Za chwilę oddzwonię
- Jasne
* * *
- Cześć, no co tam? - pyta Krzysiek odbierając telefon
- Nie uwierzysz ale właśnie przechodziłem koło tego czarnego pajero i babka go wystawia na sprzedaż! Może ty go kupisz? Mam numer telefonu. Poprosiłem, żeby jeszcze go nie wystawiała bo może pójdziesz go obejrzeć od razu.
- Ale jaja, za ile?
- Powiedziała że nie wie za ile ale chyba tanio. Mówiła coś o sześciu tysiącach
- Kurde, poczekaj, pogadam z Anetą.
- Dobra, ja wracam do domu, dam Ci zaraz do niej numer. Aaa, teraz sobie uświadomiłem, że on nie ma wlotu powietrza na masce. To musi być benzyna. Jakby to było 2.6 to nie bierz. Podobno nie ma do tego w ogóle już części. V6 to już zupełnie inna historia.
* * *
- I jak?
- No byliśmy oglądać
- No i?
- Jest blacharsko w gorszym stanie niż twój. Progi zeżarte, w błotnikach dziury. Te białe znaczki na drzwiach, które wyglądają jak jakiś wzorek to po prostu odchodzący lakier.
- No widzisz a mi się wydawało, że to jakieś logo. Zwłaszcza, że na tylnej szybie ma jakąś naklejkę firmową.
- No to nie. To lakier odchodzi płatami ale za to wyciągarkę na bardzo dobrą, z syntetyczną liną. Sama taka wyciągarka to ponad 2 tysiące. Do tego ma nowe opony i to te najlepsze, Goodrich, MT'ki. Sam ten osprzęt jest wart prawie tyle, ile on chce za ten samochód.
- A silnik jaki?
- V6, z gazem. Cały bagażnik zajmuje butla. 80 litrów.
- Ale Ci będę zazdrościł!
- Ja tam był wolał diesel'a
- Możemy się zawsze zamienić - mówię przekornie wiedząc, że nikt nie wymieni V6 na byle diesela. Bez względu na poglądy. V6 w Pajero są dużo bardziej cenione. Przynajmniej sądząc po cenach i opiniach z auto świata.
- A reszta jak?
- No już Ci mówię. Zszedł do nas ten jej mąż. Prześmieszny facet, bardzo szczery. Pytam go czy auto było katowane w terenie. Mówi od razu, zupełnie bez ogródek:
- Było
- Był topiony? - pytam widząc, że ramy siedzeń są zardzewiałe
- Był - odpowiedział z uśmiechem od ucha do ucha - po to właśnie zamontowałem snorkel. Zdarzało się, że woda do połowy drzwi sięgała.
- A ten zderzak z tyłu? To oryginalny?
- Nie, trzy razy mi ktoś wjeżdżał w dupę to się wkurzyłem i zamówiłem taki pancerny, z ceowników. Jak ktoś chce to może się teraz do woli o tył rozbijać.
- Przewiózł was nim? Napędy działają, reduktor w porządku?
- Zabrał nas nad Wisłę. Wjechaliśmy na wał pod taką stromą górę, że w życiu bym nie uwierzył, że da się tak podjechać samochodem. Wygląda na to, że wszystko działa.
- Decydujecie się?
- Tak, powiedziałem mu, że jutro rano wypłacę pieniądze z banku i podpiszemy umowę.
- Za ile w końcu sprzedaje?
- Chciał osiem ale ostatecznie stargowaliśmy do siedmiu tysięcy.
- To praktycznie tyle, ile ja dałem za swojego jadąc na koniec świata. Ty ledwo wyszedłeś z domu na ulice i masz lepszego. Ale ekstra! Kto by pomyślał, że tyle o tych samochodach będziemy rozmawiać a na koniec w ten sam weekend kupimy dwa!
- Twój wcale nie jest zły. Mi się zielony dużo bardziej podoba. No i ty masz diesela. A jak Kukuncio?
- Nauczył się jeździć od razu. Popchnąłem go tylko i ruszył.
- Gratuluję!
- Ja również!
Piątek, 24 sierpnia
Sms od Anety:
"Dziś po deszczowej..." Patrząc na to zdjęcie wydaje mi się, że moje auto wygląda przy tym czarnym zupełnie jak Tarpan. Mimo wszystko nie zamieniłbym go na nic innego.
Pamiętam jak kiedyś usłyszałem od kogoś
- Po samochód jeździ się samochodem i już.
Z perspektywy czasu i tej wycieczki muszę powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Po samochód pod żadnym pozorem nie należy jeździć innym samochodem. Wybierając jedyne słuszne, jakby się mogło wydawać, rozwiązania, można pozbawić się naprawdę fajnej przygody. Chyba nie zawsze chodzi o to, by było łatwo i szybko, choć, jak pokazuje życie, bywa i tak, że szczęście samo wpada nam w ręce. Jedni znajdują wygrywające kupony lotto, inni wychodzą w papuciach przed blok i kupują wymarzony samochód a jeszcze innym szczęści się zupełnie inaczej. Oby wszystko to było początkiem jakiejś kolejnej wspaniałej przygody choć jak to się wszystko skończy nigdy nie wiadomo. Czasem szczęście staje się przekleństwem. W końcu losy ludzi, którzy wygrali w lotto podobno wcale nie są takie różowe.
KONIEC!!!
- Dość już tej bajki. Gasimy telewizor.
- A co będzie na samym końcu?
- Nic, po prostu się znika.
- A czy to już teraz jest koniec?
- Jeszcze nie, spokojnie, jeszcze troche przed nami. Zwlaszcza przed tobą. Dobranoc
Ostatnio zmieniony 14 maja wt, 2019 10:01 pm przez Fox, łącznie zmieniany 4 razy.
- helterskelter
- Junior
- Posty: 194
- Rejestracja: 31 lip czw, 2008 6:02 pm
- Posiadany PUG: 205 xad lux; 205 GTI export
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: WP
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Gratuluję Fox Zarówno zakupu auta, jak i prozy.
Świetnie się to czyta(ło).
Pozdrawiam
Świetnie się to czyta(ło).
Pozdrawiam
- baltazar_gabka
- Junior
- Posty: 117
- Rejestracja: 04 mar czw, 2010 1:50 pm
- Posiadany PUG: 205
- Numer Gadu-gadu: 4119593
- Lokalizacja: Zamość
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Super historia.
http://www.baltazar_gabka.205.pl/
-
- Nowicjusz
- Posty: 89
- Rejestracja: 30 wrz pt, 2011 12:59 pm
- Posiadany PUG: było 205 1.9 D
- Numer Gadu-gadu: 0
- Lokalizacja: Kraków/Skawina
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
@Fox - jeździsz tym ?
Jak wrażenia, jakieś awarie czy nadal sielanka ?
Jak wrażenia, jakieś awarie czy nadal sielanka ?
www.GCS TUNING.pl
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
ChipTuning, FAP/DPF, Hamownia, Strojenie LPG, AFR
- Fox
- Peugeot 205 Master
- Posty: 2053
- Rejestracja: 25 lis pt, 2005 5:09 pm
- Posiadany PUG: 205gti, 504 coupe, 406 kombi
- Numer Gadu-gadu: 6433729
- Lokalizacja: Kraków
- Kontakt:
Re: O tym jak kupiłem "Tenerówkę", która nie była Peugeot'em
Fajnie, ze komus sie to chcialo przeczytac i skomentowac. Bardzo dziekuje tym smialkom:) Ja, przyznam szczerze, ani razu tego nie zrobilem i nie wiem nawet, czy to sie wszystko do czegos nadaje. Od dawna chcialem jednak napisac jakas podobna relacje. Myslalem, ze uda sie z ktoregos z tripow ale rok po roku nie mialem takiej mozliwosci. Ostatecznie zniechecilem sie nawet do samych tripow. To byla ostatnia szansa, zmobilizowalem sie i o dziwo dobrnalem jakos do konca. Pewnie kiedys sie bede tego wstydziec ale co tam. Czasem fakt, ze to forum jest slabo poczytne, jest plusem.
Na plus jest zdecydowanie blacharka. Poza purchlem na blorniku i przerdzewialym mocowaniem zderzaka buda jest w wyjatkowym jak na ten model stanie. Rama tez jest zdrowa, choc pewnie i tak zrobie jej niebawem jakas konserwacje. Podloga troche rdzewieje ale i tak wydaje mi sie ze jest niezle. Wiele 205tek jest w gorszym stanie. Zawieszenie, choc gumy wygladaja na sparciale nie ma zadnych luzow i nic w nim nie stuka. Auto przeszlo bez problemu przeglad rejestracyjny.
Teraz minusy czyli awarie
Na poczatek to, co juz wiedzialem od poczatku. Trzeba bylo wymienic elastycnze przewody hamulcowe i sprzeglo. Nie sa to duze wydatki. Nowe sprzeglo Sachs kosztuje ok 400zl. Olejow do wymiany jest sporo, bo a tutaj most a tam reduktor i sie tego zbiera dosc duzo. To tez wiedzialem, wiec niespodzianki nie bylo. Potem bardzo dlugo jezdzilem zupelnie bezawaryjnie az miesiac temu ladowanie skoczylo do 17V. Na szczescie od razu to widac bo w kabinie jest zegar z woltomierzem. Przegladnalem wszystko i ostatecznie znalazlem jeden urwany kabel od alternatora. Zlutowalem i problem zniknal. Katastrofa natomiast wydarzyla sie dwa tygodnie temu. Po uruchomieniu silnika swiece zarowe przestaly gasnac. Wciaz sie wlaczaly pomimo iz silnik sie krecil. Zaczela migac kontrolka ladowania jak i smarowania silnika. Tyle, co podjechalem pod garaz to silnikiem szarpnelo i zgasl. Proba ponownego odpalania i dzwiek, jaki wydawal silnik, od razu przekonala mnie, ze zerwal sie pasek rozrzadu. Smutno mi sie zrobillo, bo tego paska nie wymienilem. Po rozebraniu glowicy przez mechanika werdykt byl taki, ze pasek sie sam nie zerwal tylko najpierw rozpadla sie glowica, zablokowala silnik i urwanie sie paska bylo tylko nastepstwem a nie przyczyna. Czemu sie tak stalo nie wiadomo. Ktos rzucil pomyslem, ze moze przez zbyt duze luzy zaworowe ale nie wiem na ile ta teoria ma rece i nogi. Otworzylem olx, znalazlem silnik w okolicach Opola i korzystajac z tego, ze akurat mialem urlop, od razu po niego pojechalem. Niestety te silniki nie sa tanie i 3tys trzeba bylo zaplacic za caly z osprzetem. Przy okazji wymiany silnika wymienilem tez alternator, ktory okazal sie byc winnym zamieszania ze swiecami i migajacymi kontrolkami. Niestety po zlozeniu wszystkiego nie dziala obrotomierz i chwilowo nikt nie wie skad on bral sygnal. Bylo podejrzenie, ze z alternatora ale chyba jednak nie. Byc moze z pompy, ktora w nowym silniku moze byc inna (silnik jest z gallopera wiec choc sam jest identyczny to osprzet moze sie roznic). Musze kupic sobie jakas ksiazke do tego samochodu czy sciagnac z internetu jakies schematy i bede szukal dalej.
Mimo tej awarii uwazam, ze za takie pieniadze ciezko kupic cos fajniejszego. Do tego, o ile pajero II kupuje sie wciaz zeby zajechac, jedynka zaczyna byc traktowana jak klasyk i mysle, ze bedzie zyskiwac na wartosci.
Sielanki, jak pokazuje ta relacja, nie bylo od poczatku i mozna powiedziec, ze tak zostalo. Tak jak przypuszczalem, sa pozytywne zaskonczenia jak i rozczarowania. Zaczne moze od tych pierwszych. Rewelacyjnie mi sie jezdzi tym samochodem. Wbrew przewidywaniom jest wygodne, wzglednie ciche i calkiem praktyczne. Tylnia kanapa, ktora w koncu kupilem i zamontowalem po nacisnieciu jednej dzwigni sklada oparcie a po pociagnieciu drugiej cala sie podnosi i uklada pionowo (zlozona oczywiscie) za przednimi fotelami. W bardzo prosty sposob mozna wiec miec calkiem spory bagaznik. Do tego bagaznik dachowy przydal sie kilka razy w zimie. Zarowno na narty: Jak i podczas przygotowan swiatecznych: Jazda tym samochodem zima to sama przyjemnosc. Przejechalismy nim duza petle bieszczadzka, gdzie zwykle osobowki zostaly w Ustrzykach buksujac kolami a my, choc wolno i troche slizgajac sie na lodzie, przejechalismy calosc bez wiekszych problemow. Opony, ktore ostatecznie kupilem, czyli Yokohama Geolandar AT, nie sa ani zimowe ani specjalnie terenowe ale w moich zastosowaniach sprawdzaja sie znakomicie. Udalo mi sie nawet raz wyciagnac Mondeo z rowu, co sprawilo mi ogromna frajde: Jesli chodzi o jazde po bezdrozach, czy troche bardziej terenowa to poza kilkoma przejazdami przez jakies pole czy lesne drogi, bylismy kilka razy pod schroniskiem na Lubogoszczy: Dla kogos, kto nigdy wczesniej nie jezdzil terenowka, to, jak ten samochod idzie pod gore po kamieniach jest po prostu niewiarygodne. Po wlaczeniu napedu na wszystkie kola to auto nawet nie buksuje. Po prostu przyspiesza jak na asfalcie i to nawet pod duzym nachyleniem. Usmiech nie schodzi z twarzy. No ale zadnej powaznej jazdy terenowej nim jeszcze nie praktykowalem. Auto sluzy glownie do jazdy po miescie. Dzieki temu, ze jest krotkie, latwiej go zaparkowac niz kombi. A no i, choc nie wiem czy sie przyznawac, kilka razy frajde sprawilo mi jak w sytuacji, gdy ktos siedzial mi na zderzaku, rozpedzalem sie przed progami zwalniajacymi, ktore moge na tych oponach pokonywac bez zadnego problemu z dowolna predkoscia i patrzylem w lusterku jak w ostatniej chwili sie orientuje w sytuacji i hamuje w panice.Struna pisze:@Fox - jeździsz tym ?
Jak wrażenia, jakieś awarie czy nadal sielanka ?
Na plus jest zdecydowanie blacharka. Poza purchlem na blorniku i przerdzewialym mocowaniem zderzaka buda jest w wyjatkowym jak na ten model stanie. Rama tez jest zdrowa, choc pewnie i tak zrobie jej niebawem jakas konserwacje. Podloga troche rdzewieje ale i tak wydaje mi sie ze jest niezle. Wiele 205tek jest w gorszym stanie. Zawieszenie, choc gumy wygladaja na sparciale nie ma zadnych luzow i nic w nim nie stuka. Auto przeszlo bez problemu przeglad rejestracyjny.
Teraz minusy czyli awarie
Na poczatek to, co juz wiedzialem od poczatku. Trzeba bylo wymienic elastycnze przewody hamulcowe i sprzeglo. Nie sa to duze wydatki. Nowe sprzeglo Sachs kosztuje ok 400zl. Olejow do wymiany jest sporo, bo a tutaj most a tam reduktor i sie tego zbiera dosc duzo. To tez wiedzialem, wiec niespodzianki nie bylo. Potem bardzo dlugo jezdzilem zupelnie bezawaryjnie az miesiac temu ladowanie skoczylo do 17V. Na szczescie od razu to widac bo w kabinie jest zegar z woltomierzem. Przegladnalem wszystko i ostatecznie znalazlem jeden urwany kabel od alternatora. Zlutowalem i problem zniknal. Katastrofa natomiast wydarzyla sie dwa tygodnie temu. Po uruchomieniu silnika swiece zarowe przestaly gasnac. Wciaz sie wlaczaly pomimo iz silnik sie krecil. Zaczela migac kontrolka ladowania jak i smarowania silnika. Tyle, co podjechalem pod garaz to silnikiem szarpnelo i zgasl. Proba ponownego odpalania i dzwiek, jaki wydawal silnik, od razu przekonala mnie, ze zerwal sie pasek rozrzadu. Smutno mi sie zrobillo, bo tego paska nie wymienilem. Po rozebraniu glowicy przez mechanika werdykt byl taki, ze pasek sie sam nie zerwal tylko najpierw rozpadla sie glowica, zablokowala silnik i urwanie sie paska bylo tylko nastepstwem a nie przyczyna. Czemu sie tak stalo nie wiadomo. Ktos rzucil pomyslem, ze moze przez zbyt duze luzy zaworowe ale nie wiem na ile ta teoria ma rece i nogi. Otworzylem olx, znalazlem silnik w okolicach Opola i korzystajac z tego, ze akurat mialem urlop, od razu po niego pojechalem. Niestety te silniki nie sa tanie i 3tys trzeba bylo zaplacic za caly z osprzetem. Przy okazji wymiany silnika wymienilem tez alternator, ktory okazal sie byc winnym zamieszania ze swiecami i migajacymi kontrolkami. Niestety po zlozeniu wszystkiego nie dziala obrotomierz i chwilowo nikt nie wie skad on bral sygnal. Bylo podejrzenie, ze z alternatora ale chyba jednak nie. Byc moze z pompy, ktora w nowym silniku moze byc inna (silnik jest z gallopera wiec choc sam jest identyczny to osprzet moze sie roznic). Musze kupic sobie jakas ksiazke do tego samochodu czy sciagnac z internetu jakies schematy i bede szukal dalej.
Mimo tej awarii uwazam, ze za takie pieniadze ciezko kupic cos fajniejszego. Do tego, o ile pajero II kupuje sie wciaz zeby zajechac, jedynka zaczyna byc traktowana jak klasyk i mysle, ze bedzie zyskiwac na wartosci.